„Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni” – pisała w październiku 1918 r. Maria Dąbrowska. Czuć było zbliżającą się niepodległość. Tym bardziej w listopadzie i kolejnych miesiącach emocje – zarówno te radosne, jak smutne – musiały buzować. Nie ulotniły się zupełnie – do dziś są zaklęte w pamiętnikach, wspomnieniach i dziennikach. Pokazują zwłaszcza jedno: przejście od marzeń o niepodległej ojczyźnie, od owej baśni, w której żyła Dąbrowska, do prozy życia pełnej utarczek, sporów i bałaganu.
Niepodległa Polska była dla licznych pokoleń marzeniem, czymś zupełnie nieznanym pokoleniu Piłsudskich, Dmowskich i Paderewskich. Trochę fantasmagorią. I to niezależnie od poglądów politycznych. Człowiek prawicy Stanisław Stroński wspominał czas zaborów: „Już i Trzeci Maja, i Kościuszko, i Książę Józef byli przeszłością i w nawet dziecięcych wspomnieniach nieznaną. Ostatni polonez bujnej polskości z »Pana Tadeusza«, który był owym cudnym... przystanięciem czasu, gdy odwrócił lica, by na niknącą przeszłość spojrzeć z dali, zamieniał się coraz bardziej w mglisty pląs widm”. I nagle... „ni z tego, ni z owego była Polska na pierwszego”. Jarosław Iwaszkiewicz 11 listopada 1918 r. spędził na prowincji, w Rypinie: „Kiedyśmy siedzieli nad apteką, czytając jakieś książki zabrane ze sobą w drogę, zaczęły do nas dochodzić dziwaczne i nieprawdopodobne wieści. Młody syn i córka aptekarzy wybiegali wciąż na miasto i powracali z meldunkami, coraz bardziej przejmującymi i zadziwiającymi. Niemcy, których ostatnio tak butnych widzieliśmy na przystani wiślanej w Warszawie, w Płocku i jeszcze dzisiaj w nocy w Lipnie, składali broń wyrostkom. Dzielny aptekarz przywlókł parę karabinów i granatów ręcznych ku wielkiemu przerażeniu matki: panna aptekarzówna zaś, wpadająca co chwila, donosiła o organizowaniu się miejscowego społeczeństwa, którego przedstawiciele zebrali się na ratuszu.