Datą bardzo kontrowersyjną w stosunkach węgiersko-rumuńskich jest 1 grudnia 1918 r. Rumuni od prawie 30 lat obchodzą tego dnia święto narodowe. Dziś szczególnie uroczyście, bo celebrują stulecie zjednoczenia Siedmiogrodu z Mołdawią i Wołoszczyzną, które zwieńczyło rozpoczęty w połowie XIX w. proces budowy wspólnego rumuńskiego państwa. Natomiast dla Węgrów 1 grudnia to jedna z najczarniejszych dat w historii. Wtedy to właśnie – 100 lat temu – utracili Siedmiogród, „perłę w koronie” państwa węgierskiego, żywiącego w XIX w. mocarstwowe ambicje w ramach austro-węgierskiego imperium.
Rząd Viktora Orbána zakazał w tym roku węgierskim dyplomatom na całym świecie udziału w obchodach święta narodowego Rumunii – stulecia Wielkiego Zjednoczenia. Instrukcja bezprecedensowa, a w świetle obyczajów dyplomatycznych nieco kuriozalna. Trudno jednak się dziwić emocjom Węgrów wciąż przeżywających nostalgię za upadłym mocarstwem i pamiętających o dużej liczbie rodaków żyjących dziś jako mniejszości w Rumunii, a także na Słowacji, Ukrainie i w krajach byłej Jugosławii.
Po I wojnie światowej Węgrzy utracili nie tylko Siedmiogród i sąsiadujące z nim regiony na rzecz Rumunii, ale również Słowację i część Rusi Zakarpackiej na rzecz Czechosłowacji, znaczne terytoria Zachodnich Bałkanów na rzecz Jugosławii, a nawet niewielkie skrawki swego terytorium na rzecz Austrii i Polski. Miklós Horthy, późniejszy dyktator Węgier zaprzyjaźniony z Hitlerem, miał stopień admirała, bo przed feralną Wielką Wojną służył w austro-węgierskiej marynarce na Adriatyku, do którego węgierskie państwo miało wtedy dostęp. Samostanowienie narodów zadało Węgrom bolesny cios zatwierdzony potem przez zwycięskie mocarstwa w 1920 r. w traktacie z Trianon. Sen o Wielkich Węgrzech rozpadł się jak domek z kart, a Węgry stały się – w zestawieniu z ich ambicjami – krajem kadłubowym, którym pozostają do dziś.