Historia

Zostało z Praskiej Wiosny

Czechosłowacja 1968: samobój komunistów

Praska ulica 21 sierpnia 1968 r. Praska ulica 21 sierpnia 1968 r. Libor Hajski/AFP / East News
Chcąc umocnić komunizm, przywódcy bloku wschodniego sami niezamierzenie zadali mu cios w sierpniu 1968 r.
Interwencja wytworzyła wśród europejskiej opinii publicznej mocne przekonanie, że socjalizm moskiewski jest niereformowalny.CIA/Wikipedia Interwencja wytworzyła wśród europejskiej opinii publicznej mocne przekonanie, że socjalizm moskiewski jest niereformowalny.
Polityka

Był letni wieczór 20 sierpnia 1968 r., kilka minut po godz. 23.40. Komendant czechosłowackiej straży granicznej w Královcu na granicy z Polską (naprzeciwko Lubawki na Dolnym Śląsku) brał kąpiel. Leżał w wannie, kiedy do jego łazienki wtargnęła grupa szturmowa polskich komandosów i wzięła go do niewoli. Akcja zakończyła się sukcesem i polskie kolumny wojskowe mogły wjeżdżać do Czechosłowacji!

Tego dnia o godz. 15 w Świdnicy odbyła się odprawa dowódców niedawno powołanej do życia 2. Armii Wojska Polskiego. Zaledwie kilka godzin wcześniej gen. Iwan Jakubowski, dowódca wojsk Układu Warszawskiego, wydał wezwanemu do Legnicy polskiemu ministrowi obrony narodowej gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu rozkaz dla 25 tys. polskich żołnierzy do interwencji w Czechosłowacji. Od kilku dni uczestnicy odprawy oczekiwali takiego rozkazu – w końcu po to została powołana 2. Armia. Gen. Jaruzelski życzył dowódcom jednostek sukcesu i wykonania zadania na piątkę z plusem. Oficerowie polityczni natychmiast zaczęli rozprowadzać wśród żołnierzy przygotowane wcześniej materiały informacyjne o kontrrewolucji i zagrożeniu wkroczeniem wojsk niemieckiej Bundeswehry (te w języku czeskim przygotowano z błędami językowymi).

Od stycznia 1968 r. Czechosłowacja żyła dyskusjami, nadziejami i planami na lepszą przyszłość. Zarządziła to sprawująca władzę partia komunistyczna i nazwała poszukiwaniem socjalizmu z ludzką twarzą. W tym być może najbardziej zideologizowanym kraju komunistycznym, od połowy lat 60. powoli zmieniał się klimat społeczny. Duża grupa ludzi partii – młodych stalinowców lat 50., którzy stawali się teraz średnią generacją – zaczęła inaczej rozumieć pewne sprawy. Byli przekonanymi komunistami i w głowach ich nie powstała nawet myśl, by przeciwstawiać się panującemu ustrojowi, ale jako wychowankowie i ludzie systemu nie bali się wyrażać uwag, wskazywać nieścisłości. Byli przekonani, że rozwijają i ulepszają komunistyczną doktrynę. Mieli poczucie, że mogą sobie pozwolić na spokojną weryfikację obowiązujących teorii, analizę popełnionych błędów i dyskusję nad założeniami polityki na przyszłość. Jest jakoś charakterystyczne, że za istotny moment, który odblokował życie intelektualne, uważa się konferencję poświęconą Franzowi Kafce w maju 1963 r., podczas której zmieniono ocenę twórczości tego pisarza: z „burżuazyjnej dekadencji” na „ponadczasowe świadectwo alienacji człowieka”. Każde kolejne takie wydarzenie kreowało nową atmosferę, nowy język i sposób wypowiadania się. Pod patronatem KC partii komunistycznej powstawały zespoły do spraw „pogłębiania demokracji w ustroju socjalistycznym” i „socjalistycznego modelu rynkowego”. A partyjna młodzież: filozofowie Karel Kosik i Ivan Sviták oraz literat Milan Kundera wydawali książki, które weszły do kanonu światowej literatury.

Stopniowo poluzowywał się gorset dyskursu publicznego. Można było powiedzieć bardzo dużo (i natychmiast skorzystano z tego), ale pod warunkiem opatrzenia nowych treści formułkami o twórczym i nieortodoksyjnym podejściu do marksizmu. Aby zarysowywany obraz nie był zbyt różowy, trzeba wspomnieć o istnieniu równie dużej grupy partyjnych konserwatystów, których w Polsce często nazywa się betonem, a oni sami w Czechosłowacji lubili nazywać się zdrowym jądrem. Walka liberałów z konserwatystami, chociaż te określenia są umowne i nieprecyzyjne, skoncentrowała się na przełomie 1967/68 r. na kwestii odsunięcia z funkcji szefa partii i prezydenta państwa Antonina Novotnego, uosabiającego stary porządek. Obie strony liczyły na poparcie ze strony szefa partii sowieckiej Leonida Breżniewa. Ten jednak podczas wizyty w Pradze w grudniu 1967 r. wypowiedział się krótko, słynnym później: „Eto wasze dieło” (To wasza sprawa). W konsekwencji 5 stycznia 1968 r. Novotny upadł.

Przewaga liberałów nie była jednak wyraźna. Ostatecznie na nowego szefa partii zdecydowano się wybrać kompromisową i bezbarwną osobę z drugiego szeregu, o której wszyscy sądzili, że nie będzie w stanie zbudować własnej frakcji. Wybór padł na sekretarza KC Słowacji Aleksandra Dubczeka. Dla Rosjan wydawał się bardzo dobry; połowę życia spędził w ZSRR, dzieciństwo w Kirgizji, znał język i obyczajowość rosyjską, skończył szkołę partyjną w Moskwie, Breżniew mówił o nim „nasz Sasza”. Ale właśnie Dubczek stał się szybko twarzą przemian i Praskiej Wiosny. Choć wedle analityków nie był motorem zmian, to on je utożsamiał w społecznym odbiorze. Stale uśmiechnięty sekretarz pozyskał sobie olbrzymią sympatię.

Fala dyskusji, częściowo inspirowana z góry, rozlała się po kraju. Na otwartych zebraniach partyjnych debatowano o „właściwym rozumieniu demokracji socjalistycznej” i potępiano represje z lat 50. A 1 kwietnia na posiedzeniu KC po raz pierwszy proklamowano ideę budowania socjalizmu z ludzką twarzą. Pięć dni później partia opublikowała swój sztandarowy dokument doby: „Program Działania”. Był napisany językiem nowomowy i człowiekowi niewprawionemu trudno zrozumieć jego niewątpliwą rewolucyjność. Partia zapowiadała w nim naprawę socjalizmu i wskazywała na potrzebę krytyki instytucji władzy. Deklarowano przywrócenie parlamentowi rzeczywistej funkcji ustawodawczej i wycofanie się z bezpośredniego zarządzania sprawami życia publicznego i gospodarki przez KC. Słowakom miano umożliwić realizację ich aspiracji narodowych poprzez stworzenie państwa federalnego. To wszystko zamierzano zrealizować w ciągu 18 miesięcy, a kluczowym punktem miał być zjazd partii. Program kilkakrotnie mocno podkreślał kierowniczą rolę partii oraz nie dopuszczał innej aktywności poza socjalistyczną, mieszczącą się w ramach tzw. Frontu Narodowego. Wedle dzisiejszych standardów nie uznano by go za demokratyczny.

Tysiące ludzi poświęcało swój czas i godzinami brało udział w zebraniach i wiecach. Ponieważ obowiązywało hasło „musimy być krytyczni”, ludzie mówili od siebie, a dyskusje były trudno sterowalne. Powstawały stowarzyszenia (nieplanowane przez władze), których popularność rosła, jak Klub Zaangażowanych Bezpartyjnych czy Klub 231 (nazwa od numeru dekretu, na mocy którego skazywano w latach 50. „wrogów ludu”).

W atmosferze wyczuwało się podniecenie. Pod koniec czerwca ukazał się najpiękniejszy i najważniejszy tekst Praskiej Wiosny: „Dwa tysiące słów” dziennikarza i pisarza Ludvika Vaculika. Autor pisał, że partia komunistyczna jest organizacją „chciwych władzy egoistów, wyrachowanych tchórzy i ludzi o nieczystym sumieniu” oraz komentował: „w naszym kraju dokonuje się odnowicielski proces demokratyzacji. Rozpoczął się w partii komunistycznej… Należy dodać, że nie mógł się rozpocząć gdzie indziej. Przecież jedynie komuniści prowadzili jakieś życie polityczne… Z tego względu inicjatywa i wysiłki demokratyczne komunistów są jedynie spłatą długu, który cała partia zaciągnęła u niekomunistów… Proces odnowy nie przychodzi z niczym szczególnie nowym. Przynosi idee i projekty, z których wiele jest starszych niż błędy naszego socjalizmu”.

Manifest wzbudził wściekłość i histerię w Moskwie, ale także w gomułkowskiej Warszawie i w Berlinie wschodnim. Obiegające świat zdjęcia rozstawianych na ulicach czeskich miast stolików, gdzie tysiące ludzi składało swój podpis pod tekstem „Dwóch tysięcy słów”, wzmagały jedynie tę furię.

Po raz pierwszy przywódcy komunistyczni publicznie wyrazili zaniepokojenie sytuacją w Czechosłowacji 23 marca 1968 r., na spotkaniu szefów partii w Dreźnie w NRD. Później moskiewska „Prawda” kilkakrotnie publikowała krytyczne „głosy prawdziwych czeskich komunistów”, a po ukazaniu się „Dwóch tysięcy słów” zamieściła artykuł redakcyjny „Atak przeciwko podstawom socjalizmu w Czechosłowacji”, co uznano za otwartą groźbę. W końcu doszło do wydarzenia bezprecedensowego. Rosjanie zażądali wyjaśnień twarzą w twarz. Wezwali czechosłowackie kierownictwo partii na rozmowy. Na graniczną stacyjkę Czerna nad Tisą 29 lipca 1968 r. przyjechał pociąg z częścią sowieckiego Biura Politycznego. Rozmowy miały trwać kilkanaście godzin, a zajęły cztery dni. Nie jest znany dokładny ich przebieg, wiemy, że momentami był burzliwy; spotkania odbywały się w różnych konfiguracjach, w tym w cztery oczy Breżniewa z Dubczekiem. Według relacji kolaborującego później z interwentami członka Biura Politycznego KPCz Vasyla Bilaka Breżniew na zakończenie rozmów powiedział: „Towarzysze, nie podpisujemy żadnego dokumentu końcowego. Wierzymy w Wasze słowo… Jeżeli jeszcze raz nadużyjecie naszego zaufania, potraktujemy to jako zbrodnię i zdradę”.

Z tego, co wiemy, sowieckim przywódcom decyzja o interwencji nie przyszła wcale łatwo, a opinie w Biurze Politycznym KPZR były podzielone. W czerwcu były już uruchomione przygotowania organizacyjne, ale nie musiały one jeszcze zakończyć się interwencją. Wiemy też, że bardzo naciskali na akcję wojskową Władysław Gomułka z Warszawy i Walter Ulbricht z Berlina wschodniego. Ostateczna decyzja została podjęta 18 sierpnia, a poprzedziła ją dyskusja w wąskim gronie moskiewskiego kierownictwa 16 i 17 sierpnia.

Na swój sposób interwencja w Czechosłowacji wydaje się nieracjonalna: czechosłowaccy komuniści pewną ręką trzymali władzę w kraju, a ich popularność nigdy wcześniej nie była tak duża. Żadna myśl o zerwaniu z ZSRR się nie pojawiła. Tym bardziej frapujące jest pytanie: dlaczego? Pojawiają się dwa typy odpowiedzi. Jedna mówi, że przywódcy bloku sowieckiego ulegli wytworom własnej imaginacji i strachowi przed rewizjonistami i herezjami w partii; druga widzi racjonalność decyzji o interwencji – według niej komunizm mógł funkcjonować tylko jako system doskonale zamknięty; wyłom, choćby mały, musiał z czasem doprowadzić do katastrofy i dlatego Praską Wiosnę należało zdusić w zarodku.

Po południu 20 sierpnia 1968 r. w Pradze rozpoczęło się posiedzenie KC, przygotowujące zbliżający się zjazd partii komunistycznej. Wedle relacji dało się wyczuć, że obrady nie toczyły się zwyczajnie. Grupa, która za kilka godzin miała się okazać kolaborantami, grała na zwłokę, przedłużając czas obrad. W tym samym czasie sowieccy agenci w Pradze zaczęli już działać: prezes agencji prasowej polecił wyłączyć dalekopisy nadawcze, jeden z szefów radiofonii zadbał o odłączenie głównych nadajników, wiceminister spraw wewnętrznych i szef służby bezpieczeństwa miasta Pragi zwoływali alarmowo do komendy wybranych funkcjonariuszy. Na lotnisku w Pradze poprosiły o lądowanie z przyczyn technicznych niezapowiedziane samoloty z Moskwy i Lwowa, które później okazały się centrami dowodzenia. O godz. 1.30 grupa komandosów z tych samolotów razem z „pracownikami Aerofłotu”, którzy dużą grupą przyjechali tego dnia do pracy i zostali aż do nocy, opanowała praskie lotnisko, na którym zaczęły lądować samoloty transportowe. Kolumny aut niezwłocznie udawały się w kierunku centrum.

Do KC wiadomość o interwencji dotarła o godz. 1.40. Siedziba władz partyjnych szybko została otoczona przez Rosjan. Sowieccy spadochroniarze weszli do budynku jednak dopiero ok. 5 rano. Zatrzymano wszystkich członków KC. Zebrano ich w gabinecie Dubczeka i poinformowano, że będą sądzeni przez Robotniczy Trybunał Rewolucyjny. Szef czechosłowackiej partii chciał dzwonić do Breżniewa, ale sowiecki lejtnant podszedł do biurka i wyrwał telefon z kontaktu. Kilkanaście godzin później porwani czechosłowaccy przywódcy znaleźli się w Moskwie, a 24 dywizje wojsk Układu Warszawskiego (wszystkich państw członkowskich z wyjątkiem Rumunii, która odmówiła udziału) obsadzały terytorium kraju.

Masowy bierny opór czechosłowackiego społeczeństwa trwał około tygodnia (poznikały np. drogowskazy i tablice z nazwami ulic, co było dla okupantów utrudnieniem), ulice pełne były demonstrantów; zwykli ludzie próbowali tłumaczyć sowieckim żołnierzom, że Czechosłowacja nie jest zagrożona, a ich obecność niepotrzebna. Wkroczenie obcych wojsk kosztowało życie ok. 140 osób. Głównie były to ofiary wypadków komunikacyjnych (czołgi na ulicach wpadające w poślizg), ale także zabici i ranni w rezultacie strzelania na postrach przez zestresowanych żołnierzy. Wojsko Polskie winne jest zabicia 8 września w Jiczinie dwóch osób i zranienia kilku dalszych w tłumie wychodzących z kina, podczas wymiany strzałów z broni maszynowej z pijanym żołnierzem, który samowolnie oddalił się z jednostki.

Porwani do Moskwy czechosłowaccy przywódcy skapitulowali (z wyjątkiem Franciszka Kriegla), bezbronni wobec siły i komunistyczno-sowieckiej logiki, którą wyznawali. Zgodzili się podpisać dokument, potępiający Praską Wiosnę, którą sami tworzyli, oraz formalnie podziękowali krajom Układu Warszawskiego za braterską pomoc, jak w terminologii komunistycznej nazwana została interwencja z 21 sierpnia 1968 r. Gdy wrócili z Moskwy, pod ich kierownictwem rozpoczęła się likwidacja zmian.

Społeczeństwu czeskiemu i słowackiemu zaaplikowano kurację, którą cynicznie nazwano normalizacją. Tysiące osób wyrzucono z partii, co kończyło ich kariery. Ich dzieci nie miały prawa studiowania na wyższych uczelniach, co okazało się jedną z bardziej skutecznych represji łamiących ludzkie postawy. Zmuszano ludzi do samokrytyki i donoszenia na kolegów. Kilka tysięcy inteligentów zwolniono ze stanowisk, zmuszając z brutalną zaciekłością do podejmowania prac fizycznych. Społeczeństwo odcięto od Zachodu: zmieniono programy nauczania w szkołach, media poddano surowej cenzurze, z bibliotek usuwano nieprawomyślne publikacje, wstrzymano wyjazdy do państw kapitalistycznych.

Dyskusja i refleksja nad Praską Wiosną i zjawiskiem rewizjonizmu trwała dziesięciolecia. Z dzisiejszej perspektywy dostrzega się ówczesne ograniczenia i intelektualno-psychiczną niemożność wyjścia poza komunistyczny horyzont. To była przyczyna dystansu do uczestników wydarzeń z 1968 r., gdy chcieli wracać do życia publicznego ze swoimi ideami po aksamitnej rewolucji z jesieni 1989 r. Kiedy 24 listopada 1989 r. Aleksander Dubczek stanął razem z Vaclavem Havlem na balkonie na Vaclavskim Namesti, tłum szalał, witając w nim symbol wolności. Ale kiedy wzniósł okrzyk: „Wracamy do ideałów Praskiej Wiosny” – zapadła krępująca cisza.

Wielu Czechów i Słowaków, dzisiaj już z mocno starszej generacji, wspomina półrocze przed 21 sierpnia 1968 r. jako miesiące wolności i nadziei, najlepszy czas w swoim życiu. Dla nich język i hasła głoszone w tamtym czasie to był jedynie kostium epoki. Znacznie ważniejsze było to, że wtedy „chciało się coś robić”. Inni mówią o przywróceniu optymizmu w życiu codziennym. To wszystko zakończyło się w sierpniu. Jak śpiewał później czeski bard Karel Kryl: „Zamordowali wiarę w naszym własnym domu”.

Interwencja wytworzyła wśród europejskiej opinii publicznej mocne przekonanie, że socjalizm (komunizm) moskiewski jest niereformowalny. Praska Wiosna i jej koniec były odbierane jako dowód na to, że każda poważniejsza próba reform w komunizmie musi się skończyć interwencją wojskową. Także wielu aparatczyków bloku moskiewskiego w podobny sposób odebrało czeską lekcję: byli przekonani, że nie można dopuścić nawet do małych reform, bo zagrozi to upadkowi całej konstrukcji. Przywódcy komunistyczni sami w 1968 r. zniechęcili wielu wyznawców i potencjalnych zwolenników. Z perspektywy półwiecza widać wyraźnie, że Praska Wiosna była zjawiskiem ulokowanym historycznie w konkretnym miejscu i czasie. Nie jest propozycją aktualną dzisiaj. Ale nic nie odbierze jej miejsca w historii ludzkich starań o lepsze i godne życie.

***

Praska Wiosna była jednym z elementów ogólnoświatowej rewolty 1968 r. O pokoleniowym buncie, kontrkulturze i obyczajowej rewolucji lat 60. XX w. można przeczytać w „Pomocniku Historycznym” dostępnym w ofercie POLITYKI Cyfrowej.

Polityka 33.2018 (3173) z dnia 13.08.2018; Historia; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Zostało z Praskiej Wiosny"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną