Artykuł w wersji audio
Komórka austro-węgierskiego wywiadu w Wojskowym Gubernatorstwie Lubelskim donosiła w marcowym raporcie z 1918 r.: „Nagle nadeszła dla dalszego rozwoju polityki polskiej najważniejsza wiadomość o pokoju z Ukrainą, względnie jego warunkach, która zapowiadała odstąpienie Chełmszczyzny Ukrainie. Ta informacja zszokowała (...) Nie ma w Polsce żadnej pojedynczej klasy społecznej, nie ma w Polsce żadnej pojedynczej partii czy grupy, która nie zajęłaby stanowiska w kwestii pokoju z Ukrainą. Okrzyk oburzenia przeszedł przez cały kraj i rozładował się w strajkach, demonstracjach, manifestacjach, gwałtownych sporach z władzami okupacyjnymi, zerwaniu przez organy społeczno-gospodarcze i autonomiczne stosunków z władzami okupacyjnymi, w ogromnym rozwoju nielegalnej prasy w nieprzejednanej nienawiści wobec władz okupacyjnych”.
Polska opinia publiczna przyjęła postanowienia traktatu, który 9 lutego 1918 r. państwa centralne podpisały z Ukrainą, za jawną zdradę, akt gwałtu i kolejny rozbiór Polski. Galicja od dawna nie znajdowała się w takim stanie wrzenia, bliskim wybuchowi otwartej rebelii, jak w tych dniach. Podobnie na okupowanych przez Niemcy i Austro-Węgry obszarach Królestwa Polskiego dochodziło do gwałtownych manifestacji i strajków. Padli zabici, a więzienia wypełniły się aresztowanymi.
Ziemia za zboże
Geneza tego sporu sięgała drugiej połowy XIX w. Władze carskie negowały odrębność narodową Ukraińców i uważały wszystkich poddanych cara wyznających prawosławie za Rosjan, unitów traktując jako szkodliwy relikt upadłej Rzeczpospolitej. W latach 30. XIX w. na tzw. ziemiach zabranych (wcielonych do Rosji), a w 1874 r. na terenie Królestwa Polskiego zniosły struktury Cerkwi unickiej, odgórnie nakazując wiernym przyjęcie prawosławia. Podczas burzliwych miesięcy rewolucji w 1905 r. Mikołaj II wydał edykt tolerancyjny, pozwalający dawnym unitom na oficjalne wyznawanie katolicyzmu, jednak tylko w obrządku łacińskim. Gdy po stłumionej rewolucji carat ponownie nabrał wiary we własne siły, powrócił do polityki przymusowej unifikacji imperium. Wbrew protestom strony polskiej w 1912 r. z guberni lubelskiej i siedleckiej, gdzie zamieszkiwały duże grupy ludności prawosławnej, wykrojono gubernię chełmską. Rosyjscy nacjonaliści uznawali te obszary za rdzennie ruskie i dążyli do ich pełnej rusyfikacji. Temu służyło wyjęcie nowej guberni spod jurysdykcji generał-gubernatora warszawskiego i podporządkowanie jej władzom w Kijowie. Wkrótce jednak wybuchła Wielka Wojna, która przyspieszyła tworzenie się ukraińskiej świadomości narodowej.
Po upadku caratu w marcu 1917 r. na kresach zdestabilizowanego i chwiejącego się imperium zaczęły się tworzyć struktury narodowe. W Kijowie ukonstytuowała się Ukraińska Centralna Rada, podejmująca kroki w kierunku budowy niezależnego państwa ukraińskiego. Już po rewolucji bolszewickiej i wybuchu wojny domowej, w styczniu 1918 r., proklamowano powstanie Ukraińskiej Republiki Ludowej. Uznały ją bezzwłocznie państwa centralne. Co więcej, zaprosiły delegację ukraińską na trwające od kilku tygodni negocjacje pokojowe z Rosją. Negocjacje te zakończyły się 3 marca zawarciem pokoju z bolszewikami. Jednak z Ukrainą już wcześniej, 9 lutego, podpisano odrębny traktat pokojowy (obydwa określa się mianem traktatu brzeskiego). Ukraińscy delegaci w lutym wyrzekli się Wschodniej Galicji, uznając dawną granicę austriacko-rosyjską za obowiązującą, i zgodzili się na wkroczenie na to terytorium wojsk niemieckich i austro-węgierskich mających wyprzeć bolszewików. Wschodnia Galicja miała za to w ramach monarchii habsburskiej zostać wyodrębniona jako niezależny kraj koronny ze stolicą we Lwowie.
Pokój z Ukrainą powszechnie zwano chlebowym, gdyż władze ukraińskie zobligowały się dostarczyć państwom centralnym do 1 sierpnia 1918 r. milion ton zboża. Ludność tych ostatnich znajdowała się na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego ciągnącą się od ponad trzech lat wojną. Świadczyły o tym wybuchające z różną siłą strajki, manifestacje i rozruchy. Pod koniec stycznia 1918 r. przez Niemcy przelała się fala robotniczych protestów. Wśród 400 tys. osób, które powstrzymywały się wówczas od pracy, zaczęto zakładać rady robotnicze. Niebezpiecznie przypominało to rosyjski scenariusz sprzed roku. Aby zapobiec wybuchowi rewolucji, należało bezzwłocznie poprawić aprowizację miast. W Berlinie i Wiedniu liczono w tym zakresie na żyzne ziemie ukraińskie.
Polska opinia publiczna i politycy z niepokojem śledzili obrady w Brześciu Litewskim. W początkach stycznia 1918 r. członkowie Rady Regencyjnej odwiedzili Wiedeń i Berlin, gdzie zostali przyjęci na audiencji przez obu cesarzy. Oficjalnie chcieli osobiście podziękować im za tzw. Akt 5 listopada (zapowiadający utworzenie samodzielnego Królestwa Polskiego z ziem zaboru rosyjskiego), w praktyce jednak starali się przekonać swych rozmówców do zaproszenia do Brześcia – nawet w charakterze obserwatorów – przedstawicieli polskiego rządu, powołanego przez Radę Regencyjną. Jak im tłumaczono, na polski udział w negocjacjach pokojowych zgody nie wyrazili bolszewicy. Natomiast premier Jan Kucharzewski oświadczył 6 lutego, że rząd nie uzna żadnej decyzji dotyczącej kwestii polskiej podjętej bez jego udziału.
Gasnąca gwiazda Habsburgów
Te zabiegi i deklaracje nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Polską opinię publiczną zelektryzowała informacja o podpisaniu traktatu z Ukraińską Republiką Ludową, a zwłaszcza oddanie jej Chełmszczyzny. „Wszystko maleje i blednie wobec okropnej, niesłychanej, potwornej rzeczy, jaka stała się przed czterema dniami (...). Straszne i słów na to nie ma jak niegodziwe, nikczemne i oburzające! Słusznie nazwano to »czwartym rozbiorem Polski« (...). To jakby szyderstwo, jakby drwiny, w chwili, kiedy Polska ma się stać samoistnym, niepodległym państwem, kiedy wszędzie głoszą, obok innych pięknych haseł, prawo narodów do stanowienia o sobie” – skomentowała w swym dzienniku zawarcie pokoju brzeskiego lwowianka Zofia Romanowiczówna.
Apogeum protestów w Galicji przypadło na 18 lutego, gdy na wspólny apel wszystkich polskich stronnictw politycznych przeprowadzono ośmiogodzinny strajk generalny, połączony z kolejnymi burzliwymi manifestacjami ulicznymi. Brali w nich udział także urzędnicy państwowi i samorządowi, sędziowie, nauczyciele oraz duchowni. Najczęściej zresztą manifestacje te rozpoczynały się od nabożeństw w kościołach i reformowanych synagogach. Uhonorowani odznaczeniami państwowymi demonstracyjnie odsyłali je władzom. Tylko sam namiestnik Galicji otrzymał ich ok. 700. Ordery i medale przyczepiano również do drzew na krakowskich Plantach lub wieszano na psich obrożach i ogonach. Z budynków publicznych spontanicznie zrywano austriackie szyldy i flagi, a w szkołach w miejsce portretów Karola I uczniowie wieszali podobizny uwięzionego w Magdeburgu Józefa Piłsudskiego. Na krakowskim rynku ktoś wystawił obraz ukrzyżowanego Chrystusa w sąsiedztwie portretów Wilhelma II i Karola I. Pod instalacją widniał podpis: „Jezu Chryste, nigdy nie wisiałeś jeszcze na krzyżu w towarzystwie takich łotrów”. W prasie pojawiły się liczne krytyczne wobec monarchii artykuły, dowodzące polskich praw do tych ziem. Rozkwitła także prasa podziemna.
W ocenie ks. Dominika Ściskały, polskiego kapelana w c.k. armii, „Galicja w swej świadomości nie jest już prowincją austriacką, lecz częścią niepodległej Polski”. Wprost podczas debaty w parlamencie w Wiedniu wyraził to poseł Ignacy Daszyński, stwierdzając, że „9 lutego na polskim niebie zgasła gwiazda Habsburgów”. Koło Polskie ogłosiło przejście do opozycji. Niektórzy księża podczas spowiedzi zwalniali swych penitentów z przysięgi na wierność monarchii. Anonimowy austriacki patriota donosił władzom w marcu 1918 r., że wikary w Glinianach koło Przemyśla, ks. Michał Zaręba, nawet podczas kazań agituje wśród wiernych na rzecz powstania, utrzymując, że tylko ono może zmusić „polakożerczy rząd” do rewizji traktatu brzeskiego.
Aby spacyfikować nastroje po strajku generalnym, sprowadzono do Galicji jednostki wojskowe z innych prowincji monarchii habsburskiej, czasowo zamknięto „Ilustrowany Kurier Codzienny” i wszczęto kroki dyscyplinarne wobec urzędników biorących udział w protestach. Do samego Krakowa sprowadzono dwa dodatkowe bataliony Tyrolczyków, a na rynku rozstawiono dla postrachu karabiny maszynowe. Według raportu władz X Korpusu z Przemyśla z marca 1918 r., polskie ugrupowania narodowe i socjalno-rewolucyjne prowadziły intensywną akcję propagandową. Środowiska te liczyły się z mającym nastąpić wkrótce – z powodu rosnącego zmęczenia wojną i problemów aprowizacyjnych – powstaniem. Polacy mieli także niedowierzać doniesieniom o sukcesach rozpoczętej właśnie niemieckiej ofensywy na froncie zachodnim. Sceptycy mieli zakładać, że z racji gigantycznej przewagi materiałowej ententy państwa centralne nie mogą już wygrać tej wojny.
Decyzja ta negatywnie wpłynęła na morale Polaków w habsburskich mundurach. „Wiadomość o wytyczeniu granicy ukraińskiej – oburzenie równe temu w dziennikach; trzy lata z górą krwawiliśmy, psiakrew, ale przynajmniej coś za to mamy! Wściec się przyjdzie, czy co?” – zanotował w swym dzienniku pod datą 12 lutego rozgoryczony c.k. artylerzysta Kazimierz Filar. W geście sprzeciwu dymisję ze stanowiska generał-gubernatora lubelskiego złożył gen. Stanisław Szeptycki, a wraz z nim wielu innych Polaków zatrudnionych we władzach okupacyjnych.
Złość Polaków w Galicji kierowała się także przeciw Niemcom, których – jako najsilniejsze mocarstwo w gronie państw centralnych – obarczano główną odpowiedzialnością za to, co stało się w Brześciu. Wieczorem 11 lutego, mimo ochrony ze strony żandarmerii i landszturmu, wielotysięczny tłum wdarł się do niemieckiego biura paszportowego w Krakowie i je zdemolował. Od właścicielki kamienicy zażądano zdjęcia z fasady niemieckiego szyldu, w przeciwnym wypadku grożąc podpaleniem. Z kolei we Lwowie nad bezpieczeństwem konsulatu Rzeszy dzień i noc czuwać musiała kompania żołnierzy węgierskich.
Tu mieszka Polak
Nie inaczej było w okupowanym od 1915 r. przez Niemcy i Austro-Węgry Królestwie Polskim. W Warszawie do dymisji podał się rząd Jana Kucharzewskiego, zaś Rada Regencyjna zerwała wszelkie kontakty z władzami austro-węgierskimi. W Lublinie 12 lutego doszło do burzliwej demonstracji, podczas której spalono portrety obu cesarzy i flagę austriacką. W tych dniach na terenie Wojskowego Gubernatorstwa Lubelskiego żołnierze zastrzelili kilkadziesiąt osób, a kilkaset ranili. Cztery tysiące protestujących trafiło do aresztów. Na Chełmszczyźnie do drzwi domów ich mieszkańcy zaczęli masowo przybijać kartki z napisem: „Tu mieszka Polak”.
14 lutego 1918 r. w znajdującej się pod niemiecką kontrolą Warszawie przeprowadzono strajk generalny. Stanęły przedsiębiorstwa produkcyjne, instytucje, sklepy i restauracje, a na ulice nie wyjechały dorożki i tramwaje. Robotnicy zniszczyli część urządzeń w elektrowni miejskiej, aby uniemożliwić władzom okupacyjnym zmuszenie tramwajarzy do wyjazdu na miasto. Na znak żałoby narodowej zamknięto kina i teatry oraz odwołano karnawałowe zabawy. W witrynach sklepów pojawiły się za to mapy z zakreślonymi na czerwono obszarami, które miały być przyłączone do Ukrainy. W austro-węgierskim konsulacie i różnych biurach władz okupacyjnych wybito szyby, a tłum zebrany na Krakowskim Przedmieściu usiłowały rozpędzić szarże pruskich ułanów. Nikt nie zginął, ale parę osób raniono i poturbowano.
Głosy protestów dobiegały i z zaboru pruskiego. W wydaniu z 13 lutego „Kurier Poznański” komentował: „Ogłoszenie traktatu pokojowego z Ukrainą na mocy którego państwa centralne zadeklarowały przyłączenie Chełmszczyzny do Ukrainy, wywołało w całym narodzie polskim jednomyślny odruch protestu i oburzenia. Nie ma w Polsce nikogo, nie ma żadnej grupy czy stronnictwa, któreby pogodzić się mogło z tym nowym zamachem na całość rdzennych ziem polskich (...). Jakie w świetle tego bezprawia, dokonanego na żywym ciele Polski wyglądają wszystkie te uroczyste manifesty i deklaracje, w których mocarstwa centralne ogłaszały samodzielne państwo polskie? (...) Decyzja mocarstw centralnych zmusza Polaków do zrewidowania całego stosunku do tychże państw”. Gazeta wzywała polskich posłów do Reichstagu do zajęcia w tej sprawie zdecydowanego stanowiska, co zresztą się stało.
Niedola legionistów
Pod datą 11 lutego w swym diariuszu załamany konserwatysta krakowski, były prezes Naczelnego Komitetu Narodowego Władysław Jaworski zanotował: „Rano otrzymaliśmy wiadomość o pokoju z Ukrainą. Wstrząsnęła mną do głębi. Usuwa się grunt spod nóg. Ententa zapanuje w Polsce zupełnie (...) Co będzie z Legionami? Logicznie rzecz biorąc powinny się rozwiązać. I to jest najboleśniejsze: patrzeć żyjącymi oczyma na kartę historii, którą się samemu tworzyło”. Jednak legioniści zdecydowali się na jeszcze bardziej dramatyczny krok. Na burzliwym zebraniu oficerów Polskiego Korpusu Posiłkowego, dowodzonego przez płk. Józefa Hallera i złożonego w większości z żołnierzy dawnej II Brygady Legionów Polskich, postanowiono przejść na stronę rosyjską. W walkach z jednostkami austro-węgierskimi stoczonymi 15–16 lutego pod Rarańczą część korpusu przebiła się na wschód celem połączenia się z powstającymi w ogarniętej chaosem Rosji innymi polskimi formacjami narodowymi. Haller w specjalnym liście do Karola I wytłumaczył powody swej decyzji i odesłał nadane mu odznaczenia wojskowe.
Jednak ponad 5 tys. żołnierzy Hallera – głównie z jednostek tyłowych – pojmano, rozbrojono i osadzono w obozach dla internowanych w północnych Węgrzech, gdzie oczekiwali na procesy za zdradę stanu. Na rzecz uwięzionych, których uznawano za męczenników za sprawę polską, zbierano w Galicji składki, a zbiegom z obozów pomagano w ukrywaniu się. Prasa na bieżąco i ze szczegółami opisywała warunki bytowe panujące w obozach i apelowała o udzielenie uwięzionym pomocy materialnej. Politycy galicyjscy zabiegali w Wiedniu o zwolnienie legionistów, zaś ich obrony podjęli się najlepsi adwokaci. Ostatecznie, pod koniec września 1918 r., objęła ich cesarska amnestia. Natomiast sam Haller, były zawodowy oficer armii habsburskiej, po kilku miesiącach pobytu w Rosji przedostał się do Francji, by tam 4 października 1918 r. objąć dowództwo Błękitnej Armii. Trudno o bardziej symboliczny gest zerwania Polaków z państwami centralnymi, ich psychologicznego rozwodu z monarchią naddunajską.
Wkrótce potem na froncie zachodnim zamilkły działa, w Niemczech wybuchła rewolucja, a Austro-Węgry rozeszły się w narodowościowych szwach. Wciąż jednak przez kolejne prawie trzy lata z różnym natężeniem toczyły się działania militarne we wschodniej części kontynentu. W rezultacie wojen polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej oraz decyzji Rady Ambasadorów (organu wykonawczego paryskiego kongresu pokojowego) nie tylko Chełmszczyzna, ale i Galicja Wschodnia z Wołyniem znalazły się w granicach odrodzonej Rzeczpospolitej. A z obiecanych w Brześciu miliona ton zboża ze zubożałej podczas wojny ziemi ukraińskiej dostarczono państwom centralnym zaledwie 113,4 tys. ton. Stanowczo za mało, aby zapobiec załamaniu ładu społecznego i systemu politycznego nad Szprewą i Dunajem.