Tajemnice londyńskiego Zamku
Gdyby Bartoszewski nie odmówił, zostałby prezydentem
Artykuł w wersji audio
Korespondencja z Londynu zatytułowana „Złośliwe figle nieznanych sprawców” ukazała się w nowojorskim „Nowym Dzienniku” 9 września 1982 r. Autor, były dziennikarz RWE Zbigniew Racięski, opisywał fałszywki krążące w środowisku polskiej emigracji. Świetnie przygotowane, wykorzystujące autentyczne druki i absolutnie zmyślone. Inspirowane przez peerelowską bezpiekę, ale nie tylko.
Był wśród nich rzekomy okólnik autorstwa Tadeusza Lasko, podsekretarza stanu w emigracyjnym MSZ, potępiający Leszka Moczulskiego i jego Konfederację Polski Niepodległej. Było skierowane do szeregu osobistości na emigracji zaproszenie do udziału w zjeździe delegatów NSZZ Solidarność w Paryżu. Rozesłane na firmowym papierze Biura Solidarności w Paryżu i podpisane przez Mirosława Chojeckiego, twórcę podziemnej oficyny NOWA. Zjazd był oczywiście wytworem fantazji.
Trzecią fałszywką był komunikat z 18 sierpnia 1982 r. Bohdana Wendorffa, szefa Kancelarii Cywilnej Prezydenta Rzeczypospolitej na Uchodźstwie. Minister informował, iż prezydent Edward Raczyński, „biorąc pod uwagę, że nominacja p. Kazimierza Sabbata na następcę Prezydenta RP spotkała się z protestem ze strony niektórych stronnictw i ugrupowań politycznych na uchodźstwie, postanowił odwołać to zarządzenie i mianował swym następcą »wybitną osobistość z Kraju«”.
Chody w Watykanie i komitywa z Żydami
Prawo wyznaczenia następcy miał każdy urzędujący prezydent na podstawie art. 24 konstytucji kwietniowej z 1935 r., którą emigracja uważała za obowiązującą. Mógł to uczynić w razie wybuchu wojny, „na wypadek opróżnienia się urzędu przed zawarciem pokoju”. Rząd na uchodźstwie odrzucił podział Europy ustalony przez Wielką Trójkę w Jałcie. W siedzibie polskich władz na Eaton Place 43 w Londynie druga wojna światowa nadal trwała.
Komunikat Wendorffa wywołał falę domysłów, kim jest tajemniczy nominat – pisał Racięski. Spekulowano, że może chodzić o prof. Jana Kielanowskiego, członka Komitetu Obrony Robotników i Towarzystwa Kursów Naukowych, wielkiego mistrza loży masońskiej Kopernik i brata działacza emigracyjnego Leopolda Pobóg-Kielanowskiego. Brano pod uwagę Jana Józefa Lipskiego, historyka literatury z wieloletnią kartą opozycyjną, m.in. organizatora Listu 34, także członka KSS KOR i masona. Tym bardziej że przebywał właśnie w Londynie, dokąd przyjechał na kontrolę po operacji serca przeprowadzonej w Anglii. Rozważano nawet nazwisko Stefana Kisielewskiego, ale felietonista „Tygodnika Powszechnego” wydawał się emigracji „za mało poważny”. Wszyscy trzej byli sygnatariuszami Listu 59, protestu intelektualistów przeciwko wpisaniu do konstytucji PRL kierowniczej roli PZPR i wieczystego sojuszu ze Związkiem Radzieckim.
Czwartym kandydatem, o którym – według Racięskiego – „szeptał w największej tajemnicy” jeden ze zwykle dobrze poinformowanych emigracyjnych działaczy, był Władysław Bartoszewski. Historyk, więzień Auschwitz, skazany na osiem lat więzienia przez sądy stalinowskie (odsiedział w sumie sześć i pół roku) autor książek o Polskim Państwie Podziemnym i powstaniu warszawskim. Zwolniony pod koniec kwietnia 1982 r. z obozu internowania, przyjął propozycję stypendium w Niemczech. Podobno dotarł już do Jerzego Giedroycia w Maisons-Laffitte, ale się na razie ukrywa. Racięski pisał, że nazwisko Bartoszewskiego wzbudziło wśród emigracji powszechny aplauz: „Jak zaznaczył jeden z prezesów – Bartoszewski, wybitny katolik, będzie miał »chody« w Watykanie, a przy tym jest w dobrej komitywie z Żydami (ma odznaczenie Yad Vashem za ratowanie Żydów w czasie wojny)”.
Pierwszym prezydentem, który skorzystał z prawa wyznaczenia następcy, był, już we wrześniu 1939 r., internowany w Rumunii Ignacy Mościcki. Wybrał generała Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, ale pod naciskiem rządu Francji musiał decyzję zmienić. Wtedy wskazał na Władysława Raczkiewicza, który przejął obowiązki głowy państwa.
Także kolejni prezydenci korzystali z konstytucyjnej prerogatywy. Raczkiewicz wyznaczył na swojego następcę gen. Kazimierza Sosnkowskiego, chciał nawet od razu zrzec się funkcji na jego korzyść, ale Sosnkowski nie przyjął propozycji. W 1944 r. prezydent decyzję zmienił i wyznaczył na swego sukcesora działacza PPS i premiera rządu londyńskiego Tomasza Arciszewskiego, ale i on okazał się kandydatem nieostatecznym. W kwietniu 1947 r. Władysław Raczkiewicz pod błahym pretekstem, że Arciszewski skupiłby zbyt wiele władzy w jednym ręku, zamienił go na szefa swojej kancelarii Augusta Zaleskiego.
Dwa miesiące później chory na białaczkę Raczkiewicz zmarł, prezydentem został Zaleski, a rząd Arciszewskiego w proteście złożył dymisję. Podzieliło to emigrację. Zaleski okopał się „na Zamku”, czyli w swej londyńskiej siedzibie, odmawiając rozmów na temat rozwiązania konfliktu i wyznaczenia następcy. Misji pogodzenia londyńczyków podjął się w 1952 r. gen. Sosnkowski, mieszkający po wojnie w Kanadzie. Miał nawet otrzymać obietnicę, że tym razem już na pewno zostanie prezydentem. Misja się nie powiodła, nie został nawet kandydatem i wrócił do siebie.
Rozłamy i przetasowania
Oczekiwano, że po siedmiu latach sprawowania urzędu (tyle zgodnie z konstytucją kwietniową trwała kadencja prezydenta) Zaleski w 1954 r. ustąpi, ale nie ustąpił. Pozwalała na to interpretacja innego przepisu konstytucji stanowiącego, że „w razie objęcia urzędu prezydenta przez wyznaczonego następcę, okres jego urzędowania trwa do upływu trzech miesięcy od zawarcia pokoju”. Prezydent mógł uznać, że skoro wojna nadal trwa, nie musi rezygnować. To jeszcze pogłębiło rozłam wśród emigracji, prowadząc do kolejnych przetasowań, krótkotrwałych koalicji i przesileń wśród coraz bardziej kanapowych ugrupowań. Przeciwnicy Zaleskiego powołali konkurencyjny ośrodek prezydencki, tzw. Radę Trzech, w której skład weszli gen. Władysław Anders, Tomasz Arciszewski (po śmierci zastąpił go Tadeusz Bór-Komorowski) i Edward Raczyński, w latach 1942–43 minister spraw zagranicznych rządu na uchodźstwie.
Rozłam trwał aż do śmierci Augusta Zaleskiego w 1972 r. Nowym prezydentem został, wyznaczony na następcę przez Zaleskiego, ostatni przedwojenny prezydent Lwowa, lekarz Stanisław Ostrowski, którego akceptowały obie strony zwaśnionego Londynu. (Odpryskiem konfliktu było pojawienie się konkurencyjnego „Prezydenta Wolnej Polski na Uchodźstwie” Juliusza Nowiny-Sokolnickiego, który aż do 1990 r. powoływał alternatywne rządy, rozdawał ordery i tytuły arystokratyczne, mianował generałów. W dwóch gabinetach ministrem był nawet gdański prałat ks. Henryk Jankowski, mianowany także kontradmirałem. Nominację generalską otrzymał od Sokolnickiego także Mieczysław Wachowski. Część emigracji traktowała uzurpatora poważnie).
Nie wypada być utrzymankiem Polski
Ostrowski po upływie siedmioletniej kadencji przekazał w kwietniu 1979 r. urząd Edwardowi Raczyńskiemu. Raczyński, który w momencie objęcia prezydentury miał już 88 lat, nie zwlekał z wyznaczeniem następcy. Uznał, że najlepszym kandydatem będzie młodszy o ponad dwie dekady Kazimierz Sabbat, od trzech lat premier. I to jego właśnie miała zastąpić „wybitna osobistość z Kraju”.
Racięski pisał, że przyjaciele Sabbatów na wieść o decyzji Raczyńskiego kiwali smutno głowami. „Bardzo mi żal Kazia – cytował swego rozmówcę – bo go wystawili do wiatru”. Tym bardziej że Sabbat, który przebywał akurat w Paryżu, miał o niczym nie wiedzieć. Wrócił do Londynu w nocy. Za późno, by budzić starego prezydenta i żądać wyjaśnień. Racięski: „Miał więc »pan premier« ciężką noc. Na szczęście na drugi dzień wszystko się wyjaśniło. Nasuwa się pytanie, kto stał za tą mistyfikacją, doskonale opracowaną, jak przyznaje nawet sam pan Wendorff”.
Prawda była inna. Być może pismo Wendorffa było mistyfikacją, ale propozycja złożona „osobistości z Kraju” już nie. Raczyński naprawdę chciał, żeby jego następcą został Bartoszewski. A Kazimierz Sabbat o tym wiedział.
Po raz pierwszy propozycja padła w marcu 1981 r., gdy Bartoszewski przyjechał do Londynu odebrać doktorat honoris causa Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie. Czekało już na niego zaproszenie do rezydencji prezydenta Raczyńskiego. Znali się od kilkunastu lat, więc zaproszenie nie było czymś dziwnym, ale dopiero „na Zamku” dowiedział się, o co chodzi.
Przebieg rozmowy znamy z relacji Władysława Bartoszewskiego. Raczyński poinformował, że ma już 90 lat, zamierza ustąpić z urzędu, więc powinien wskazać następcę. Dlatego chciałby wiedzieć, co jego gość myśli o rządzie i prezydencie na uchodźstwie. Bartoszewski odpowiedział, że prezydent jest symbolem ciągłości wolnej Rzeczpospolitej, ale rząd jest zbyt rozbudowany. Nie wiadomo, czym zajmują się w Londynie choćby minister komunikacji czy opieki społecznej.
„Pan wie jacy są ludzie... Tytuł jest tytułem... – westchnął Raczyński, a potem padła oferta: – Chcę pana wyznaczyć na mojego następcę”. Kolejnym prezydentem powinien zostać ktoś z kraju, tłumaczył. Zbijał kolejne wymówki. W kraju, w którym Solidarność ma coraz silniejszą pozycję, poradzą sobie świetnie bez Bartoszewskiego, a w Londynie przyda się ktoś, komu ufa Lech Wałęsa. Sondował już ugrupowania polityczne i zgadzają się na niego wszyscy oprócz prawego skrzydła endecji, ale i oni ustąpią, „gdy się dowiedzą, że Bartoszewski ma poparcie episkopatu”. Tylko język angielski powinien poprawić. Nie będzie też problemu z akceptacją władz brytyjskich. Za tydzień przyśle Ludwika Łubieńskiego z prośbą o odpowiedź. Wysłannik prezydenta Raczyńskiego usłyszał jedynie, że Bartoszewski nie zostanie jego następcą.
Dopiero Michałowi Komarowi, współautorowi swoich ostatnich książek, Bartoszewski powiedział to, czego nie wypadało powiedzieć prezydentowi. Raczyński był człowiekiem majętnym, Sabbat miał fabrykę produkującą sprzęt sportowy, więc mogli finansować swoją działalność polityczną. Bartoszewskiemu za mieszkanie w Londynie, utrzymanie i ubezpieczenie musiałby płacić Skarb Narodowy. „Miałbym być utrzymankiem Polski? Nie. Nie wypada” – powiedział.
Po raz kolejny Bartoszewski znalazł się w Londynie w grudniu 1982 r. W Polsce od roku trwał stan wojenny, spędził cztery i pół miesiąca w obozie dla internowanych w Jaworzu, a w październiku wyjechał na roczne stypendium Institute for Advanced Studie w Berlinie.
Podczas świątecznego spotkania Raczyński wrócił do tematu sukcesji. Sytuacja się zmieniła, w Polsce mogą Bartoszewskiego najwyżej wsadzić do więzienia, a w Londynie jest teraz szczególnie potrzebny ktoś, kto rozumie sytuację w kraju i jednocześnie jest wiarygodny dla Zachodu. Premier Sabbat oczywiście o wszystkim wie i popiera pomysł, zapewnił. Ale Bartoszewski jeszcze raz odmówił. W obecnej sytuacji lepiej przysłuży się sprawie Polski w Niemczech, tłumaczył. Tam ma dobre kontakty polityczne i medialne, więc pisząc i występując w telewizji, zdziała dla Polski więcej niż jako prezydent w Londynie. Ale jeśli Edward Raczyński zechce pomóc mu od czasu do czasu w uzyskaniu wizy brytyjskiej, chętnie skorzysta.
Rzekomy komunikat Wendorffa pojawił się cztery miesiące wcześniej. Nominacja Bartoszewskiego mogła być już wtedy tematem gabinetowych ustaleń prezydenta. Ale nie ma pewności, kto i dlaczego chciał jej ujawnienia. „Nasuwa się pytanie, kto stał za tą mistyfikacją, doskonale opracowaną, jak przyznaje nawet sam pan Wendorff. Są tacy na »Zamku«, którzy mówią, że »idąc za nitką« dojdzie się do kłębka w… Chicago!” – pisał Racięski. Chicago było siedzibą Związku Polonii Amerykańskiej, rywalizującego z Londynem o rząd dusz i prawo reprezentowania całej emigracji.
9 stycznia 1986 r. Władysław Bartoszewski otrzymał z rąk prezydenta Raczyńskiego Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Polonia Restituta. 8 kwietnia kolejnym prezydentem RP na uchodźstwie został Kazimierz Sabbat.
Propozycja Sabbata
Po objęciu prezydentury Sabbat zaprosił Bartoszewskiego do siebie na 20 kwietnia. „Zgodnie z intencjami prezydenta Raczyńskiego” zaproponował mu sukcesję po sobie. Był optymistą, uważał, że wobec nowej sytuacji międzynarodowej (w Moskwie od roku rządził Michaił Gorbaczow) za siedem lat, gdy skończy się jego kadencja, siedzibą prezydenta nie będzie już może Londyn. Władysław Bartoszewski odmówił także jemu. Konstytucyjnym następcą został Ryszard Kaczorowski.
Gdyby Bartoszewski nie odmówił, zostałby prezydentem. Procedura sukcesji na wypadek nagłego opuszczenia stanowiska przez prezydenta została zastosowana po raz ostatni w 1989 r. 19 lipca, w dniu, w którym kontraktowy sejm w Warszawie wybrał na prezydenta Rzeczpospolitej gen. Wojciecha Jaruzelskiego, Kazimierz Sabbat zmarł na zawał serca. Zastąpił go Ryszard Kaczorowski, który w grudniu 1990 r. przekazał insygnia prezydenckie wybranemu w wyborach powszechnych Lechowi Wałęsie.