To musiał być jeden z najdziwniejszych dni w życiu Andrieja Sacharowa, choć przecież ten wybitny fizyk i laureat Nagrody Nobla widział już bardzo wiele. Późnym wieczorem 15 grudnia 1986 r., gdy wraz ze swoją żoną Jeleną Bonner, którą pieszczotliwie nazywał Lusią, siedzieli w fotelach w ich mieszkaniu w mieście Gorki i oglądali telewizję, ktoś zadzwonił do drzwi. Chwila wahania. Było późno, a Andriej Dmitrijewicz i jego małżonka nie mieli w mieście przyjaciół, którzy mogliby złożyć niezapowiedzianą wizytę. Sacharow jednak otworzył, choć obawiał się kolejnej rewizji. W progu stało dwóch monterów i funkcjonariusz KGB, który sucho oznajmił, że kazano założyć telefon. Gdy było już po wszystkim, ten sam funkcjonariusz powiedział: „Jutro o dziesiątej będą do was dzwonić”.
Najsłynniejszy dysydent ZSRR, jak sam potem wspominał, nie wiedział, co myśleć. Mijał już siódmy rok zesłania do zamkniętego miasta Gorki (Niżnyj Nowgorod). Sacharow podejrzewał, że może znów chodzi o jakiś wywiad – konsekwentnie ich odmawiał, bojąc się manipulacji. Następnego dnia czekał jednak przy aparacie, ale o godz. 10 nikt nie zadzwonił. O 11 ani w południe też zresztą nie. Dopiero o 15, gdy zrezygnowany postanowił wyjść do sklepu po chleb, aparat się odezwał. Sacharow podniósł słuchawkę i usłyszał kobiecy głos: „Będzie z panem rozmawiał Michaił Siergiejewicz”. Po chwili padły słowa: „Dzień dobry. Tu Gorbaczow”. A zaraz potem te najważniejsze: „Będzie pan mógł wrócić do Moskwy”.
Podniesionym głosem
Tradycja rozmów telefonicznych władców Kremla z intelektualistami była długa. Te najsłynniejsze, ale i najbardziej przerażające, miały miejsce za panowania Józefa Stalina. Jak napisał wybitny znawca Rosji Andrzej Drawicz, dyktator „lubił takie gesty, umiał je dozować i znał ich wagę”.