Imperialistyczna stonka
Imperialistyczna stonka, czyli jak ziemniaczany szkodnik zjadł PRL
W obecnych granicach Polski stonkę znajdowano już w XIX w. Dla entomologów i specjalistów od ochrony roślin jej masowe pojawienie się w 1950 r. nie było niespodzianką. Tymczasem komunistyczna propaganda obwiniła o to zachodnich imperialistów. Stonkę mieli oni zrzucać z samolotów na pola w NRD i Czechosłowacji oraz do Bałtyku. Zachodnie wiatry i bałtyckie fale pomogły jej dostać się na pola, gdzie szkodnik obżerał z liści ziemniaczane krzaki. Sowiecki minister rolnictwa Iwan Benediktow, informując 28 czerwca 1950 r. sekretarza KC WKP(b) Michaiła Susłowa o zagrożeniu upraw ziemniaka w ZSRR przez koloradskowo kartofelnowo żuka, pisał: „Amerykanie jednocześnie dopuszczają się haniebnych aktów zrzucania stonki w masowych ilościach z samolotów nad terytorium NRD i w rejonie Morza Bałtyckiego, w celu wywołania inwazji stonki na Polskę. (…) Jest to niewątpliwie rezultat dywersyjnej roboty ze strony anglo-amerykanów”.
O możliwościach operacyjnych amerykańskiego i brytyjskiego lotnictwa Rosjanie przekonali się na przełomie lat 1948/49, kiedy to alianckie samoloty przez 11 miesięcy sowieckiej blokady lądowych połączeń zachodniego Berlina trzema powietrznymi korytarzami dowiozły berlińczykom ponad 2,3 mln ton zaopatrzenia. Niemcy z sowieckiej strefy okupacyjnej codziennie widzieli setki samolotów lecących do i z Berlina, a w 1950 r. usłyszeli, że „anglo-amerykanie” zrzucają im stonkę. Nie wymyślili tego komuniści, bo już propaganda Goebbelsa wmawiała Niemcom pod koniec drugiej wojny, że alianckie samoloty zrzucają im tego szkodnika.
Mirosław Węcki z Archiwum Państwowego w Katowicach w „Szkicach Archiwalno-Historycznych” (7/2011) pisał, że po zbombardowaniu 7 sierpnia 1944 r. przez aliantów zakładów chemicznych w Kędzierzynie i Blachowni Śląskiej do powiatowych władz NSDAP trafił okólnik Paula Rodena, wysokiej rangi urzędnika z Katowic. Informował on podwładnych kreisleiterów, że „przy okazji wczorajszego nalotu wrogie samoloty zrzucały stonkę ziemniaczaną nad polami uprawnymi”. Roden lokalnym szefom NSDAP nakazał nawiązać kontakt z powiatowymi przywódcami chłopów (kreisbauernführerami) i w razie potrzeby na poszukiwanie stonki wysłać dzieci ze szkół. I rzeczywiście je wysłano. Do zwalczania „masowego mordercy naszego najważniejszego pożywienia” wzywała niemiecka prasa, a ostrzegawcze plakaty z wizerunkami dojrzałej stonki, jej larw i jajeczek drukowano w Generalnym Gubernatorstwie.
Kolczasta żywicielka
W 1824 r. amerykański entomolog Tomas Say opisał znalezionego na zachodnich stokach Gór Skalistych pasiastego chrząszcza (Leptinotarsa decemlineata), żerującego na psiance kolczastej. Ojczyzną owada był płaskowyż na obecnej granicy Meksyku i Stanów Zjednoczonych, skąd stada bizonów, do których sierści czepiały się kolczaste nasiona psianki, zawlekły ją na północ. Za żywicielką powędrował pasiasty chrząszcz i u podnóża Gór Skalistych zetknął się z ziemniakiem, także należącym do rodziny psiankowatych. Jego ojczyzną też była Ameryka, tyle że Południowa, z której w XVI w. trafił do Europy. Dla jej mieszkańców ziemniak z czasem stał się drugim zbożem. Europejczycy, kolonizując Amerykę Północną, sadzeniaki zabierali ze sobą i coraz dalej na zachód od brzegu Atlantyku zakładali pola ziemniaczane. To z nimi ok. 1859 r. zetknął się opisany przez Saya owad, zwany wtedy chrząszczem kolorado.
Sowiecki entomolog prof. Nikołaj Bogdanow-Katkow pisał: „Liście ziemniaka uprawianego są znacznie delikatniejsze i mniej kwaśne niż u dzikich psiankowatych. Stonka ziemniaczana od razu przeszła na tę roślinę, przekształcając się w ten sposób z owada obojętnego w szkodnika”. Żarłoczna stonka w tempie ok. 185 km rocznie zaczęła rozprzestrzeniać się na wschód, czemu sprzyjały wiejące z zachodu wiatry i rozwój kolei – owady wędrowały z jej ładunkami.
Stonka nie miała wielu naturalnych wrogów, mało skuteczne okazało się jej zbieranie i topienie, rozgniatanie drewnianymi łopatkami, wyganianie drobiu na porażone pola czy też ich wypalanie. Farmerzy rezygnowali z uprawy ziemniaków, dopóki w 1865 r. nie odkryto, że owada można tępić zielenią paryską – związkiem chemicznym z udziałem arsenu. Krzaki ziemniaków spryskiwano zielenią rozpuszczoną w wodzie bądź opylano zmielonymi jej kryształkami wymieszanymi z gipsem lub mąką. Umożliwiło to uprawę ziemniaka, ale nie powstrzymało stonki, której chmary w 1874 r. dotarły do brzegu Atlantyku.
W Europie zdawano sobie sprawę, że szkodnik z Ameryki zostanie tu zawleczony. Prof. Władysław Węgorek w swojej monografii stonki cytuje poznański tygodnik „Ziemianin” z 1875 r.: „Jeśli chrząszcz ten zaborami swymi będzie postępował ku wschodowi, to możemy się spodziewać, że niebawem zrobimy z nim bliższą znajomość”. I tak się stało. W 1876 r. w europejskich portach na statkach płynących z Ameryki znaleziono pierwsze żywe stonki i niebawem w Europie odkryto jej ogniska (m.in. w 1878 r. w Palatynacie, a w 1880 r. pod Suwałkami). Przez pierwsze 40 lat udawało się je likwidować.
Podczas pierwszej wojny i tuż po niej z Ameryki do Europy trafiły tysiące transportów z wojskiem, a potem z powojenną pomocą. Stonki nie dało się upilnować i w 1922 r. w okolicach Bordeaux zaatakowała ok. 250 km kw. pól. Francuzi walkę ze szkodnikiem zaczęli zbyt późno. Mimo wielkiej propagandy walki ze stonką (jej wizerunki były na opakowaniach cukierków, pocztówkach, zabawkach) do połowy lat 30. opanowała ona Francję, w 1935 r. pojawiła się w Belgii i Hiszpanii, w 1936 r. – w Szwajcarii, w 1937 r. – w Holandii, a w 1940 r. – w Austrii. Szwajcarski chemik Paul Müller w 1939 r. odkrył (za co otrzymał Nagrodę Nobla) owadobójcze właściwości dichlorodifenylotrichloroetanu (DDT), ale wybuchła wojna i DDT używano głównie do tępienia wszy. Śmiertelnym zagrożeniem był tyfus, a nie stonka. Negatywne skutki stosowania DDT poznano wiele lat później.
Dzięki skutecznej walce ze stonką dalszemu jej pochodowi na wschód długo opierały się Niemcy. Ich system ochrony roślin zaczął się rwać po 1943 r., pod wpływem wojennego chaosu, i wtedy zaczęto obwiniać aliantów o zrzuty stonki z samolotów.
O jej wykorzystaniu do niszczenia pól ziemniaczanych i wywołania w ten sposób klęski głodu w kraju wroga myślano już podczas pierwszej wojny. W 1925 r. protokół genewski zakazał stosowania chemicznych i biologicznych środków bojowych, ale niektórych państw nie powstrzymało to od tajnych prac nad wykorzystaniem stonki jako broni biologicznej. Francuzi robili to w Le Bouchet. W 1940 r. ich ośrodek zajęli Niemcy i podjęli prace nad planem zainfekowania stonką pól na południu Anglii. W 1943 r. w Palatynacie zrzucili tysiące stonek z samolotu, badając ich szanse na przeżycie. Program zawieszono po rozkazie Hitlera o wstrzymaniu prac nad ofensywnymi środkami bojowymi pochodzenia biologicznego. Hitler bał się alianckiego odwetu i nie bez podstaw, bo Anglicy prowadzili własne badania ze sprowadzonymi 15 tys. stonek ze Stanów Zjednoczonych.
Lustracja ziemniaków
W polskiej prasie o stonce pisano już w końcu XIX w. „Gazeta Warszawska” z 11 sierpnia 1887 r. zastanawiała się, dlaczego chrząszcze kolorado wykryto w Lohnie pod Hanowerem, skoro wieśniacy z tej wsi „własnego tylko używają siewu i nigdy obcych kartofli nie sprowadzali; również nie kupowali żadnych amerykańskich produktów, ani guana, ani paszy”. Zoolog Jan Zaćwilichowski w 1923 r. pisał, że mało prawdopodobne jest, aby szkodnik „wystąpił kiedykolwiek masowo w naszym kraju”, niemniej radził, aby w razie pojedynczego chociażby „pojawu” powiadomić o tym instytucje naukowe. W 1933 r. lwowski „Rolnik” o stonce pisał już jako o „klęskowym szkodniku” we Francji, a rok później „Gazeta Rolnicza” ostrzegała o mieczu Damoklesa wiszącym nad uprawami ziemniaka w Europie Środkowej.
Powojenne władze nie zlekceważyły nadciągającego od zachodu zagrożenia. 1 grudnia 1945 r. w Ministerstwie Rolnictwa utworzono referat ochrony ziemniaka (przeciwstonkowy). W 1946 r. wydano broszurę „Organizacja Pogotowia Przeciwstonkowego”, a 8 kwietnia na pierwszej ministerialnej konferencji przeciwstonkowej resortowy inspektor ochrony roślin uprzedzał, że „pojawu” stonki należy się spodziewać jeszcze w tym roku. I w czerwcu stonka wyległa na pole Rozalii Wolaszek ze wsi Goleniawy w gminie Samsonów. Zebrano na nim dwa wiadra chrząszczy i larw. Ognisko stonki i parę innych w pobliżu przylegało do linii kolejowej Radom–Kielce. W 1944 r. stacjonowały tu wojska niemieckie, wyładowując żywność, furaż i ziemniaki. Zapewne wówczas stonkę tu zawleczono. 17 września 1946 r. minister rolnictwa (wtedy Stanisław Mikołajczyk, zarazem wicepremier i prezes PSL) wydał rozporządzenie o obowiązku zwalczania stonki. Każdy przypadek jej pojawienia się należało zgłosić w zarządzie gminy i tam dostarczyć znalezione owady, larwy i jaja stonki, uśmiercone naftą, benzyną, spirytusem lub wrzątkiem. Gmina o znalezisku informowała starostę i terenową stację ochrony roślin, która wskazywała, jak ją zwalczać.
Nadzwyczajny Komisariat Ochrony Roślin w 1947 r. apelował już „do całego społeczeństwa, aby stanęło w zwartym szeregu do walki o zabezpieczenie upraw ziemniaczanych przed zagładą”. Kurator oświaty z Wrocławia nakazał przeprowadzić w szkołach pogadanki o stonce, a w maju i czerwcu dzieci wysłano na pola. W kronice szkoły w Pszczewie koło Międzyrzecza 18 maja 1947 r. zapisano: „Dzieci z klas 5 i 6 w dniu 17 b. m. wyszły na pola ziemniaczane i przeprowadziły lustrację ziemniaków”.
W 1948 r. bój ze stonką pokazała Polska Kronika Filmowa. Jej widzowie usłyszeli, że „stonka (…) to wróg numer jeden naszych kartofli. W ubiegłym roku szerzyła spustoszenie we Francji i Belgii, ostatnio grasuje w województwie poznańskim”. Walkę z nią w woj. wrocławskim kontrolował Władysław Tracz, inspektor resortowego Biura Kontroli. W raporcie odnotował, że lustracje pól odbywają się „przy znanym niechętnym ustosunkowaniu się ludności do darmowych czynności (wg danych referatu karnego w Starostwie głogowskim, na opornych nałożono ca 100.000 zł kar)”. We wrześniu zebrała się Komisja Polsko-Radziecka do sprawy stonki i zaleciła m.in. wprowadzenie zakazu transportu ziemniaków z Niemiec i „zwiększenie czujności w stosunku do zasiewów w miejscowościach”, w których osiedlają się repatrianci z Francji i Niemiec. Członkowie komisji obawiali się zawleczenia stonki, ale za największe zagrożenie uznali pojedyncze lub masowe jej przeloty „w kierunku panujących wiatrów zachodnich”. I do tego doszło dwa lata później.
Akt dywersji
Pierwszą stonkę w 1950 r. znaleziono 23 maja w wielkopolskiej gminie Pakość. Nazajutrz na świnoujskiej plaży znaleziono już 23 owady. O nalocie stonki w Świnoujściu Ministerstwo Rolnictwa 27 maja telefonogramem powiadomiło urzędy wojewódzkie: „Powstaje prawdopodobieństwo, że chrząszcze zostały przeniesione przez burze i gwałtowne wiatry na duże odległości. Ministerstwo otrzymało wiadomość, że w Niemczech zachodnich spodziewano się wystąpienia stonki w dużych ilościach około 20 maja r. b.”. Zalecono „planowane normalne poszukiwania”. Treść telefonogramu nie koresponduje z komunikatem podanym następnego dnia przez prasę i radio, w którym naturalne i sygnalizowane przez entomologów pojawienie się stonki przedstawiono jako akt dywersji.
28 maja 1950 r. „Trybuna Ludu” z tytułem „Niesłychana zbrodnia imperialistów amerykańskich” wydrukowała komunikat Urzędu Informacji NRD głoszący, że na niemieckie pola „samoloty amerykańskie, naruszając ustalone strefy lotów, zrzuciły nocą ogromną ilość stonki ziemniaczanej. W gminie Schönfeld obwodu Zwickau ludność zaobserwowała trzy ciężkie samoloty, po których oddaleniu się na Zachód znaleziono stonkę ziemniaczaną w 229 punktach”. W komentarzu własnym „TL” pisała: „Amerykańscy kandydaci na zbrodniarzy wojny atomowej pokazali obecnie próbkę tego, co szykują ludzkości”. 1 czerwca organ KC PZPR pisał, że odkrycie stonki w Polsce w rejonach, w których ów szkodnik nigdy nie występował, zbiegło się z jej zrzutem na pola w NRD. „Przypuszcza się więc, że zrzucona z samolotów stonka (…) przeleciała na tereny polskie”.
Ministerstwo Rolnictwa w kolejnych komunikatach informowało o masowych nalotach stonki zza Odry. Zaapelowano o udział obywateli w jej poszukiwaniu i zbieraniu, deklarując 10 tys. zł nagrody za każde zgłoszone nowe ognisko stonki. Po tygodniu ofertę skorygowano – 10 tys. zł przysługiwało za pierwsze wykryte ognisko w powiecie, a za dwa kolejne – po 5 tys. zł. Przeciwni nagrodom byli sowieccy doradcy, którzy uważali, że skłonią one chłopów do przenoszenia zebranej stonki w inne miejsce i zgłaszania jako nowego znaleziska.
Pełnomocnikiem rządu do walki ze stonką został dr Władysław Węgorek z Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. We wspomnieniach pisał, że „propaganda moskiewska postanowiła wykorzystać masowy pojaw stonki w NRD, Czechosłowacji i w Polsce, by oskarżyć USA o zrzucenie jej z samolotów na kraje »socjalistyczne«. Rządy ZSRR, NRD i CSRR złożyły oficjalne protesty do Waszyngtonu, twierdząc, że USA prowadzi tajną wojnę gospodarczą”. Kiedy Węgorek na konferencji w ministerstwie powiedział, że według jego wiedzy i obserwacji nie był to zrzut stonki z samolotów, ale masowy przelot owadów z zachodu na wschód, został zaatakowany przez wiceministra Stanisława Tkaczowa. „Swoim wystąpieniem zakwestionowałem i podważyłem stanowisko ZSRR i sąsiednich krajów w sprawie zrzutu stonki. Określił moje wystąpienie jako polityczny krok na drodze obrony kapitalistów. (…) Skutek tego mojego referatu był dla mnie i dla całej Polski bardzo ważny. (…) kraj nasz nie skompromitował się żadnym kłamstwem o zrzuceniu stonki przez Amerykanów”. Dodać trzeba, że propagandową kampanię z udziałem stonki w ówczesnych socjalistycznych krajach wszczęto na miesiąc przed wybuchem wojny koreańskiej.
Najwięcej pomstują kobiety
Na lustrację pól ziemniaczanych i bałtyckich plaż wysłano dziesiątki tysięcy chłopów, robotników, członków ZMP, junaków Służby Polsce, żołnierzy i uczniów – zmobilizowanych przez sojusznicze partie, organizacje młodzieżowe, zakłady pracy i dyrekcje szkół. Tyraliery zgiętych do ziemi poszukiwaczy przeglądały ziemniaczane krzaki i w butelkach z naftą topiły znalezione stonki, listki ze złożonymi już na nich żółtymi jajeczkami i obrzydliwe w dotyku czerwone larwy owada. Podczas pierwszej lustracji, kiedy stonki tylko szukano, norma pracy poszukiwacza wynosiła 1,5 ha pola na cztery godziny. Podczas następnych, kiedy stonki i jej larwy ręcznie zbierano, a krzaki posypywano azotoksem, normą było 0,5 ha na osobę. Po pierwszych lustracjach z udziałem dzieci zarządzono, aby te były w wieku co najmniej 12 lat.
Ze swoją klasą wyjechał zbierać na wsi stonkę Marek Nowakowski. W „Moim słowniku PRL-u” pisał: „Dopytywaliśmy się wieśniaków, czy widzieli, jak tę stonkę zrzucano z amerykańskich samolotów. Wieśniacy uśmiechali się dwuznacznie i odmrukiwali coś półgębkiem. Dopiero o zmierzchu, kiedy prostowaliśmy swoje utrudzone grzbiety, pewien podpity traktorzysta podszedł do nas i zapytał: »Czy wy, dzieciaki, w to wszystko wierzycie?«. Zaczął się śmiać”. Inaczej widziała to „TL”. Przewodniczący spółdzielni produkcyjnej im. Bohaterów spod Lenino w Smolęcinie mówił wjej reporterowi, że na Amerykanów najwięcej pomstują kobiety: „Natka Inglot powiedziała na zebraniu, że póki żyć będzie, nie zapomni im tego. Toć od czasu, jak powstała nasza spółdzielnia, rośniemy w dobrobyt i kulturę, a ci zrzucają stonkę, żeby zniszczyć nasz dorobek”.
Duże ziemniaczane pola i brzeg morza opylały zamówione w Lidze Lotniczej samoloty PO-2, tzw. kukuruźniki. W następnych latach wspomagały je wypożyczane z Lot pasażerskie Li-2 (sowiecka wersja Douglasa DC-3). Na ich pokład po wymontowaniu foteli ładowano 2 tony chemikaliów. Po zakończeniu opylania wracały na rejsowe trasy, a o ich podwójnym przeznaczeniu pasażerom przypominało pachnące azotoksem wnętrze samolotu. Przemysł nie nadążał z produkcją konnych i plecakowych opylaczy, dlatego azotoks sypano do pończoch lub skarpet. Potrząsając takimi opylaczami, sypano na krzaki owadobójczy proszek. W 1950 r. środkami ochrony roślin zatruło się 30 osób.
Władze domagały się od chłopów odpracowywania konnych i pieszych dniówek przy likwidacji stonki oraz starannego lustrowania własnych pól. W sprawozdaniu za 1951 r. kierownik Stacji Ochrony Roślin z Koszalina odnotował: „W jednej ze Spółdzielni Produkcyjnej w gromadzie Dobsko gminy Kalisz chciano Instruktora Ochrony Roślin przebić widłami. W Spółdz. Produkcyjnej Podrzadło gm. Podrzadło dopiero przy pomocy Milicji zdołano zlikwidować ogniska stonkowe”. W tymże roku za uchybienia w zwalczaniu stonki do kolegiów skierowano wnioski o ukaranie 17 910 osób (wymierzano grzywny do 3 tys. zł i orzekano karę pracy poprawczej do trzech miesięcy). Pasiastym dywersantem zajęło się Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. 18 sierpnia 1951 r. wicedyrektor IV Departamentu pisał do szefów UB w terenie, że stonkę „wywiad amerykański przerzucił na nasze tereny dla zniszczenia pól kartoflanych i wywołania trudności aprowizacyjnych”. Podał parę przypadków sabotowania akcji zwalczania stonki. Wspomniał o księżach nawołujących do powstrzymywania się od poszukiwań w niedzielę. Podwładnym zalecił m.in. nakierowanie agentury rozpracowującej „wrogie środowiska wiejskie” na sprawdzanie, „czy grupy te nie nastawiają się na zwalczanie akcji przeciwstonkowej”.
Nie dajmy się ogłodzić
Miliony złotych kosztowała propaganda antystonkowa. Tylko w 1952 r. dla „chłopów i organizacji masowych” przeprowadzono 37 117 pogadanek o stonce. Wydrukowano 30 mln kolorowych nalepek ze stonką na pudełka zapałek, 180 tys. kolorowych plakatów, 1,17 mln sztuk ulotek, obwieszczeń i instrukcji, 505,5 tys. haseł nawołujących chłopów do walki ze stonką, 50 tys. broszur dla dorosłych i 450 tys. dla dzieci. Radio i radiowęzły nadały 2489 pogadanek i komunikatów, a kina (w większości objazdowe) odnotowały 11 145 seansów filmów o stonce. Służbie ochrony roślin rząd przydzielił 927 dodatkowych etatów i tyle samo rowerów. Ale efekty były marne i na kolegium ministerstwa we wrześniu 1953 r. minister rolnictwa Jan Dąb-Kocioł (ZSL) zastanawiał się nad sensem drukowania milionów ulotek, instrukcji i haseł: „Dojdą na gminę i ktoś tam nimi pali w piecu”. Z uwagi na straty w uprawach ziemniaków zalecono wtedy rozszerzenie upraw na paszę dla zwierząt: kukurydzy, topinamburu i końskiego zęba. Zdecydowano też o sprowadzeniu z Czechosłowacji 1 tys. gniazd bażantów – ptaków żywiących się stonką, choć wątpliwości zgłaszał wiceminister Mieczysław Czaja: „Każde dziecko nasypie pszenicy moczonej w spirytusie i będzie mogło rękami brać bażanty”.
Ze stonką walczyli literaci. Maria Kownacka w 1947 r. w dwutygodniku „Przysposobienie Rolnicze i Wojskowe” opublikowała wiersz „Alarm”: „Do alarmowego dzwonka!/Wciska się w nasz próg/Kto?/Stonka/Groźny, straszliwy wróg”. Utwór kończył się frazą: „Nie dajmy się ogłodzić!!!”. Bohdan Arct w opowiadaniu „Stonka maszeruje” opisał walkę z nią zetempowców ze wsi Starka. Wykryli tyle ognisk, że do walki wysłano samoloty: „Pod wieczór cała okolica pokryta została delikatnym, ledwie widocznym pyłem rozpylonego Azotoxu”. Teatr Kameralny wystawił dramat Leona Kruczkowskiego „Odwiedziny”. Akcja toczyła się w 1952 r. w dawnym dworze Wielhorskich – teraz Stacji Doświadczalnej Instytutu Ochrony Roślin, w której badano biologię stonki. Sztuka poniosła sceniczną klapę.
Bajkę „Stonka i Bronka” o groźnej stonce i zaradnej Bronce, harcerce z czerwoną chustą, napisał Jan Brzechwa, a zilustrował Jan M. Szancer. Z wydanej w kilkusettysięcznym nakładzie książeczki dzieci poznały „żarłocznego głodomora” i dowiedziały się, co robić, gdy się go napotka – lecieć „wprost do rady narodowej” i potem topić „niszczycielki” w nafcie. W bajce są i strofy zgodne z linią propagandy: „Tak panoszą się szkodniki/Słane do nas z Ameryki/Które nadto wróg jest gotów/Zrzucać stale z samolotów”. Anna Kołakowska, grafik i kierownik artystyczny „Płomyczka”, wspomina, że propagandowe apele dzieci brały na serio i „przysyłały do redakcji butelki z zebranymi szkodnikami”.
Propaganda walki ze stonką miała mobilizować do niej rolników indywidualnych oraz wesprzeć załogi państwowych i spółdzielczych gospodarstw tysiącami poszukiwaczy z miast. Polska w latach 40. i na początku 50. nie produkowała dostatecznej ilości pestycydów. Ich import był ograniczony, a produkcję DDT w zakładach Azot w Jaworznie (stąd nazwa Azotox) podjęto w 1947 r. Przy niedostatku środków chemicznych skutecznym sposobem walki ze stonką było jej ręczne zbieranie. W 1950 r. na polach zebrano i zniszczono 62 200 chrząszczy, 10 670 złóż jaj i 750 000 larw stonki, a w roku następnym już 1 485 421 chrząszczy, 196 876 złóż jaj i 5 721 041 larw. Lustracja pól w 1950 r. pochłonęła 21 951 360 roboczodni, a w 1951 r. już 34 313 790.
O tempie inwazji stonki świadczy liczba wykrytych ognisk: w 1949 r. było ich 12, w 1950 r. – 8010, w 1951 r. – 37 308 i w 1952 r. – 100 641. NIK pisała do Ministerstwa Rolnictwa: „Na skutek popełnionych (…) błędów i zaniedbań (…) klęska stonki nie tylko nie została zlokalizowana, ale wzrosła do olbrzymich rozmiarów, ogarniając ok. 3/4 kraju. (…) w 1952 r. stonka pojawiła się już w 15 województwach (…), przesuwając się z obszarów zachodnich do wschodniej granicy Państwa i zagrażając uprawie ziemniaków w ZSRR”. Z lektury dokumentów odnieść można wrażenie, że polskie władze bardziej obawiały się reakcji Wielkiego Brata na dopuszczenie stonki do granicy ZSRR niż klęski w walce z nią we własnym kraju. A do tej doszło – w 1954 r. doliczono się już pół miliona ognisk. Stonka przekroczyła polsko-sowiecką granicę, podobnie jak węgiersko-sowiecką, opanowała europejską, a z czasem i azjatycką część byłego ZSRR.
Pokonanie stonki umożliwiło dopiero masowe użycie pestycydów (w 1960 r. wyprodukowano ich już 64,5 tys. ton). Zarazem ziemniak przestał królować w diecie ludzi, a na pasze dla zwierząt więcej uprawia się dziś kukurydzy niż ziemniaków. Areał ziemniaczanych pól spadł z 2,2 mln ha w 1950 r. do 0,28 mln ha w 2014 r. Stonki nie udało się z nich do końca wyeliminować z uwagi na jej ogromną zdolność przystosowania się do warunków przyrodniczych i uodparnianie na kolejne generacje środków ochrony roślin. Ale też z jej powodu głód nam nie grozi.