Obywatele i barbarzyńcy
Jak starożytni Rzymianie radzili sobie z uchodźcami
W siódmym roku panowania boskiego Klaudiusza (48 r. n.e.) rzymski senat był miejscem burzliwej debaty. Senatorowie głośno protestowali przeciw dopuszczeniu do swojego grona członków arystokracji galijskiej. Według Publiusza Korneliusza Tacyta nie przebierano w słowach: „Czy w samym Rzymie, a nawet Italii nie ma dość starożytnych i godnych tego zaszczytu rodów?
Czy nie dość, że przyjęliśmy już Insurbów i inne ludy Galii Przedalpejskiej? A teraz prosisz nas, czcigodny auguście, byśmy spokojnie patrzyli, jak w progi tej dostojnej izby wdziera się cudzoziemski motłoch, potomkowie jeńców i niewolników? Jakaż różnica będzie teraz między nimi a naszymi znamienitymi domami?”.
Azyl dla uchodźców
Dramatyczne apele nie zrobiły wrażenia na cesarzu. Klaudiusz stanął pośrodku izby i przypomniał senatorom, że przodkowie jego domu pochodzili spoza Rzymu i dawno temu zostali uznani za obywateli. „Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to ród czcigodnych Juliuszów wziął swój początek z Alby, a domem szlachetnych Porcjuszów było niegdyś Tusculum w Lacjum” – wyliczał august i podkreślał, że Rzym od najdawniejszych czasów „przyciągał wszystkich wartościowych ludzi, gdziekolwiek by się urodzili”. Tacyt kończy mowę Klaudiusza słowami: „Czcigodni senatorowie, wszystko, co dziś czcimy jako nasze najbardziej uświęcone tradycje, było kiedyś nowe i nieznane”.
Spektakularny koniec kolosa, który przez milenium dominował nad Śródziemnomorzem, przysłania lekcję daleko bardziej pouczającą, bo związaną z przyczynami jego sukcesu. Dziś aż nadto dobrze znamy ułomności Rzymu: brutalne podboje, nierówności, wszechobecne niewolnictwo.