Trzy dni, które wstrząsnęły archipelagiem
Filipiny: koniec dyktatury Marcosa
Na dziedzińcu przed pałacem Malacanang w Manili kilkaset osób niecierpliwie oczekiwało na rozpoczęcie uroczystości. Była godz. 10 rano 25 lutego 1986 r., dzień zaprzysiężenia prezydenta na kolejną kadencję. Atmosfera daleka była jednak od świątecznej, a zgromadzony tłum zamiast koszul i garniturów miał na sobie zwykłe T-shirty i klapki. Ferdinand i Imelda Marcosowie wyszli na szeroki taras pozdrowić publiczność. Prezydent chciał wygłosić przemówienie, ale rebelianci już wcześniej odcięli dostawy prądu. Widowni na dole pozostało więc łowić pojedyncze słowa, a ci z tyłu widzieli tylko, jak prezydent rusza ustami. Koniec tego groteskowego przedstawienia nadszedł kilka godzin później, kiedy Marcos uciekł z pałacu na pokładzie amerykańskiego śmigłowca.
Ledwie trzy dni wcześniej Marcos był jeszcze niepodzielnym władcą całych Filipin. Niezadowolenie z jego rządów narastało od dłuższego czasu, ale przełom nastąpił właśnie 22 lutego, kiedy zastępca szefa sztabu generalnego gen. Fidel Ramos z innymi wojskowymi wypowiedział posłuszeństwo prezydentowi. Frondyści zabarykadowali się w bazie Aguinaldo przy alei Objawienia się Świętych (Epifanio de los Santos Avenue). Ich przywódca, minister obrony Juan Enrile, dawniej lojalny stronnik Marcosa, wiedział, że w każdej chwili może dojść do ataku ze strony sił wiernych reżimowi. W akcie desperacji podniósł słuchawkę i wykręcił numer do siedziby arcybiskupa Manili, kardynała Jaime Sina: „Wasza eminencjo, prosimy o pomoc. Ludzie prezydenta pewnie już po nas idą”.
Kardynał był znanym przeciwnikiem prezydenta, a jednocześnie człowiekiem, który miał posłuch wśród mas. Rozmowa nie trwała długo. Sin zniknął później w prywatnej kaplicy, a kiedy wrócił, wezwał rodaków za pośrednictwem Radia Veritas, by wyszli z domów i udali się w kierunku alei Objawienia.