Historia czasem obdarowuje nas ludźmi, obok których nie sposób przejść obojętnie. Ich biografia, życiowe decyzje biorą w jasyr i każą wybierać. Dobry, zły. Zdrajca, bohater. Czarne, białe. Żadnych szarości. Henry Kissinger jest jednym z nich. Dla jednych zbrodniarz wojenny, dla innych polityk z wizją światowego porządku. Makiaweliczny intrygant pozbawiony uczuć czy głęboki myśliciel, który widzi to, czego nie dostrzegają inni? Jeśli chcielibyśmy przyłożyć naszą, polską miarę do wszystkich skrajnych sądów na temat Kissingera lub znaleźć kogoś, kto nad Wisłą wywoływał podobne co on emocje, musielibyśmy się odwołać do Wojciecha Jaruzelskiego. A i to nie w pełni oddaje skalę kontrowersji. Trudno się dziwić, że autor jego najnowszej biografii rozpoczyna swoją rozprawę od słów: „Z pewnością żaden polityk czy mąż stanu naszych czasów nie był równie mocno poważany, a jednocześnie pogardzany”.
Licząca niemal 900 stron książka Nialla Fergusona „Kissinger: 1923–1968: The Idealist”, która miała premierę we wrześniu ubiegłego roku, jest pierwszym z dwóch tomów i opisuje pierwszą część życia Kissingera, od urodzenia do momentu, kiedy w 1968 r. wszedł w skład administracji Richarda Nixona, obejmując stanowisko doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego. Napisanie takiej biografii w nadziei, że na starcie nie zostanie skreślona jako obrazoburcza lub hagiograficzna, wymagało nie tylko kunsztu, ale co ważniejsze autorytetu. Autorytetu popartego nazwiskiem, które z jednej strony zapewni sukces komercyjny, a z drugiej uchroni przed atakami politycznych stronnictw. Niall Ferguson, profesor Uniwersytetu Harvarda i jeden z najbardziej znanych współczesnych historyków, spełniał oba te warunki.