Niespodziewany atak ciśnienia
Meteorolodzy decydowali o lądowaniu aliantów w Normandii
Jako że wojna to jedna z tych ludzkich działalności, które rozgrywają się niemal wyłącznie na zewnątrz, pogoda zawsze miała tu znaczenie. O wyniku potyczki mógł zdecydować chociażby wiatr, który niósł nasze włócznie czy strzały, a hamował te wystrzelone przez przeciwnika. Pod Grunwaldem król Władysław Jagiełło przemyślnie trzymał swoje chorągwie w niewielkich zagajnikach, podczas gdy zakuci w stal krzyżacy smażyli się w szczerym polu. Przed bitwą należy zatem przynajmniej się upewnić, gdzie jest słońce i czy wiatr wieje nam w plecy.
Pamiętał o tym głównodowodzący siłami alianckimi w Europie Dwight Eisenhower. Wychowywał się w smaganym wiatrami Kansas, gdzie umiejętność przewidywania pogody często przesądzała o tym, czy farmerzy w porę uratują zbiory. Biografowie generała utrzymują, że w czasie wojny wpadał do meteorologów i osobiście wertował mapy pogodowe. Najważniejszą decyzję swojego życia również podjął na podstawie prognozy pogody.
Późnym wieczorem 4 czerwca 1944 r. siedział w bibliotece willi, która od miesięcy służyła jako kwatera naczelnego dowództwa. Po lewej i prawej miał szefów wszystkich rodzajów wojsk, przed sobą wielkie okno, za którym szalała burza, a drzewa uginały się pod ciężarem zimnego frontu. Jednak wbrew temu, co za oknem, kpt. James Martin Stagg przekonywał go, że za 24 godziny pogoda nad kanałem La Manche będzie znośna, choć tylko na chwilę. Eisenhower wysłuchał jeszcze swoich dowódców i powiedział tylko: Okay! Let’s go.
Gdyby lądowanie w Normandii zarządził dzień wcześniej lub później, większość alianckich żołnierzy w ogóle nie dotarłaby do francuskiego brzegu z powodu sztormu. Udane lądowanie rankiem 6 czerwca oznaczało stworzenie frontu zachodniego i początek końca III Rzeszy. 25 sierpnia alianci defilowali już w Paryżu, a niecały rok później w Berlinie.