Juliusz Ćwieluch: – Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan o płk. Ryszardzie Kuklińskim?
Andrzej Paczkowski: – Nie pamiętam, czy słyszałem coś o jego procesie, bo tylko wyrok podany był do opinii publicznej. Tła nie znałem, a sam proces był utajniony. Dopiero kiedy w 1987 r. w paryskiej „Kulturze” ukazała się z nim obszerna rozmowa, dowiedziałem się więcej.
O jego wręcz filmowej ucieczce też nie mówiono?
Zależy gdzie. W kręgu, w którym się obracałem, nikt nic nie wiedział, a Służba Bezpieczeństwa i Wojskowa Służba Wewnętrzna nie miały się zbytnio czym chwalić. Przez kilka lat mieli pod nosem agenta, którego w porę nie namierzyli.
Ubawiło mnie, że pierwsze materiały fotografował aparatem Zorka, który dostał w nagrodę od sowieckich oficerów. Później było już profesjonalnie. Ale czy Kukliński rzeczywiście był tak ważnym szpiegiem, jak opisuje go chociażby Benjamin Weiser, amerykański dziennikarz, w książce „Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne”?
Trzymając się oficjalnej wersji, a inną wiarygodną nie dysponujemy, Ryszard Kukliński pierwsze spotkanie z agentami CIA odbył w sierpniu 1972 r.; przekazał wówczas informacje ustne. 17 grudnia w Warszawie dostarczył Amerykanom pierwsze materiały źródłowe, a 5 listopada 1981 r. wraz z rodziną uciekł z Polski. Czyli dla CIA był źródłem wiedzy przez prawie dziewięć lat. Przez ten okres był bardzo ważnym źródłem. Ale na pewno nie jedynym.
Zdecydowanie nie, skoro jedną z przyczyn jego pospiesznej ewakuacji była ucieczka na Zachód innego szpiega, ale też kolegi ze Sztabu i sąsiada z osiedla, płk. Włodzimierza Ostaszewicza.
Ostaszewicz nie miał takiej wiedzy, jeżeli chodzi o Układ Warszawski, jak Kukliński. Ostaszewicz był ważny dla CIA, bo miał głęboki wgląd w pracę wywiadu. Ale Kukliński należał do wąskiego grona osób, które miały dostęp do najważniejszych dokumentów.
Najważniejszych polskich dokumentów, bo przecież całościowych planów Układu Warszawskiego chyba nie znał. Rosjanie nie byli zbyt ufni w stosunku do bratnich armii.
Rosjanie stosowali cały czas taktykę totalnie ograniczonego zaufania. Kukliński nie dysponował sensu stricto strategicznymi i operacyjnymi materiałami sztabowymi Układu Warszawskiego. Zajmował się przygotowaniem ćwiczeń. Ćwiczenia pokazują, jakie są realne zamierzenia, ale nie w 100 proc. No i tylko jakiś wycinek tych zamierzeń.
Pan widział te mapy, po których płk Kukliński chodził w skarpetkach podczas nanoszenia ruchów wojsk?
Te mapy są w tej chwili w depozycie w IPN. Z Centralnego Archiwum Wojskowego wypożyczył je Radosław Sikorski, minister obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Ominął w ten sposób ograniczenia w udostępnianiu, istniejące w archiwach wojskowych. Choć wydaje mi się, że nikt po nie nie sięga. Przeglądałem trochę tych materiałów, także parę map. Charakterystyczne, że nakreślono na nich tylko ruchy polskich wojsk. Wytyczono dokładnie cały szlak na Rotterdam, po kanał La Manche.
Sami byśmy do tego Rotterdamu raczej nie doszli.
Raczej nie. Ale na tych mapach nie ma naniesionych ruchów innych wojsk. Ćwiczyliśmy tylko naszą rolę. Rozmawiałem z kolegami z Węgier, oni mają to samo. W Budapeszcie wiedziano tylko to, co musiano wiedzieć. Na marginesie: Rotterdam to jeszcze nic, Węgrzy mieli dojść do Wenecji i Bolonii, a po drodze była neutralna Austria. Jedyna mapa całego „europejskiego teatru wojennego”, działań wszystkich wojsk, leżała (i pewnie leży) w sejfie w Moskwie. Nie wydaje się, aby Kukliński mógł ją oglądać.
Z kopii notatek, które Weiser dostał od CIA, wynika że Kukliński uważany jest przez Agencję za bardzo cenne źródło, przesyłające wręcz przełomowe materiały.
Tak naprawdę publicznie nie wiadomo, co jest w materiałach CIA, bo Agencja odtajniła w grudniu 2008 r. tylko ok. 80 dokumentów, dotyczących wyłącznie sytuacji w Polsce i stanu wojennego. Nawet Weiser nie mógł swobodnie przeglądać materiałów źródłowych, a dysponował jedynie tym, co mu przekazano, i to po gruntownej analizie przez specjalną komisję. Nie widział, oczywiście, polskich oryginałów, a tylko informacje sporządzone przez oficerów z komórki analitycznej lub informacyjnej. Ciekawą uwagę zrobił swego czasu prof. Zbigniew Brzeziński, który sprawę Kuklińskiego zna od podszewki. Jego zdaniem bardzo ważne było posiadanie takiego źródła jak pułkownik, dzięki któremu można było sprawdzać wiarygodność materiałów i unikać fałszywych wrzutek ze źródeł ulokowanych w Moskwie.
CIA miało również źródło w Moskwie?
Jestem pewien, ale Agencja nie należy do instytucji, które chętnie opowiadają o swoich tajemnicach i zdradzają swoje źródła. Chyba że ma w tym jakiś interes. Kiedy przegląda się w internecie spisy odtajnionych przez CIA dokumentów dotyczących Układu Warszawskiego, można znaleźć mnóstwo dokumentów pochodzących najwyraźniej z Moskwy i najprawdopodobniej ze Sztabu Generalnego. Albo z Akademii Sztabu Generalnego. Nie mam, oczywiście, pojęcia, czy choć częściowo pokrywają się one z tym, co dostarczał płk Kukliński. Obawiam się, że jeszcze długo będziemy skazani na domysły.
A ta teza, promowana również przez Weisera, że Kukliński zapobiegł hekatombie III wojny światowej?
Jakkolwiek wysoko cenię płk. Ryszarda Kuklińskiego, wedle mnie jest to teza na wyrost. Gdyby taki konflikt miał wybuchnąć, to żaden agent by go nie powstrzymał. Wojska Układu Warszawskiego dysponowały w Europie przewagą w broni konwencjonalnej, a w związku z tym dla NATO podstawowym instrumentem obrony byłoby przeniesienie konfliktu z poziomu konwencjonalnego na nuklearny, bo wtedy siły się wyrównują. Riposta NATO na agresję Układu Warszawskiego musiała objąć zahamowanie marszu wojsk tzw. drugiego rzutu, które miały iść z Ukrainy i Białorusi przez Polskę. Zagrodzić im drogę mogło skutecznie tylko uderzenie jądrowe, a jeśli tak, to znaczna jego część musiałaby być wykonana na teren Polski. Nie sądzę, aby stratedzy NATO nie wiedzieli wcześniej o tym drugim rzucie, bo był to naturalny i stary już plan. Materiały napływające od Kuklińskiego mogły – czy też musiały – upewnić NATO o takiej możliwości, uzupełnić wiedzę o jakieś szczegóły. Rzecz jasna, że można przyjąć takie oto założenie: od listopada 1981 r., tj. po zniknięciu pułkownika, Moskwa już wie, że Amerykanie wiedzą, jaki jest jej projekt strategiczny, a więc rezygnuje z niego i nie zaczyna wojny. A ponieważ NATO nie zamierzało zaatakować, to do wojny nie doszło. Czyli nie było wojny dzięki odwadze płk. Kuklińskiego. Czy rzeczywiście właśnie dlatego Sowieci nie zaczęli agresji? Osobiście wątpię, ale można snuć różne przypuszczenia.
To skąd się wziął ten mit Kuklińskiego?
Moim zdaniem był on potrzebny m.in. na użytek wewnętrzny w USA. Idea wejścia Polski do NATO miała wielu przeciwników. Kukliński był uosobieniem patrioty, człowieka, który był wielce zasłużony dla NATO. Uwiarygadniał Polaków jako naród, który tragiczna historia rzuciła na drugą stronę barykady.
Ale Kukliński sam w sobie jest niezwykle ciekawą postacią. Dlaczego żaden z polskich historyków tak naprawdę się nad nim nie pochylił?
Z tego, co wiem, prof. Antoni Dudek oglądał sporo materiałów, kiedy był doradcą historycznym przy dokumencie Dariusza Jabłońskiego o pułkowniku. Ale nie wiem, czy zamierza je wykorzystać. Mnie nie ciągnie w tym kierunku. Przy pracy dotyczącej tak niedawnych wydarzeń konieczne jest żmudne zebranie relacji, i to nie tylko z okresu służby płk. Kuklińskiego w sztabie – co nie jest zbyt trudne – ale z całego życia. Ponadto wiele, zbyt wiele, materiałów wciąż jest szczelnie ukrytych za murami tajnych archiwów.
Tajemnica leży w sejfie w Langley?
Dla mnie ciekawsze jest to, co leży w Moskwie.
Podwójny agent?
Nie. Choć trzeba odnotować, że w 2001 r. były attaché wojskowy sowiecki w Warszawie ogłosił, że znał Kuklińskiego z czasów kursu szkoleniowego w Moskwie w 1975 r. i że pułkownik został zwerbowany przez ich służby. Ucieczka pułkownika miała być operacją sowieckiego wywiadu wojskowego (GRU), aby Amerykanie byli pewni, że Sowieci nie będą interweniowali w Polsce. Wydaje mi się to naciągane. Zwykła konfabulacja.
Amerykanie nie reagowali w czasie interwencji na Węgrzech, w Czechach. Dlaczego mieliby zadziałać inaczej przy interwencji w Polsce? Porozmawiajmy już lepiej o tym, co wiemy. Jak to się stało, że Ryszard Kukliński został pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego?
Zawdzięczał to w głównej mierze swojej wysokiej inteligencji i ogromnej pracowitości, którą do dziś podkreślają jego byli przełożeni, także wrogowie i podwładni. Wojsko nie było jakimś tradycyjnym wyborem w jego rodzinie, która była dosyć przeciętna. Dla dużej części środowisk niezamożnych, które nie były w stanie zapewnić dzieciom dobrej szkoły, kariera wojskowa była czymś bardzo atrakcyjnym.
Kilka lat temu prześledziłem życiorysy najważniejszych polskich generałów. Większość z nich pochodziła z bardzo biednych, często wielodzietnych rodzin i tylko dzięki wojsku zrobili błyskawiczną karierę. Jeden z generałów opowiedział, że wstawanie o szóstej rano zupełnie go nie martwiło, bo w gospodarstwie wstawał o czwartej.
Znaczna część generalicji PRL to były dzieci awansu społecznego. Zresztą wszystko wskazuje na to, że Ryszard Kukliński również miał szansę zostać generałem. Jego kariera nie była może błyskawiczna, ale rozwijała się bardzo miarowo. Wynikało to przede wszystkim z jego inteligencji, ale także ambicji. Był świadom, że jest inteligentny, zwłaszcza w porównaniu z większością kolegów, i uważał, że ma podstawy do tych ambicji.
Wojsko dało mu wszystko: mieszkanie, dobre pieniądze, zapewniało mu studia i rozwój. Wyjeżdżał za granicę, stać go było na zagraniczny samochód i jacht. Dlaczego nagle przeszedł na drugą stronę?
On sam na ten temat mówi dosyć wstrzemięźliwie. Jego biograf także nie popisuje się specjalną wiedzą. Sądzę, że to, co płk Kukliński mówił, jest prawdą – system przestał mu się po prostu podobać. A ponieważ jak większość oficerów był człowiekiem działania, to postanowił coś zrobić. Wariantów nie było wiele. Jeden z nich to było wystąpić z wojska, odrzucić ten system i gdzieś pracować, a może nawet konspirować. Stwierdził jednak, że miejsce, w którym się znajduje, jest idealne do tego, żeby walczyć z systemem, wykorzystując wszystkie możliwości, które mu dawała jego pozycja i wiedza. Początkowo chciał nawet założyć w wojsku konspirację.
Biorąc pod uwagę jego inteligencję, było to niezwykle naiwne myślenie.
Proszę pamiętać, że mówimy o początku lat 70. Kukliński nosił mundur armii, która kilka miesięcy wcześniej strzelała do własnego narodu. Choć rzeczywiście ten pomysł z konspiracją nawet wtedy musiał wydawać się naiwny, ale odruch taki był dosyć prawdopodobny. Niestety, jesteśmy zdani na to, co sam o sobie mówił.
Jest jeszcze prawdopodobieństwo psychologiczne. Pytanie, czy chciał zmieniać świat, czy swoją pozycję? Czy na przykład potraktować swoją współpracę jako kartę przetargową, która otwierała mu drogę do wyjazdu za granicę. Wątek zabezpieczenia ucieczki jego i całej rodziny pojawia się od samego zarania współpracy.
Wyjazd za granicę? Przecież wyjeżdżał. Kariera w NATO? Wolne żarty. Raczej chodziło mu o świat, a nie o siebie. To oczywiste, że zdawał sobie sprawę z tego, iż wykrycie jego działalności szpiegowskiej pociągnie za sobą bardzo drastyczne skutki. Dla niego niemal pewny wyrok śmierci. Rodzinę, oczywiście, też stawiał pod ścianą. Możliwości jej rozwoju stałyby się siłą rzeczy ograniczone. Synowie na pewno nie dostaliby się na studia itd.
Jednak Kukliński postanawia przejść na drugą stronę. Zapala przełożonych do swojego pomysłu. Pod pretekstem zwykłego rejsu grupa oficerów uda się na rekonesans zachodnich portów. W założeniach rejs jest podwójnie szpiegowski, bo Kukliński w jednym z portów aranżuje spotkanie z drugą stroną. Przekonuje pana ta historia?
Zajmuję się teraz początkami wywiadu PRL. Przeglądałem bardzo dużo materiałów II Oddziału Sztabu Generalnego z tych pierwszych lat i mogę powiedzieć, że już od 1946 r. zaczęto wywiadowczo penetrować cały basen południowego Bałtyku, wybrzeża Szwecji, także Kanał Kiloński. Stosowano różne środki, m.in. tzw. agentów marszowych, osoby wysyłane specjalnie lub pływające na statkach, które miały poobserwować poszczególne obiekty i wracać do kraju. I tak było cały czas. Nigdy nie zaszkodzi uzyskać dodatkowe informacje, a oficerowie sztabowi mogą zwrócić uwagę na coś, co normalny wywiadowca pomija, bo to mu niewiele mówi. Kukliński i jego współzałoganci to przykład klasycznych agentów marszowych.
Nieprzychylni mu twierdzą, że przeszedł na drugą stronę dla pieniędzy. Dostawał wynagrodzenie za swoją pracę?
Z tego, co wiem, na bieżąco nie był opłacany. Nie miał zresztą kosztów własnych. Aparat, klisze dostawał od CIA. Dwa prezenty, o których wspomina Weiser, to pozłacane pióro i pamiątkowa piersiówka, w którą wyposażano cichociemnych przed skokiem do Polski. Dopiero kiedy został ewakuowany do USA, zaczął dostawać regularną pensję.
Jak to się stało, że tak długo pozostawał nieuchwytny?
Pomogły jego inteligencja i spryt. Oraz fakt, że podejrzliwość służb, zwłaszcza wojskowych, w dużym stopniu była podejrzliwością odnoszącą się do postawy politycznej. Trzeba zaznaczyć, że Amerykanie byli bardzo ostrożni w kontaktach, pieczołowicie chronili swoje źródło, pomimo że sami niewiele ryzykowali. Wymiany materiałów dokonywały osoby, które przebywały w Warszawie na statucie dyplomatycznym, a więc w razie wpadki mogły być co najwyżej wydalone z Polski. Jedna wpadka więcej dla wizerunku CIA nie miała większego znaczenia.
Jednak nagle zrobiło się koło niego gorąco. Podobno źródło przecieku było w Watykanie. Ktoś z bliskiego otoczenia papieża doniósł, że Amerykanie mają głęboką wiedzę na temat wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Spotkałem się z tą wersją. Ale to jeden z niewyjaśnionych wątków.
Tak samo zresztą jak pasmo śmierci, które zaczęło się ciągnąć za Kuklińskim od momentu wyjazdu. Zaczęło się od ulubionej suczki Zuli, którą oddał znajomym na przechowanie, a która trzy tygodnie później została uśpiona.
To trochę symboliczne. Śmierć obydwu synów płk. Kuklińskiego jest co najmniej tajemnicza. Nie mam przekonania, że były to wypadki.
Miał pan okazję się z nim spotkać. Prowadził pan jedno ze spotkań w czasie jego pamiętnej wizyty w 1998 r. Jakie zrobił na panu wrażenie?
Dobre. Widać było, że ten przyjazd kosztował go wiele nerwów. Ale jednocześnie był bardzo wyciszony, bez żadnej agresji. Pomimo zmęczenia, bo był już nieźle „przewalcowany” podczas wcześniejszych spotkań, był bardzo miły. Dużo palił. Pierwszy raz spotkałem go w towarzystwie Bronisława Geremka, który palił fajkę, a Kukliński papierosy. Ledwo ich dostrzegłem w tym dymie.
Kiedy czytałem materiały na jego temat, narastało we mnie przekonanie, że to niezwykle tragiczna postać. Czy polska historia bez Kuklińskiego potoczyłaby się inaczej?
Według mnie to, co zrobił, nie miało znaczącego wpływu na rzeczywisty bieg wydarzeń w Polsce i dookoła Polski. Jego ucieczka nie stała się nawet powodem dokonania głębszych zmian w planie wprowadzenia stanu wojennego. Dostarczane przez niego materiały rzeczywiście uderzały w Układ Warszawski, ale czy aż na tyle, żeby mu dramatycznie zagrozić? Niewątpliwie wzmacniały Amerykanów i NATO, ale czy na tyle, żeby szalę ewentualnego zwycięstwa przeważyć na ich stronę? Właściwie tylko wojna pozwoliłaby zweryfikować znaczenie wiedzy przekazanej przez pułkownika sojusznikom.
rozmawiał Juliusz Ćwieluch
***
Ryszard Kukliński, płk Ludowego Wojska Polskiego i tajny agent CIA – Centralnej Agencji Wywiadowczej (pseudonimy operacyjne: Jack Strong, Mewa). Urodził się w 1930 r. w niezamożnej warszawskiej rodzinie robotniczej. W 1946 r. wstąpił do Oficerskiej Szkoły Piechoty we Wrocławiu. Jako wybijający się młody oficer szybko awansował. Karierę zakończył na stanowisku zastępcy szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego. W przededniu ogłoszenia stanu wojennego (13 grudnia 1981 r.) wraz z żoną i dwoma synami został potajemnie ewakuowany do USA, gdzie żył pod zmienionym nazwiskiem. 23 maja 1984 r. sąd wojskowy w Warszawie skazał go zaocznie na karę śmierci. W połowie lat 90. w niewyjaśnionych okolicznościach zginęli obydwaj synowie Ryszarda Kuklińskiego (ciała jednego z nich nigdy nie odnaleziono). W 1995 r. polski sąd uchylił ciążący na nim wyrok. Przywrócono mu również stopień pułkownika. Według niektórych źródeł ta rehabilitacja była warunkiem przystąpienia Polski do NATO. Kukliński odwiedził Polskę w kwietniu 1998 r. Zmarł w 2004 r. w USA.
Prof. Andrzej Paczkowski, historyk, wykładowca akademicki, specjalizuje się w najnowszej historii Polski, w tym w okresie stanu wojennego.