Historia

Trzeba się wkurzać

Fascynująca opowieść Karola Modzelewskiego o czasach przełomu

Dzisiaj Karol Modzelewski nie ma jasności, jak i co należy czynić, by naprawić zło, którego jest przecież dużo, i naprawić polską politykę. Dzisiaj Karol Modzelewski nie ma jasności, jak i co należy czynić, by naprawić zło, którego jest przecież dużo, i naprawić polską politykę. Marek Szczepański/Przekroj / Forum
Jest to jedna z najbardziej ważkich i przejmujących książek ostatnich lat. Autobiografia Karola Modzelewskiego to swoisty list do obywateli Polaków, by sobie trochę pomyśleli, o sobie, ale też o wspólnych sprawach.
Znaczek podziemnej Poczty Solidarność z podobizną Karola Modzelewskiego.Jerzy Kośnik/Forum Znaczek podziemnej Poczty Solidarność z podobizną Karola Modzelewskiego.
Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia..., Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013materiały prasowe Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia..., Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013

To nie jest pierwszy publiczny list, jaki wyszedł spod pióra Karola Modzelewskiego (ur. 1937 r.). Już w 1965 r. razem z Jackiem Kuroniem napisał słynny „List otwarty do Partii”. Nie bez przyczyny ten list uznawany jest za fundament dopiero kształtującej się opozycji. Najpierw wewnątrzsystemowej, która z czasem, już w latach 70., w dekadzie gierkowskiej, przeobraziła się w opozycję kontrsystemową.

Potem napisał kolejny list – który odbił się echem w całej Europie – adresowany właśnie do Edwarda Gierka, zachęcając go do zmiany polityki i do rozmów z opozycją i ze społeczeństwem.

Między tymi dwoma listami dwukrotnie siedział w więzieniu, zresztą później także, ale już za Jaruzelskiego. Za każdym razem za to, że uznawany był za wroga politycznego panującego reżimu, ciągle tego samego, mimo że zmieniali się jego przywódcy.

A zdawało się, że od urodzenia wręcz modelowo przynależy do elity tego reżimu, rodzinnie związany z komunizmem (rodzice byli zresztą ofiarami sowieckiego stalinizmu, co spotykało wielu polskich przedwojennych komunistów), wychowywany wreszcie przez Zygmunta Modzelewskiego, przybranego ojca, a ministra spraw zagranicznych PRL na początku lat 50. Ukształtowany przez to środowisko i przez edukację polityczną tamtych lat z powodzeniem mógł być zaliczany do klasycznych janczarów polskiego komunizmu. Aż wreszcie…

Tak jak wielu młodych ludzi tego pokolenia, w okolicach polskiego Października ’56 zaczął szukać dla socjalizmu „ludzkiej twarzy” i rzeczywistej relacji między ideami i rzeczywistością, co rychło doprowadziło go do stwierdzeń rewolucyjnych albo – mówiąc językiem urzędującej partii i doktryny – do działalności kontrrewolucyjnej. Ale na pewno było przejawem rewizjonizmu, wedle słów Gomułki: gruźlicy, która zaatakowała partyjny socjalizm. Razem z przyjacielem, z którym natychmiast po poznaniu rozumieli się wspaniale, czyli z Jackiem Kuroniem, próbował bronić w realnym socjalizmie robotniczych racji oraz szukać mechanizmów walki z systemem monopartii, biurokratyzmem aparatu i księżycową gospodarką.

Z początku adresowali te myśli do samej PZPR (stąd „List otwarty do Partii”), za co wsadziła ich ona do więzienia, co nie mogło dziwić, gdyż w istocie – co rozumieli wszyscy przytomni czytelnicy tego listu – uderzali w podstawy ustrojowe ówczesnej władzy i państwa. Ta wykładnia, co Modzelewski sam po latach przyznaje, dzisiaj bez znajomości epoki i kontekstów brzmieć może dziwnie, nienowocześnie, nadto banalnie, a przecież zawierała w sobie wiele rzeczywiście rewolucyjnych, krytycznych stwierdzeń, wartości, których polityczny czas miał dopiero nadejść. A więc wartości wolnościowe i demokratyczne, także patriotyczne.

Modzelewski objaśnia historyczne zasługi samego rewizjonizmu, jak i języka, którym się on posługiwał. „W pierwszym dwudziestoleciu Polski Ludowej ideologiczna hegemonia komunistów była faktem. Inteligencja kształtująca życie umysłowe kraju posługiwała się językiem marksistowskim. Młode pokolenia, wychowane już po wojnie, w ogóle nie znały innego języka, w którym mogłyby wypowiadać się o sprawach publicznych. Język prawicy, nieobecny w życiu publicznym od dwudziestu lat, wymagał reanimacji i nie nadawał się do opisu zmienionej rzeczywistości. Można było co najwyżej wznosić prawicowe okrzyki według przedwojennego wzoru, ale nie dało się w tym zasuszonym kodzie komunikacyjnym odpowiadać na wyzwania nowej epoki. Gdy nadszedł czas kontestacji, musiała ona zostać wyrażona w języku, którym mówili intelektualiści i który rozumiała młodzież”.

A więc Modzelewski i Kuroń wylądowali w więzieniu, potem, po Marcu ’68, po raz drugi. Następnie Kuronia widzimy w KOR i w wielu akcjach rosnącej w siłę opozycji. Jego przyjaciel natomiast prawie na całą dekadę oddaje się pracy naukowej, która na koniec prowadzi go do tytułu profesora historii, dodajmy, wybitnego mediewisty, autora między innymi „Barbarzyńskiej Europy”. Pozostaje zatem na uboczu polityki i kręgów swoich opozycyjnych przyjaciół. Raz tylko widowiskowo wychodzi ze swojej samotni i bez wiedzy przyjaciół zanosi w listopadzie 1976 r. (a więc po tzw. wypadkach czerwcowych) wspomniany list-petycję do Gierka, z odpisem m.in. do episkopatu w Polsce, do Giedroycia w Paryżu i do eurokomunistów we Włoszech.

Dzięki przerwom w aktywności politycznej, także tym więziennym, autobiografia przybliża nam życie osobiste i zawodowe Karola Modzelewskiego, towarzyskie i społeczne, w tym z kolegami i niekolegami (agentami) w rozmaitych więzieniach. To frapujące części książki.

Jednak kiedy wybucha Solidarność, Karol Modzelewski rozpoczyna nową karierę polityczną, zaczynając niejako od dołu, z Wrocławia, gdzie wtedy mieszka. Już za chwilę widzimy go w centrali ruchu, notabene jest pomysłodawcą nazwy dla niego, czyli właśnie Solidarności, zostaje rzecznikiem prasowym Komisji Krajowej. Bardzo ciekawie opowiada w swojej autobiografii, niejako z pierwszej ręki, o polityce wewnętrznej Związku, o jej uwarunkowaniach i personaliach, o dylematach, przed jakimi stanął cały ruch.

Jest tu wiele wątków i myśli prowadzących w różne strony i zachęcających na pewno do dyskusji, by nie powiedzieć kłótni, bo sprawy to nadal bardzo gorące. Dla mnie dwie opinie Modzelewskiego zdały się szczególnie interesujące.

Pierwsza, że po słynnym konflikcie bydgoskim z marca 1981 r. i po arbitralnym zawarciu tzw. porozumienia warszawskiego przez Wałęsę i doradców zakończył się etap wzrostowy zarówno rewolucji, jak i Solidarności. „Rewolucja, której doradcy wspólnie z głównym przywódcą narzucili w decydującym momencie samoograniczenie, znalazła się na równi pochyłej”. I to był moment, w którym Modzelewski zrezygnował z bycia rzecznikiem: „Przyznawałem, że decyzja o zawarciu porozumienia i odwołaniu strajku mogła być trafna, choć nie miałem wówczas co do tego pewności. Obstawałem przy bardzo krytycznej ocenie sposobu podjęcia tej decyzji, a zwłaszcza nieformalnego sposobu kierowania związkiem przez »króla i dwór«”.

I druga, nie po raz pierwszy zresztą wygłaszana, że konflikt między władzą a NSZZ był nieuchronny, że właściwie nie było dobrego wyjścia. Przytacza swoją rozmowę z literaturoznawcą Romanem Zimandem: „Jedyną naszą szansą – powiedziałem z głębokim przekonaniem – jest utrzymanie takiego układu sił, żeby polscy komuniści nie byli w stanie poradzić sobie z nami własnymi siłami. Na interwencję radziecką może się nie zdecydują.

– Przeciwnie – zaoponował Zimand. – Cała nasza szansa w tym, żeby to polscy komuniści sami sobie z nami poradzili”.

Potem był stan wojenny, znowu więzienie, wreszcie 1989 r. i Karol Modzelewski zostaje senatorem, oczywiście z listy Komitetu Obywatelskiego. Ale tylko na jedną kadencję, bo znowu – tak jak w 1981 r. – nie akceptował polityki swojej góry, już może nie stylu i sposobów jej uprawiania, ale przede wszystkim treści. A przede wszystkim polityki gospodarczej (plan Balcerowicza) i społecznej. Uważa, że opowieści o tamtych pierwszych latach zostały zmistyfikowane, a przyjęte rozwiązania uznane za bezalternatywne.

Ma wiele wątpliwości i zastrzeżeń, a także pytań. Choćby takie: czy można było uchronić odziedziczony po komunizmie potencjał wytwórczy wielkiego przemysłu przed ruiną spowodowaną nagłym otwarciem na konkurencję ze strony najnowocześniejszych i najbardziej efektywnych firm na świecie? Czy zamiast „skoku w rynek” można było obrać strategię stopniowych przekształceń pod osłoną państwa, chroniąc i modernizując rodzimy potencjał, by z czasem stał się zdolny do sprostania konkurencyjnemu wyzwaniu?

A generalnie Modzelewski już wówczas sądził, że rachunek społeczny za transformację realizowaną wedle receptury neoliberalnej nie musiał być tak duży i o tak długotrwałych skutkach. Byłoby inaczej, gdyby przyjęto inne rozwiązania, a na pewno gdyby kierowano się innymi wartościami („ja za kapitalizm nie walczyłem i nie siedziałem w więzieniu”). Zresztą też wówczas pisał teksty o potrzebie poszukiwania jakiejś trzeciej drogi, a zarazem aktywnie współtworzył nowe środowisko lewicowo-postsolidarnościowe, które z czasem przekształciło się w Unię Pracy.

Potem znowu się odsunął, zajął akademizowaniem i nauką, wykładami, na uboczu polityki, choć przecież cały czas w niej obecny i dla niej ważny. Bo zawsze zadaje ważne pytania i zawsze jest wierny sobie i swoim zasadom, nawet wbrew środowiskom, które są mu najbliższe, i wbrew ludziom, z którymi jest zaprzyjaźniony.

Dzisiaj Karol Modzelewski, można sądzić, nie ma jasności, jak i co należy czynić, by naprawić zło, którego jest przecież dużo, i naprawić polską politykę, populistyczną i socjotechnicznie nastawioną przede wszystkim na wygrywanie wyborów. Jest raczej refleksyjny i pokorny wobec historii, która – zdaje się mówić – biegnie do przodu swoją drogą, nigdy dobrze nierozpoznaną przez współczesnych. Zawsze jednak można się wkurzyć: „uważam, że wkurzenie to czasem świetna emocja. Silna. Upraszcza wiele decyzji”. Sam się wkurzał w przeszłości wielokrotnie i nigdy tego nie żałował.

Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia..., Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2013

Polityka 46.2013 (2933) z dnia 12.11.2013; Historia; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Trzeba się wkurzać"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną