W średniowieczu zwykłe skaleczenie mogło skończyć się śmiercią, ale trudno wyobrazić sobie skuteczne leczenie bez znajomości zasad działania układu krwionośnego czy wiedzy o istnieniu zarazków wywołujących choroby. Znajomość anatomii była słaba, ponieważ nie wykonywano sekcji zwłok ze względu na szacunek dla ciała, będącego pojemnikiem duszy. W dodatku w 1163 r. papież Aleksander III zakazał uprawiania chirurgii mnichom. Zrobił to, wprowadzając na synodzie w Tours doktrynę Ecclesia abhorret a sanguine (Kościół brzydzi się krwią). Strach przed krwią jest naturalny, bo kojarzy się ona ze śmiercią, nieczystością i nieszczęściem, więc kontakt z nią stanowił tabu w wielu kulturach, a w Europie miał wpływ na rozwój medycyny. Co prawda ograniczenie Kościoła dotyczyło jedynie lekarzy stanu duchownego (już w XIII w. w szkołach w Salerno i Bolonii wykładano chirurgię), ale niechęć do naruszania ciała sprawiła, że lekarze skupili się na internie, chirurgię zostawiając rzemieślnikom – cyrulikom, kowalom i katom.
Proszek ze szczura
Lekarze przypisywali chorobom nadprzyrodzone pochodzenie. Ponad 1200 lat temu benedyktyni z klasztoru w Lorsch, koło Darmstadtu, pisali w medycznym kodeksie „Codex medicinalis Bambergensis”, że wywołuje je grzech, walka oraz podatność na dolegliwości. Twierdzono, że jedynie choroby z tej ostatniej grupy można wyleczyć. Średniowieczni medycy byli wyznawcami teorii Galena o wpływie na kondycję i usposobienie człowieka czterech soków (humorów) – krwi, flegmy oraz żółtej i czarnej żółci, których niedobór lub nadmiar wywoływał choroby. Byli przekonani, jak Galen, że krew ulega zużyciu, a jej zastój zatruwa organizm, należy więc ją upuszczać.