Wilhelm Szewczyk, rodowity Ślązak z Rybnickiego, wspominał: „Na granicy pękały strzały. Często słyszeliśmy je w naszej Czerwionce. To dywersanci niemieccy napadali na polskie budki strażnicze. Byli na granicy dwa razy nieustraszeni powstańcy śląscy i sprali tamtych porządnie w lesie nieborowickim. To były takie przedwstępne turnieje i one nie wróżyły nic dobrego. W pociągach mówiło się o wojnie, o uciekających Żydach i o »gorolach«. Ten i ów przezornie zapisywał się do tajnej Jung-deutsche Partei. Koledzy moi, niektórzy zakonspirowani Niemcy, słuchali moich pogadanek, czytali moje wiersze i mówili: »Wiluś, Wiluś, co się z tobą stanie?«. Nie czułem właściwego sensu tych słów, bo nie przypuszczałem, żeby moi najlepsi koledzy nosili w wewnętrznej kieszeni kamizelki legitymację hitlerowską. Tysiące ludzi uciekało na tamtą stronę. Kobiety z dziećmi uciekały od pełnych mis, mężowie od dobrze płatnych robót, kupcy od bogaciejących składów, nikt ich nie prześladował, nikt ich nie obrażał, psychoza, masowa psychoza!”.
Na Opolszczyźnie, po niemieckiej stronie granicy, zbiegom ze Śląska Abwehra zapewniała utrzymanie i przeszkolenie na wojskowych poligonach Freikorpsu Ernsta Ebbinghausa. Pod jej protektoratem specjalizowali się w dywersji i sabotażu. Wielu z nich, jako wsparcie piątej kolumny, znalazło się na Śląsku jeszcze przed inwazją. Pozostali wkroczyli 1 września nad ranem. Szli w awangardzie hitlerowskiego najazdu, a tuż za nimi postępowały dywizje Landwehry i SS. Jednym z nich był gefrejter Werner Haucke. „Dla mnie, rodowitego bytomianina, w latach polskiego panowania wielokrotnie zmuszonego służbowo odwiedzać miasto Katowice i boleśnie odczuwającego hańbę polskiej okupacji tego niemieckiego kraju, szczególnie wzniosłym uczuciem było doświadczać teraz, jako ochotnik w szeregach niemieckich oddziałów, spotkania z niemiecką ludnością Katowic.