Historia

To idzie młodość

Krucjata dziecięca

Ilustracja angielska z 1852 r. Ilustracja angielska z 1852 r. BEW
Tysiąc lat temu we Francji i w Niemczech dzieci zaczęły się zbierać w gromady. Po czym ruszyła najdziwniejsza krucjata, jaką znała ludzkość.
Dziecięca krucjata w wyobraźni ilustratora z XIX w.Roger Viollet/East News Dziecięca krucjata w wyobraźni ilustratora z XIX w.

Od 1095 r. i ogłoszenia ruchu krzyżowego przez papieża Urbana II Europę ożywiała wizja odrodzenia ludzkości w duchu ewangelicznym. Miała się ona zrealizować poprzez odzyskanie Krzyża i Grobu Pańskiego w Jerozolimie, Wiana Matki Bożej w Inflantach oraz Hiszpanii dla chrześcijan. A także poprzez wytępienie herezji katarów. Towarzyszyła temu nadzieja na nawrócenie niewiernych, oczywiście dla ich dobra.

Ruch odrodzeńczy ożywiło odkopanie w 1099 r. w pobliżu Grobu Świętego, przez patriarchę Jerozolimy Arnulfa z Chocques, Krzyża Prawdziwego, na którym miał zawisnąć Jezus. Po sukcesach pierwszych krucjat i utworzeniu Królestwa Jerozolimy krzyżowcy ponieśli jednak klęskę w bitwie pod Hattinem w 1187 r. i stracili najcenniejszą relikwię. To wywołało kolejną falę wypraw krzyżowych.

Bezgrzeszne dzieci

O wyprawach dzieci (peregrinatio puerorum) dowiadujemy się z kilku kronik napisanych po krucjatach. Anonimowy kronikarz z St. Médard donosił: „Nieprzeliczona mnogość młodzianków i dzieci [infantium et puerorum] z różnych okolic, miast, obozów, farm we Francji podążających bez zezwolenia i wsparcia rodzicieli, głosiła, iż wyruszyła w poszukiwaniu Krzyża Świętego, zamierzając przebyć przez morze. Ale nie odniesiono sukcesu”.

Wtórowały temu zapisy w „Annales Stadenses”, dokonywane przez Alberta, opata klasztoru w Stade koło Hamburga, w latach 1232–56: „W tym mniej więcej czasie [1212 r.] dzieci pozbawione nauczyciela, pozbawione przywódcy, wędrowały wzbudzone od miasta do miasta we wszystkich regionach, zmierzając ku morzu. Zapytywane przez ludzi, dokąd podążają, odpowiadały: »Do Jerozolimy, do Ziemi Świętej«. Rodzice wielu z nich usiłowali zatrzymać je w domu, ale nadaremnie, bo dzieci wyrywały zamki i wyłamywały drzwi i uciekały (…). Nawet dziś nie wiemy, co z nimi się stało”.

Pierwszym impulsem do wznowienia krucjaty stało się wytępienie herezji katarów (albigensów) w Langwedocji. Drugim – bitwa na równinie Las Navas de Tolosa, w której 17 lipca 1212 r. siły chrześcijan w Hiszpanii rozbiły doszczętnie wojska muzułmańskie. Wieść o piorunującym zwycięstwie błyskawicznie rozlała się po Europie, stwarzając nadzieję, że Bóg znów sprzyja chrześcijanom. A szczególnie niewinnym istotkom, za jakie uważano bezgrzeszne dzieci.

Nie wiemy, gdzie narodziła się najpierw inicjatywa wyprawy dziecięcej: we Francji czy w Niemczech. Być może w Chartres i okolicach, „okręgu rozpłomienionym”, którego mieszkańcy brali udział w krucjatach, od pierwszej począwszy, i gdzie trwała kampania kaznodziejska. Rozpoczęły się tam procesje i, jak opisywał mnich z klasztoru w Montemer, chłopcy oraz dziewczęta zaczęli przemierzać Francję ze śpiewem „Panie Boże, obudź chrześcijaństwo! Panie Boże, zwróć nam Krzyż Święty!”. Ruch nabierał dynamiki i potrzebny był tylko człowiek, który podźwignąłby sztandar. I taki się oczywiście znalazł.

Angielski kanonik z Laon mieszkający we Francji opisywał go tak: „W miesiącu czerwcu tegoż roku [1212] pewien chłopiec zajmujący się pasterstwem z wioski o nazwie Cloyes położonej niedaleko miasta Vendôme wyznał, że objawił mu się Pan pod postacią białego pątnika, przyjął odeń chleb i powierzył mu listy do przekazania królowi Francji. Kiedy on [pasterz] przybył wraz z kompanami owczarzami, otoczyło go niemal 30 000 ludzi z różnych części Francji. Gdy przebywał w Saint-Denis, Pan sprawił za jego pośrednictwem liczne cuda”. Młodzieniaszek ów miał na imię Stefan i „wszyscy uważali go za świętego i swego władcę. W końcu król, zasięgnąwszy rady mistrzów paryskich na temat owego zgromadzenia chłopców, nakazał im, aby powrócili do domów; tym sposobem to chłopięce poruszenie skończyło się równie łatwo, jak się rozpoczęło”. A przecież za pośrednictwem tych niewinnych „Pan mógłby dokonać czegoś wielkiego i nowego na ziemi”, kończył swą relację rozżalony kronikarz.

Rozkaz króla Filipa II nie doprowadził jednak do zupełnego rozproszenia pielgrzymki. Ruszyła w stronę Alzacji i Nadrenii, zostawiając historykom nikłe ślady. Część duchowieństwa, jak anonimowy kronikarz z opactwa Marbach w Alzacji, odnosiła się z krytyczną niechęcią do tej wyprawy, sądząc, że uczestniczyli w niej dorośli. „W tym samym czasie pojawiła się bezsensowna wyprawa dzieci i niemądrych mężczyzn oznakowanych ostentacyjnie krzyżem (…) nie tylko z całych Niemiec, ale także z różnych części Francji i Burgundii. Wszędzie we wsiach i na polach porzucali oni swe narzędzia pracy czy cokolwiek mieli w ręku w danej chwili i przyłączali się do wędrującej grupy” – pisał, określając całe przedsięwzięcie jako „puste i bezużyteczne”.

Pochód dzieciaków

Większość społeczeństwa skłonna była jednak do dawania jałmużny, strawy, noclegów i napojów strudzonym dzieciakom. Każdy dbał wówczas o zbawienie, jak potrafił. Pochód widział w Liège przeor opactwa benedyktyńskiego Renier, jeden z najbardziej wiarygodnych kronikarzy tych zdarzeń. Pisał o dziecięcym zamiarze „dotarcia za morze” i „odzyskania Grobu Chrystusa”; o gorzkim płaczu dzieci, których rodzice uniemożliwiali przyłączenie się do pielgrzymki, i wielkich upałach do połowy lipca. Zauważał też, że w „cudownym pochodzie dzieci” brali udział głównie pasterze i pasterki „z romańskiego” (francuskiego), „jak i teutońskiego” (niemieckiego) pochodzenia.

Rola pasterzy, jak i samej dziecięcości miała wówczas wielkie znaczenie. Wierzono, że dzieci z natury są niewinne, a Jezus wręcz nakazywał swym uczniom, aby byli jak dzieci. Chrystus podawał się przecież za dobrego Pasterza swych wiernych, owieczek, który zlecił apostołowi Piotrowi misję: „paś owieczki moje”. Ta symbolika – a nią żyło średniowiecze – zrosła się silnymi więzami z ruchem odrodzeńczym wypraw krzyżowych; tak silnymi, że nikt nie był w stanie przerwać tego zbiorowego entuzjazmu, niepoddanemu żadnej urzędowej kontroli.

Nadrenia także była „okręgiem rozpłomienionym” przez działalność krzyżowców udających się do Ziemi Świętej i przeciw albigensom. Około 18 lipca dzieciarnia wyszła grupami z Kolonii, najbogatszego miasta Rzeszy niemieckiej, i „z rozwiniętymi sztandarami wyruszyli do Jerozolimy”, pisał Kontynuator z Kolonii. Ich następnym miejscem postoju była Moguncja.

Wedle Anonima z Trewiru, przywódcą niemieckiego pochodu dzieciaków stał się Mikołaj spod Kolonii. Kronikarz z Ebersheimu nazywa go chłopczykiem, który czerpał „impuls z niewiadomego źródła”. Dowodził on innym dzieciom, że mogą przebyć do Ziemi Świętej suchą nogą. Około 10-letni Mikołaj miał wyróżniać się charyzmatycznym wyglądem, gdyż niósł krzyż o kształcie greckiej litery tau (T) z jakiegoś tajemniczego metalu, który „był znamieniem jego świętości i cudotwórczych mocy”, pisał kronikarz z Trewiru. Krzyż tau obrał za swe insygnium biedaczyna z Asyżu, czyli przyszły święty Franciszek. Badacze wskazują też, iż krzyż tau był symbolem wyjścia dzieci Izraela z Egiptu. Zapewne dlatego po raz pierwszy podczas wypraw krzyżowych nie doszło do ataków na Żydów, jak to się dotąd działo.

Badacz Gary Dickson sądzi, że pojawienie się krzyża tau w rękach Mikołaja brało się również z wiary, iż powtórzy się scena przejścia Żydów przez Morze Czerwone do Ziemi Obiecanej. Tym razem wody miały rozstąpić się przed dziećmi. Nowym Mojżeszem miał być właśnie Mikołaj. „Z całych Niemiec i Francji (…) nieprzeliczona rzesza młodych służących, chłopaków, dziewcząt i panien ruszyła za Mikołajem” – pisał kronikarz z Ebersheimu.

Chłopczyk kierował się zapewne wzdłuż Renu na Alpy, co było wyprawą przerażającą. Trudno uwierzyć, by czynił to sam; późniejsze poszlaki wskazują na obecność ojca. Nie wiemy, którą przełęczą przeszli. Pod datą 21 sierpnia annalista Jan Codagnello odnotował, że w Piacenzy pojawiła się „wielka i nieprzeliczona rzesza niemieckich pueri”, także dziewcząt i kobiet z niemowlakami przy piersi, z zamiarem przekroczenia morza. Następnym etapem pielgrzymki stała się Genua, gdzie dzieci miały się pojawić 25 sierpnia. Ogerio Pane odnotował, że dziecięca armia liczyła ok. 7 tys., przewodził im „chłopak niemiecki” Mikołaj i że następnego dnia opuścili miasto, choć nie wszyscy. Liczba 7 tys. wskazywałaby, że krucjata topniała w zastraszającym tempie, jeśli wierzyć Anonimowi z Laon, że ruszyło na nią 30 tys. małych krzyżowców.

Wiele dzieci padło ofiarą głodu, trudów podróży, chorób, pragnienia; niektóre zostawały w drodze na łaskawym chlebie bądź zawracały. Inne znajdowały zatrudnienie w bogatej Lombardii. Ci, którzy wierzyli w cudowne moce Mikołaja, zawiedli się jednak srodze, gdy wszedł on do morza w Genui z okrzykiem: „Miserere! Panie Boże, okaż litość!”. Morze nie rozstąpiło się i tłum malców zaczął się wycofywać. Nie powiodły się próby transportu dzieciaków morzem, gdyż nie miały one pieniędzy.

 

Kroniki wskazują, że część zawróciła do domów, inne udały się do Marsylii, skąd nikt nie wrócił. Alberyk z Trois-Fontaines, uważany przez Dicksona za kronikarza mitotwórcę, sądził, że ślad po nich zaginął, gdyż zostały przewiezione statkami i sprzedane Saracenom w niewolę. Te, które zostały we Włoszech, poszły przez Pizę do Rzymu, który cenił „sobie pielgrzymów – owieczki do strzyżenia”. Tyle że tych owieczek nie było z czego oskubać.

Prawdopodobnie tej grupie małych pielgrzymów, która dotarła do Stolicy Piotrowej, chodziło o zwolnienie ich przez papieża z krucjatowego ślubowania. Nie ma jednak śladów, by Innocenty III ich przyjął; wysłał natomiast kardynałów, by powstrzymywali „jakichkolwiek krzyżowców” od wyprawy za morze bez upoważnienia.

Papież zapewne chciał zachować kontrolę nad ruchem odrodzeńczym. Nie był jednak w stanie przejść obojętnie wobec krucjaty dzieci. Już w pół roku później wezwał wszystkich wiernych do udziału w wielkiej wyprawie krzyżowej. Odtąd krucjaty przestały być przedsięwzięciem jedynie rycerskiej klasy feudałów. Nie dość tego: Innocenty III skorzystał z symboliki krzyża tau, znacząc nim czoła nowych krzyżowców. Po IV Soborze Laterańskim w 1215 r. stał się ten krzyż symbolem odnowy Kościoła.

O losie Stefana z Troyes nic nie wiemy. Natomiast wedle Anonima z Trewiru Mikołaj z Kolonii z resztkami chłopców miał się pojawić w Brindisi koło Ankony, skąd najbliżej było z Italii do Ziemi Świętej. Ale „miejscowy biskup, wietrząc jakiś podstęp, zabronił im wyruszenia za morze”. Tenże Anonim znienacka dodaje, że ojciec Mikołaja miał się wtedy dopuścić nikczemnej zdrady, sprzedając pueri niewiernym, za co miała go spotkać kara w Kolonii. Choć wersja ta wydaje się dość nieprawdopodobna, to stała się częścią czarnej legendy tej krucjaty.

Wedle annalisty austriackiego z opactwa w Admont, sam Mikołaj miał wziąć udział w kolejnej wyprawie krzyżowej, oficjalnie ogłoszonej przez papieża. Podobno walczył dzielnie już jako młodzieniec podczas oblężenia Damietty. Wprawdzie krzyżowcy poddali miasto w 1221 r., ale akt kapitulacji przewidywał zwrócenie chrześcijanom Krzyża Prawdziwego. Nigdy go jednak nie odzyskali. Nie pomogła nawet podróż św. Franciszka na Bliski Wschód. Wierząc w mądrość szaleństwa i chcąc nawrócić sułtana, zaproponował poddanie się próbie ognia na oczach władcy. Wyszedł z płomieni ponoć bez szwanku, ocalił życie, ale sułtana nie nawrócił. To chyba wtedy „biedaczyna z Asyżu” spotkał Mikołaja z Kolonii; wiemy, że obaj wrócili w swe strony żywi i zdrowi.

Rzeź niewiniątek

Przedsięwzięcie tak niesłychane, jak wyprawa dzieci do Palestyny, musiało wzbudzić poruszenie w całej Europie. Wytworzyło też czarną i złotą legendę. Przeważały wątki czarne, uznawane przez wielu odbiorców za prawdziwe, gdyż najmocniej przemawiały do wyobraźni, a nade wszystko przestrzegały przed skutkami chaotycznych poczynań. Wiara wiarą – ale pod stosowną kontrolą.

Czarna legenda brała się często z powielenia okropieństw pojawiających się w Ewangeliach. Jak się wydaje, Alberyk ulegał ewangelicznej wizji rzezi niewiniątek. Tym razem w roli niewiniątek wystąpili mali krzyżowcy, a Herodami stali się nieuczciwi właściciele statków. Natomiast kronikarze włoscy, najbliżsi wydarzeniom, w ogóle nie wspominają o rzekomych nieszczęściach, jakie miałyby spaść na głowy dzieci.

Ale czarna legenda szła przez wieki. Steven Runciman, twórca XX-wiecznego fundamentalnego dzieła o krucjatach, uwierzył w kronikarskie przekazy. Tym samym stworzył obraz szalonego przedsięwzięcia, podjętego przez Stefana z Troyes „o psychopatycznych skłonnościach”. Tymczasem prawda wydaje się leżeć nie tyle w domniemanej paranoi i zbiorowej histerii, ile w sile wiary i w sytuacji ekonomicznej. Historycy, jak Jonathan Riley-Smith czy wspomniany Dickson, są skłonni uznać, że krucjata dziecięca we wstępnej fazie była „jedną z najliczniejszych i najbardziej imponujących pod względem geograficznego zasięgu migracji miejskich w dobie średniowiecza”. Tak jak za chlebem do Polski wędrowały w XII–XIII w. tłumy Niemców i Flamandów, tak zapewne dzieciaki i ich rodzice szukali chleba na bogatym Południu.

Polityka 22.2012 (2860) z dnia 30.05.2012; Historia; s. 61
Oryginalny tytuł tekstu: "To idzie młodość"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama