Tuż przed 90 rocznicą III powstania śląskiego (przypada 2 maja), dwa lata po pogrzebie ostatniego, 105-letniego powstańca, respektowany dotąd paradygmat powstań niespodziewanie pęka, a tłumione przez lata spory o historyczne tło, społeczne skutki i polityczną ocenę wydarzeń na Górnym Śląsku stają się przedmiotem kontrowersji. Już nie jest oczywiste, kto był zwycięzcą, komu przypisać zasługi, a komu porażki, o co w ogóle walczyli Ślązacy po I wojnie, a nade wszystko, czy były to powstania, czy też wojna domowa? I czy rzeczywiście wybuchły spontanicznie, czy też zabiegające o Śląsk rządy Polski i Niemiec – związane rygorami konferencji paryskiej – sterowały tą wojną z zacisza gabinetów?
Wbrew pozorom nie jest to banalna kłótnia o nazewnictwo. W sprawie powstań śląskich wkraczamy na cienki lód, bo wobec konfliktów polsko-niemieckich wiedza zawsze przegrywa z emocjami.
Obecny spór wywołał latem 2010 r. nowy lider mniejszości niemieckiej w Polsce Norbert Rasch, polityk – co ważne – młodszej generacji (ur. 1971). Kiedy opolski urząd marszałkowski opublikował program obchodów rocznicowych III powstania, Rasch skierował do marszałka obszerny list, w którym protestował przeciwko skostniałym poglądom na historię powstań, przypomniał, że była to w istocie wojna bratobójcza, w której podziały przechodziły w poprzek śląskich rodzin. Zatem zamiast fety z bitewnymi inscenizacjami, doradzał raczej powagę i zadumę dla uszanowania ofiar regionalnej tragedii. List spowodował furię pośród lokalnych polityków, ale także całkiem poważny namysł i dyskusję, która trwa do dziś – im bliżej majowych obchodów, tym gorętszą.
List Rascha wywołał medialny szok, choć w wąskich kręgach znawców tematu spór o powstania czy wojnę domową nie jest nowy, acz w polskim piśmiennictwie historycznym unikano dotąd otwartej dyskusji na ten temat. Tym bardziej że to strona niemiecka od początku przedstawiała – zwłaszcza III powstanie – jako wojnę bratobójczą wywołaną przez Polaków, tak też upamiętniła poległych na Górze św. Anny, gdzie miały miejsce najbardziej zacięte walki. Po dojściu do władzy NSDAP w starym kamieniołomie zbudowano słynny Śląski Amfiteatr Wolności dla ok. 30 tys. widzów, na szczycie lokując mauzoleum niemieckich ofiar 1921 r. Amfiteatr stał się dla nazistów ważnym symbolem politycznym, nie bez powodu niemal przez szczyt góry wytyczono szlak autostrady, choć z inżynierskiego punktu widzenia był to wybór fatalny (dzisiejsza A4 idzie dokładnie tym szlakiem). Organizowane w amfiteatrze widowiska i hałaśliwe manifestacje SA koncentrowały się na wygrażaniu Polsce i podkreślaniu „odwiecznej niemieckości Śląska”.
Potem karta się odwróciła: już w maju 1945 r. polskie władze poleciły wysadzić mauzoleum na Górze św. Anny, 10 lat później uroczyście odsłonięto Pomnik Czynu Powstańczego dłuta Xawerego Dunikowskiego. Do dziś historycy sztuki spierają się, czy rzeźbiarz nie zakpił sobie ze zleceniodawców. Architektura monumentu odwołuje się bowiem do niemieckich budowli publicznych z lat 30., zaś reliefy na filarach przedstawiają – obok śląskich robotników – radzieckich żołnierzy w budionnówkach, nad nimi zaś widnieją symbole sierpa i młota. Amfiteatr w nowej formule stał się widownią hucznych manifestacji politycznych, wygrażających „odwetowcom zza Łaby”, zaś po 1989 r. – ulubionym miejscem polskich narodowców. Ochoczo pielgrzymował tam Roman Giertych na czele karnych zastępów rosłych, ogolonych młodzieńców.
W przedwojennej Polsce też trwał polityczny spór wokół powstań śląskich, jednak miał inną oś. Odkąd w 1926 r. władzę w śląskiej autonomii przejął sanacyjny wojewoda Michał Grażyński, skonfliktowany z liderem Ślązaków Wojciechem Korfantym, spierano się o to, kto powstania zorganizował, przeprowadził i wygrał. Piłsudczycy głosili, że to wyłączna zasługa Marszałka i jego oficerów, tworzących kadrę Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, że to oni uzbroili i wyszkolili powstańców, zapewniali zaopatrzenie i kwatermistrzostwo. Korfantyści głosili z kolei, że powstania są wyłącznym dziełem ludu śląskiego, przeprowadzonym wbrew Piłsudskiemu, który był zainteresowany wschodnimi rubieżami i nie chciał Śląska w polskich granicach.
Konkurencyjne doktryny obowiązywały w rywalizujących ze sobą organizacjach kombatanckich: w kontrolowanym przez Grażyńskiego Związku Powstańców Śląskich i w stojącym za Korfantym Narodowym Związku Powstańców i Byłych Żołnierzy. W 1945 r. obie organizacje zjednoczyły się w Związek Weteranów Powstań Śląskich, by w 1949 r. wejść w skład Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.
W sporze o to, czyje były powstania, komuniści przyjęli poglądy korfantystów, bardziej pasowały do obowiązującej wtedy totalnej krytyki Piłsudskiego i sanacji. Bliższe też były wizji powstań jako „rewolucyjnego zrywu polskiej klasy robotniczej przeciw niemieckiemu kapitałowi”. Ta wersja ożyła w latach 70., kiedy Edward Gierek rozpoczął swoją dekadę od spektakularnego uhonorowania powstańców. W 1971 r., w 50 rocznicę III powstania, Rada Państwa wszystkim zweryfikowanym (przez ZBoWiD) nadała stopnie oficerskie, zaś w Katowicach z pompą oddano słynny Spodek – halę widowiskową, oficjalnie wzniesioną jako pomnik czynu powstańczego.
Po upadku PRL prekursorem sporu o powstania był śląski dramaturg i publicysta Stanisław Bieniasz (1950–2001). W 1981 r. zasłynął jako autor wstrząsającej sztuki „Stary portfel”, o dramacie powstańca wyjeżdżającego w latach 70. do RFN (zrealizował ją dla Teatru TV Kazimierz Kutz). Tuż przed stanem wojennym Bieniasz sam wyjechał do Niemiec, gdzie pracował m.in. w Radiu Wolna Europa, a swoje eseje publikował w paryskiej „Kulturze”.
Właśnie na łamach „Kultury” w 1990 r. po raz pierwszy, jako polski autor, odrzucił oficjalnie obowiązujący paradygmat spontanicznego zrywu Ślązaków przeciw pruskiemu zaborcy i postawił śmiałą tezę, że w istocie mieliśmy do czynienia z wojną domową.
Po raz drugi teza o wojnie domowej padła z ust prawicowego polityka, którego o proniemieckie sympatie trudno posądzić. W 2001 r. ówczesny wojewoda opolski Adam Pęzioł (z nadania AWS) właśnie w tym duchu poprowadził rocznicowe uroczystości na Górze św. Anny. Jako polityk ze ściany wschodniej, na Górny Śląsk przywieziony w teczce, postanowił rzetelnie przygotować się do nowego urzędu. Postudiował historię, skojarzył fakty, zaprosił pod pomnik także mniejszość niemiecką i wygłosił płomienną mowę wzywającą do zadumy nad grobami ofiar bratobójczej wojny sprzed 80 lat.
Kilku zgorszonych uczestników uroczystości opuściło zgromadzenie, odezwały się głośne protesty, narodowcy domagali się natychmiastowej dymisji wojewody. Wprawdzie Pęzioł dotrwał do końca kadencji (pół roku później AWS przepadł w wyborach), ale na wiele lat wypadł z politycznego obiegu, dopiero w 2006 r. został wiceministrem finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
I w Opolu, i w Katowicach zabrakło wówczas refleksji nad sensem tej wypowiedzi, którą potraktowano jako wybryk nieodpowiedzialnego polityka („woda na młyn niemieckiego rewizjonizmu”) i szybko skazano na niepamięć. Na kolejnych 10 lat zapadła cisza, którą przerwał lider opolskich Niemców.
Spróbujmy pochylić się nad historią, koncentrując się na najważniejszych faktach. Pierwszy kłopot mamy już ze śląską triadą, która nakazuje wymieniać wszystkie trzy powstania jednym tchem, jako historyczną całość. Tymczasem mamy do czynienia z trzema różnymi zdarzeniami, o odmiennej genezie, niejednakowych celach i skutkach.
Powstanie pierwsze (proklamowane w nocy 16/17 sierpnia 1919 r.) było opóźnionym odpryskiem rewolucji listopadowej w Niemczech. Ze wstydem przychodzi nam dziś przyznać rację odsądzanym wcześniej od czci i wiary historykom epoki gierkowskiej, którzy widzieli w tym zrywie charakter klasowy. Powstanie poprzedziły niepokoje społeczne, tworzenie w dużych miastach rad ludowych, nasilające się represje niemieckiej administracji połączone z wprowadzeniem stanu wyjątkowego (nazywanego wtedy stanem oblężenia).
Po masowych manifestacjach 1 maja 1919 r. miały miejsce liczne aresztowania, w sierpniu proklamowano masowe strajki, zaś bezpośrednim detonatorem była masakra górników pod kopalnią Mysłowice. Powstanie wybuchło właściwie spontanicznie, a władze Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska autoryzowały je po fakcie. Po tygodniu komendant Alfons Zgrzebniok pogodził się z przegraną i wydał rozkaz zaprzestania dalszych walk.
Także drugie powstanie (wybuchło w nocy 19/20 sierpnia 1920 r., trwało sześć dni) było konsekwencją narastających niepokojów społecznych, powodowanych przez terror niemieckiej policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei – Sipo). Na Górnym Śląsku rozpoczęto już przygotowania do plebiscytu. W jakiejś mierze powstanie stało się konsekwencją wojny polsko-bolszewickiej.
Kiedy 17 sierpnia rozpowszechniono w Katowicach informację o rzekomym upadku Polski i zajęciu Warszawy przez bolszewików, niemieckie bojówki komunistyczne zaatakowały lokalną siedzibę Komisji Międzysojuszniczej. Francuscy żołnierze z sił rozjemczych otwarli ogień, co skończyło się masakrą atakujących. Z rąk bojówkarzy zginął opatrujący rannych polski lekarz Andrzej Mielęcki, co do dziś jest historycznym symbolem początku powstania. Wybuchł strajk generalny, Wojciech Korfanty (pełniący wówczas funkcję polskiego Komisarza Plebiscytowego) wezwał do zbrojnego oporu, a dowodzący Polską Organizacją Wojskową Alfons Zgrzebniok wydał rozkaz do powstania. Tym razem było ono lepiej zorganizowane, a jego bezpośredni cel – wycofanie niemieckiej Sipo i zastąpienie jej mieszaną polsko-niemiecką policją plebiscytową – został osiągnięty.
Trzecie powstanie było już efektem precyzyjnie zrealizowanego projektu politycznego i żadną miarą nie sposób uznać go za spontaniczny zryw. Śląsk był już po plebiscycie rozstrzygniętym na korzyść Niemiec. Konsekwencją miało być przekazanie Polsce niewielkiego fragmentu obszaru plebiscytowego, ale rozmowy wciąż trwały. Wbrew powtarzanym do dziś poglądom o niechęci Piłsudskiego do Śląska, marszałek doskonale zdawał sobie sprawę z korzyści, jakie mogło przynieść przyłączenie przemysłowej części regionu. Dla nowego państwa, biednego, zacofanego i zrujnowanego wojną, mogło to być ekonomiczne wybawienie. Dlatego delegował grupę zaufanych i sprawnych oficerów w celu przygotowania zbrojnego wystąpienia pod szyldem Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska, aby „ugrać, ile się jeszcze da”. Wojciech Korfanty, autor koncepcji podziału spornego obszaru wzdłuż tzw. linii Korfantego, sam chciał wygrać śląską sprawę, kiedy więc przygotowania do powstania zapięte były na ostatni guzik, ogłosił się jego dyktatorem, czemu piłsudczycy nie mogli zapobiec – i tak zrodził się trwający do dziś spór, czyje było to powstanie.
Niemcy zdawali sobie sprawę z tych przygotowań i nie zamierzali oddawać pola. Utworzyli własną organizację paramilitarną Samoobrona (Selbstschutz), oficjalnie sformowaną spontanicznie z rodowitych Ślązaków, jednak – analogicznie jak po polskiej stronie – uzbrojoną, szkoloną, finansowaną i zasilaną kadrami dowódczymi. Obie strony prowadziły werbunek ochotników spoza Górnego Śląska, co nie było trudne po ledwo co zakończonej wojnie.
Jest swoistym paradoksem, że i dla Polski, i dla Niemiec faktycznym adresatem działań zbrojnych nie była przeciwna strona, ale zachodni alianci, wszak to oni mieli zdecydować o przebiegu granicy. Działania te nie miały też żadnego celu militarnego, były jedynie formą manifestacji z obu stron, żadna z nich nie mogła też wystawić własnej regularnej armii. Dlatego konflikt trzeba było rozegrać rękami samych Ślązaków, ustawiając ich po obu stronach barykady. I polski, i niemiecki rząd oficjalnie odcinały się od powstania.
Plebiscyt zatem i spory o państwową przynależność Śląska to nie był konflikt Ślązacy kontra Niemcy, ale przede wszystkim Ślązacy kontra Ślązacy. Oprócz stronnictwa polskiego, które uosabiał Korfanty, działały tu autentyczne śląskie stronnictwa niemieckie oraz silna grupa optujących za polityczną samodzielnością regionu.
Warto w tym miejscu przywołać raciborskiego kapłana ks. Carla Ulitzkę, który najpierw był duchową opoką autonomistów, dążących do powołania niepodległej republiki górnośląskiej. Takiego rozwiązania nie przewidziała jednak Konferencja Paryska, wówczas Ulitzka wsparł optujących za Niemcami. I nie był to butny Prusak w pikielhaubie z propagandowego plakatu, ale oddany publicznej służbie społecznik, masowo popierany także przez polskojęzycznych Ślązaków – granica wyborów plebiscytowych nie była bowiem tożsama z opcją narodową ani językową.
Korfanty i Ulitzka byli rówieśnikami (rocznik 1873) i jest swoistą ironią losu, jak podobne spotkały ich doświadczenia. Kiedy w międzywojniu Wojciech Korfanty był w Polsce szczuty i niszczony, taki sam los dotykał Carla Ulitzkę w nazistowskich Niemczech. Kiedy Korfanty stawał w obronie mniejszości niemieckiej po polskiej stronie, Ulitzka bronił mniejszości polskiej w Niemczech. Korfanty posmakował twierdzy brzeskiej, Uliztka obozu w Dachau.
Warto na koniec wyjaśnić, czy III powstanie śląskie rzeczywiście było zwycięskie? Nawet na to pytanie trudno o jednoznaczną odpowiedź. W sensie militarnym pozostało nierozstrzygnięte ze wskazaniem na niemieckie siły, które w chwili przerwania walk były w ofensywie. Korfanty zakończył powstanie wbrew oficerom piłsudczykom, którzy w romantycznym szale chcieli walczyć aż do ostatecznego zwycięstwa lub polec. Ale cel polityczny założony przez Korfantego został osiągnięty, mocarstwa zdecydowały się przyznać Polsce około jednej trzeciej obszaru plebiscytowego, w tym większość potencjału przemysłowego. W tym sensie powstanie było przez Polskę wygrane.
Chyba przyszedł czas, aby wspomnienie powstań śląskich oczyścić z propagandowo-politycznej otoczki i debatować bez emocji zakorzenionych w polsko-niemieckich stereotypach. A także odejść od ludowej legendy o szlachetnych Ślązakach, którzy poszli walczyć o wyśnioną Polskę. Z pewnością tacy też byli, tyle że historia wrzuciła ich w wir brutalnej wojny, którą pod słabym przykryciem rozgrywały między sobą dwa wrogie państwa. Jak każda inna wojna bratobójcza, tak i ta nie ma zwycięzców.
Co sądzą historycy?
Prof. Ryszard Kaczmarek z Uniwersytetu Śląskiego, badacz XX-wiecznej historii Górnego Śląska: Wersal przyjął rozwiązania plebiscytowe dla spornych terenów w Europie pod naciskiem amerykańskiego prezydenta Wilsona. I przy całej szlachetności intencji i demokratycznych ideałach, które przywieźli Amerykanie, nigdzie w Europie plebiscyty nie przyniosły ostatecznego rozstrzygnięcia, wszędzie do rozwiązania konfliktów potrzebne były kolejne wojny. III powstanie śląskie to była jedna z tych wojen, po której na długo pozostały głębokie rany i podziały.
Zwolennikiem poglądu, że III powstanie śląskie było wojną domową, prowadzoną przez rządy rękami Ślązaków, jest prof. Zygmunt Woźniczka z UŚ, który jest członkiem Ruchu Obywatelskiego Polski Śląsk, a więc o proniemiecki rewizjonizm posądzić go nie sposób. Wygłaszał ten pogląd wielekroć, przy okazji rozprawiając się z mitem o niechęci Piłsudskiego do Śląska – bo to polscy sztabowcy opracowali plan III powstania, zawodowi oficerowie szkolili i prowadzili Ślązaków do walk, a polski rząd uzbrajał ich, a nawet płacił im żołd. Była też pomoc pośrednia, jak skupowanie przez rząd śląskiego węgla, który był bojkotowany przez niemieckich odbiorców.
Historycy ze szkoły wrocławskiej patrzą na powstania z większego dystansu. W sztandarowej „Historii Śląska” pod red. prof. Marka Czaplińskiego poświęcono im ledwie dwie strony z sześciuset (proporcjonalnie do całej tysiącletniej historii regionu), ale też jednoznacznie wskazuje się tam na wojenny charakter konfliktu, do którego dodatkowo ciągnęły z Polski i Niemiec zastępy ochotników. Przy okazji znajdujemy też opis wojennej otoczki, w której nie brakowało prowokacji, przestępstw, torturowania jeńców, a nawet zbrodni na ludności cywilnej, których dopuszczali się zdemoralizowani żołdacy z obu stron.