Powstanie styczniowe, uznane za wydarzenie przełomowe w porozbiorowych dziejach politycznych, społecznych i gospodarczych, ze wszystkich zrywów niepodległościowych przyciągało największą uwagę historyków. Nawet w gronie historyków nietrudno odróżnić insurekcjonistów od organiczników, sympatyków Margrabiego (Wielopolskiego) lub Pana Andrzeja (Zamoyskiego). Półtorawiekowy dystans nie przerwał dyskusji o 1863 r., rozpoczętych nazajutrz po klęsce.
Prolog
Klęska Rosji w wojnie krymskiej (1854–1856, między Rosją a Turcją i jej sprzymierzeńcami: Anglią, Francją i Sardynią) ukazała bankructwo imperialnej polityki, a objęcie tronu przez Aleksandra II, uchodzącego za zwolennika liberalizmu, zapowiadało, że odchodzi w przeszłość dotychczasowy system rządów. Nastały lata zmian, poetycko zwanych wiosną posewastopolską. Zelżała cenzura, czekano na reformy, przede wszystkim na likwidację kriepostniczestwa – niewolniczego poddaństwa chłopów. Polacy w Królestwie Polskim i na tzw. ziemiach zabranych, tj. obejmujących dawne Wielkie Księstwo Litewskie (Litwę i Białoruś) oraz ziemie ruskie (Kijowszczyznę, Wołyń i Podole), spodziewali się zmian korzystnych politycznie, gospodarczo i kulturalnie. Mówiono, że car zobowiązał się do tego w tajnych artykułach paryskiego traktatu pokojowego, choć w rzeczywistości dyplomacja rosyjska złożyła tylko ogólnikowe obietnice.
Kiedy więc Aleksander II w maju 1856 r. przyjechał do Warszawy, został entuzjastycznie przyjęty. Tymczasem imperator pochwalił system rządów swego poprzednika Mikołaja I, a przedstawicieli ziemiaństwa polskiego ostrzegał: „Trzymajcie się panowie rzeczywistości, pozostawajcie w jedności z Rosją i porzućcie wszelkie marzenia o niepodległości”. Owe znane: „Żadnych marzeń, panowie”, car powtórzył jeszcze kilkakrotnie, obiegło ono też europejskie salony polityczne. Przecięło to możliwość wyrażenia potrzeb kraju nawet przez ugodowców. Wprowadzane zmiany w systemie rządów były wyłącznie aktem łaski imperatora: w 1856 r. namiestnikiem po Paskiewiczu został zwolennik łagodnego kursu generał-gubernator Michał Gorczakow, zniesiono stan wojenny (trwający od 1831 r., po upadku powstania listopadowego), ogłoszono amnestię dla emigrantów.
Na dalszy bieg wydarzeń wpłynęły zwłaszcza: akt łaski dla zesłańców, otwarcie Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie w 1857 r. oraz utworzenie Towarzystwa Rolniczego w styczniu 1858 r. Do kraju wróciło kilka tysięcy sybiraków, którzy odegrali dużą rolę w ruchu konspiracyjnym przed powstaniem, powstał silny ośrodek akademicki grupujący radykalnych działaczy młodego pokolenia, a ziemiańskie Towarzystwo Rolnicze z Andrzejem Zamoyskim na czele (Panem Andrzejem), skupiające ok. 3,5 tys. członków, z wybieranymi władzami i organizacją terenową, stało się z natury rzeczy rodzajem przedstawicielstwa, w odczuciu ogółu, uprawnionego do przemawiania w imieniu kraju. Z tego też względu jego działanie było uważnie (i podejrzliwie) obserwowane przez władze rosyjskie.
Jak to bywa w okresie zmian politycznych, poszerzających swobodę wypowiedzi i działania, ustępstwa władz zwykle uważane są za niewystarczające. Podobnie było i teraz. Ponadto ożywienie polityczne spowodowało naturalne różnicowanie się opinii i stanowisk w łonie społeczeństwa polskiego. Obok konserwatywno-liberalnych kół ziemiańskich skupionych przy Panu Andrzeju, które marzyły o autonomii Królestwa Polskiego (z konstytucją 1815 r.), oraz na ziemiach zabranych, stało warszawskie środowisko mieszczańsko-inteligenckie, nieodcinające się od idei niepodległości, ale ewentualną czynną walkę odkładające na dalszą przyszłość (tzw. millenerzy). Autorytetem moralno-politycznym byli sybiracy. Lewe skrzydło tworzyli działacze kółek młodzieży studenckiej Warszawy i Kijowa, reprezentujący demokratyczny nurt ruchu niepodległościowego. Walkę z Rosją o odbudowanie Polski wiązali z programem bezwarunkowego uwłaszczenia chłopów.
Wkrótce ziemiańskie ugrupowanie zwoleników autonomii zyskało nazwę Białych, zaś demokratyczny ruch – Czerwonych, co weszło do politycznej i historycznej terminologii. Rodził się spór między nurtem insurekcyjnym a organicznikowskim i ugodowym. Na kształtowanie się postaw, aspiracji i działalności patriotycznych kręgów społeczeństwa polskiego, zwłaszcza na młodzież, poważny wpływ wywarła wojna Francji i Piemontu z Austrią (1859) oraz ruch narodowy we Włoszech, zainicjowany wyprawą Garibaldiego, co doprowadziło w 1861 r. do powstania Królestwa Włoch. Rosły nadzieje na rozwiązanie kolejnego wielkiego problemu narodowego w Europie: kwestii polskiej.
Rewolucja moralna
Od połowy 1860 r. młodzież akademicka organizowała manifestacje patriotyczne: na pogrzebie gen. Józefa Sowińskiego i na Woli, gdzie padł generał, w rocznicę 29 listopada 1930 r. (wybuch powstania listopadowego). Brały w nich udział tysiące mieszkańców. Władze reagowały niezdecydowanie, w czym widziano ich słabość. Dopiero manifestacja w rocznicę bitwy grochowskiej, 25 lutego 1861 r., została zaatakowana na Starym Mieście, w dwa dni później wielki pochód dotarł na plac Zamkowy, gdzie natknął się na kozaków i piechotę rosyjską, która oddała salwę do tłumu, zabijając pięciu manifestantów. Ten dramatyczny epizod zapoczątkował rozwój wydarzeń politycznych trwających blisko dwa lata, które zadecydowały o dramacie 1863 r. W nich trzeba szukać odpowiedzi na pytanie stawiane przez historyków, a częściej jeszcze przez publicystów, mianowicie, czy powstanie styczniowe było do uniknięcia?
Część historyków uważa, że wzburzenie wywołane krwawą rozprawą na placu Zamkowym oraz rodzaj paniki, jaka zapanowała w otoczeniu namiestnika Gorczakowa, dawały dobrą sposobność do zbrojnego powstania w Warszawie. Jest to mało przekonujące, bo oparte na przecenianiu siły ruchu. Zapewne u niektórych organizatorów manifestacji była powstańcza ochota. Za to żadnego planu, a zwłaszcza organizacji i broni. Ruch był silny manifestacjami, które pokazały aspiracje niepodległościowe i miały moralnie oddziaływać na ziemiańskie Towarzystwo Rolnicze. Od tego do walki zbrojnej droga była jeszcze daleka.
W Warszawie nastały jednak polskie czasy: z ulic znikły rosyjskie patrole, utworzona Delegacja Miejska od razu zyskała autorytet władzy obywatelskiej. Zorganizowano uroczysty pogrzeb pięciu poległych, który stał się wielką manifestacją z akcentami braterstwa stanów i wyznań. Wszystko w atmosferze rewolucji moralnej, tj. poczucia, iż władze carskie ustąpiły wobec jedności i siły dążeń narodowych. Największe znaczenie polityczne miało przygotowanie przez Delegację Miejską i Towarzystwo Rolnicze adresu do Aleksandra II, w którym w sposób oględny, ale czytelny, sformułowano konieczność zmian w systemie rządów rosyjskich, oświacie, prawodawstwie oraz utworzenia organu przedstawicielskiego. Car adresu nie przyjął, bo żądania uznał za zuchwalstwo „nieprzyzwoite i nie na czasie”. Gotów był dla poskromienia Polaków nawet na bombardowanie Warszawy z Cytadeli. Przeważyła opinia Aleksandra Gorczakowa, kierującego rosyjską dyplomacją, że z małych spraw nie należy robić problemu międzynarodowego i narażać Rosji na pogorszenie stosunków z Francją. Pozostawało szukanie rozwiązania politycznego, pozwalającego na opanowanie nastrojów bez współpracy z autorami adresu.
Margrabia Wielopolski
Otwarło to w marcu 1861 r. drogę Aleksandrowi Wielopolskiemu. Adresu do cara nie podpisał, o niepodległości nie myślał, ugodę z Rosją uważał za swą misję, stawiał też warunki: autonomia administracyjna w Królestwie, symbole polskie, Rada Senatorska, oświata w polskich rękach. Aleksander II, choć z oporami, poszedł na ustępstwa, ale je okroił: Wielopolski został tylko dyrektorem Komisji Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, zapowiedziano wybory samorządowe i utworzenie Rady Stanu. Miało to być ostatnie słowo cara, który żądał jednocześnie twardego kursu wobec ruchu polskiego. Do zapanowania nad społeczeństwem, a zarazem osłabienia pozycji konkurenta politycznego, jakim był Pan Andrzej, zmierzał także Margrabia. Doprowadził więc do rozwiązania Towarzystwa Rolniczego, co wzburzyło Warszawę, przeciw której przygotował prawo o zbiegowiskach, pozwalające wojsku na użycie broni. Wszystko z myślą o pokazaniu siły władzy, która daje koncesje, ale wymaga posłuchu i nie dopuści, by manifestacje zakłócały porządek. Tę siłę pokazano 8 kwietnia 1861 r. na placu Zamkowym, kiedy od kul rosyjskich zginęło 200, a zostało rannych ok. 500 osób.
To był polityczny i moralny błąd Wielopolskiego. Przez kilkanaście następnych miesięcy nie zdołał tego rachunku wyrównać, bo nie mógł położyć na szali bodaj Statutu Organicznego z 1832 r., jakiejś formy narodowej reprezentacji, jeśli nie sejmu. Takie minimum mogło przyciągnąć Białych, otworzyć drogę porozumieniu polsko-rosyjskiemu, na czas jakiś uspokoić nastroje, a może powstrzymać powstanie. Wszystko zależało od trwałości ustępstw Aleksandra II, cara samodzierżcy w Imperium.
Biali współpracy nie podejmowali i działali w myśl zasady: brać i nie kwitować. Rachowano, że opozycja społeczeństwa oraz mocarstwowe interesy Rosji skłonią Petersburg do ustępliwości. Te nadzieje wzmacniała sprzyjająca Polsce koniunktura międzynarodowa: po krwawych kwietniowych represjach w Warszawie opinia publiczna w Anglii i Francji zgodnie stanęła po stronie Polaków, prasa i parlamenty piętnowały Rosję, żądano reform. Liczyła się jednak nie sympatia społeczeństw, ale polityka rządów wobec Rosji. A tu podstaw do optymizmu było mniej. Gabinet brytyjski odrzucał polskie prośby o dyplomatyczną presję na Petersburg, ale przypominał autonomię Królestwa i traktat 1815 r., co nie wspierało programu niepodległości, ale oznaczało więcej, niż dawał Aleksander II. Również Napoleon III nie zamierzał interweniować i oficjalnie zachęcał Polaków do przyjęcia ustępstw rosyjskich. Ale Cesarz Francuzów nie byłby sobą, gdyby poufnie nie sugerował Polakom „z obranej drogi nie zstępować”, bo „Rosja osłabia się i jest w rozbiciu (...) czekając macie niemałe szanse, gotujcie się na przyszłość, organizujcie się (...) jak przyjdą okoliczności, będziecie mogli z nich korzystać”. Kosztowało to niewiele, a brzmiało jak instrukcja.
Tymczasem w Królestwie Polskim rozwój wydarzeń prowadził do otwartej konfrontacji polsko-rosyjskiej. Rządy po zmarłym namiestniku Gorczakowie obejmowali generałowie wyznający zasadę ruki po szwam. Wielopolski widząc, iż zamiast postulowanych reform wprowadzono stan wojenny, złożył dymisję, którą Aleksander II przyjął, bo uznał, że „teraz nie czas na jakiekolwiek reformy”. Nie trwało to długo, bo zimą 1862 r. w Petersburgu powrócono do koncepcji zmiany systemu rządów w Królestwie. I tym razem istotną rolę odegrały interesy międzynarodowe Rosji. Politycznie bowiem lepsza była ugoda z Polakami niż tłumienie niepokojów siłą zbrojną.
W maju 1862 r. Margrabia mógł legitymować się sukcesem: został naczelnikiem rządu cywilnego, a namiestnikiem Królestwa brat cara, wielki książę Konstanty. Do poprzednich koncesji dodano reformę systemu oświaty z uniwersytetem (Szkołą Główną w Warszawie), prawa czynszowania (zamiast pańszczyzny) na wsi, równouprawnienie Żydów. Nie było to mało, zwłaszcza jeśli chodzi o szkolnictwo polskie. I tym razem Wielopolski uzyskał mniej, niż oczekiwano w kraju. Nie było mowy o konstytucji i sejmie, które Biali uważali za gwarancję trwałości zmian. Ich granice Aleksander II wyraźnie określał: „ani konstytucji, ani armii polskiej; żadnej autonomii politycznej; duża autonomia administracyjna; nominacje Polaków na urzędy bez wykluczania Rosjan”. Instruując Konstantego dodawał: „Królestwo Polskie w jego obecnych granicach powinno na zawsze pozostać własnością Rosji”. Polska „nie powinna być ciężarem dla Rosji, lecz przynosić jej pożytek, (...) służąc jej jako więź z resztą Europy”. Dotychczasowe ustępstwa są ostateczne, zgody na konstytucję i armię nie będzie, bo „to oznaczałoby wyrzeczenie się Polski i uznanie jej niepodległości ze wszystkimi jej zgubnymi konsekwencjami dla Rosji, tj. oderwanie się od niej tego wszystkiego, co kiedyś było podbite przez Polskę i co dziś polscy patrioci uważają za swą własność”. Nakazał utrzymanie stanu wojennego „w całej jego surowości”. I, co szczególnie charakterystyczne, ostrzegał brata, by Wielopolskiemu nie ustępował w niczym, „co nie będzie w zgodzie z ogólnym interesem rządu i monarchii”, bo jest jego zwierzchnikiem, „a on w sprawach cywilnych Twoim pierwszym doradcą i wykonawcą rozkazów i rozporządzeń, a nie opiekunem”.
Komitet Centralny Narodowy
Naprzeciw Margrabiego i Pana Andrzeja stał Ruch. Po masakrze 8 kwietnia 1861 r. żałoba narodowa i manifestacje patriotyczno-religijne stały się codziennością Warszawy i całego Królestwa, a rychło objęły Litwę i Ruś, gdzie szlachta polska żądała koncesji narodowych: szkolnictwa polskiego, praw politycznych, połączenia z Królestwem. Władze odpowiadały represjami policyjnymi i zsyłką w głąb Rosji co bardziej opornych. W Królestwie i na ziemiach zabranych, w środowiskach polskich Petersburga i Moskwy, a także w Galicji i Poznańskiem umacniała się niepodległościowa konspiracja. Czerwoni popychali Białych do radykalniejszej taktyki. Natomiast w postępowaniu Pana Andrzeja widać było wahania i rozterki, niedowierzanie władzom rosyjskim, niechęć do Wielopolskiego, obawę przed powstaniem i lęk przed widmem Targowicy, a wszystko dodatkowo przepojone poczuciem fatalizmu, wynikającego z lawirowania między ugodą a rewolucją. Biali nie chcieli, akceptując program Wielopolskiego, przyjąć roli pacyfikatora niepodległościowych aspiracji polskich, wyrażanych przecież nie tylko przez Czerwonych.
Represje władz rosyjskich nie powstrzymywały manifestacji. Rosło zniecierpliwienie w Petersburgu i gotowość do silniejszej reakcji w Warszawie, zwłaszcza po manifestacyjnym pogrzebie arcybiskupa Antoniego Fijałkowskiego 10 października 1861 r. Kiedy na 15 października zapowiedziano obchody rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki, Rosjanie odpowiedzieli wprowadzeniem stanu wojennego (14 października); wojsko wtargnęło do kościołów, aresztując blisko 1700 mężczyzn. Duchowieństwo, protestując przeciw profanacji, zarządziło zamknięcie kościołów.
Na stan wojenny Ruch odpowiedział 17 października 1861 r. utworzeniem kierownictwa konspiracji: Komitetu Ruchu (Miejskiego), który wiosną 1862 r., wchłaniając inne kółka spiskowe, został przekształcony w Komitet Centralny Narodowy. Powstało jednolite kierownictwo Organizacji Narodowej o insurekcyjnym charakterze, stawiające za cel „przygotowanie Kraju do powszechnego, a na dobry skutek obrachowanego powstania, które ma wywalczyć niepodległość Polski w granicach 1771 r., a dla wszystkich jej mieszkańców bez różnicy religii zupełną wolność i równość w obliczu prawa z poszanowaniem praw narodowości z nią złączonych”.
Koncesje uzyskane przez Wielopolskiego i rysująca się możliwość przejścia części Białych na stronę Margrabiego popychały radykalniejszych przywódców Komitetu do forsowania planu wywołania powstania już latem 1862 r. Przewidywano opanowanie Warszawy i zajęcie Cytadeli oraz twierdz w Modlinie i Dęblinie przy współdziałaniu ze sprzysiężonymi oficerami, Polakami i Rosjanami. Umiarkowani członkowie KCN powstrzymali te zapędy uznając, że ani organizacyjnie, ani politycznie kraj nie jest przygotowany, a rachuby na współdziałanie z wojskiem rosyjskim za mało realne. Czerwoni przeceniali także siłę rosyjskich ugrupowań demokratycznych, z którymi zawarto porozumienie o współpracy licząc, że wykorzystując wrzenie na wsi po reformie 1861 r. zdołają wywołać bunt chłopski w Imperium. W czasie powstania 1863 r. tylko nieliczni i zdeterminowani, jak Andrzej Potiebnia na polu walki, a Aleksander Hercen w publicystyce politycznej, stanęli przy boku Polaków.
Plan wywołania powstania latem 1862 r. upadł, nowego terminu nie określono. Nadal mobilizowano społeczeństwo polskie obchodami patriotycznymi, które największe rozmiary przybrały w sierpniu 1862 r. z okazji rocznicy Unii Lubelskiej. Radykałowie chwycili się terroru: strzelano do namiestników – Aleksandra Lüdersa i wielkiego księcia Konstantego, dwukrotnie zaatakowano Wielopolskiego. Sprawie to nie służyło, a świadczyło o przesileniach i podrywało autorytet KCN. W początkach września 1862 r. Konstanty i Wielopolski, zachęceni przejściem na ich stronę kilku przedstawicieli ziemiaństwa, podjęli próbę przeciągnięcia do obozu ugody również Zamoyskiego. Rozmowy zakończyły się fiaskiem, bo Pan Andrzej stawiał sprawę ziem zabranych i konstytucji, a po kilku dniach to żądanie znalazło się w memoriale Białych: „My zaś jako Polacy tylko wtedy rząd zaufaniem popierać będziemy, gdy ustawą zasadniczą przy wolnych instytucjach złączone będą wszystkie prowincje Ojczyznę naszą składające”. Wielopolski miał wtedy powiedzieć: „Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, z Polakami nigdy!”.
Początkowo Panu Andrzejowi groziło więzienie, ostatecznie został wydalony z Cesarstwa. W Warszawie na placu pozostały dwie wrogie siły: Wielopolski i KCN. Teraz Margrabia postanowił zrealizować przygotowywany od jakiegoś czasu plan rozprawy z Ruchem. Za narzędzie posłużył pobór do wojska rosyjskiego, pierwszy od 1856 r., potocznie zwany branką, tym razem przeprowadzony w sposób proskrypcyjny i wymierzony w członków organizacji narodowej. Celem było „usunięcie z kraju elementów burzliwych”, oczyszczenie „z niespokojnej czerni”, jak mówił latem 1862 r. Odrzucenie współpracy przez Białych przyspieszyło decyzje: 13 września 1862 r. przesłano Aleksandrowi II projekt, 6 października brankę zapowiedziano bez wyznaczania terminu.
Branka zmuszała KCN do reakcji, a ta mieściła się w wyborze: hasło do powstania bez należytego przygotowania lub bierność. Jedno i drugie niosło niebezpieczeństwo klęski ruchu narodowego. Komitetowi naprawdę pozostawała tylko ucieczka do przodu. Zapowiedziano, że na brankę Ruch odpowie wezwaniem do walki zbrojnej. Tego właśnie chciał Wielopolski: „Wrzód zebrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumię w ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić”. Tak więc banicja Zamoyskiego i branka to jedna operacja polityczna. Henryk Wereszycki ujął to zwięźle: Margrabia prowokując wybuch „popełnił błąd tragiczny, a można powiedzieć – i zbrodniczy ze stanowiska narodowego”.
22 stycznia 1863 r.
Manifest Rządu Narodowego wzywał na bój z „nikczemnym rządem najezdniczym (...) na pole walki już ostatniej, na pole chwały i zwycięstwa (...). Do broni więc, narodzie Polski, Litwy i Rusi, do broni!”. Utrzymany w romantycznej poetyce epoki, zawierał przecież ważne politycznie przesłanie: podejmowano walkę o niepodległe demokratyczne państwo polskie, uznające mieszkańców „równymi obywatelami kraju (...) bez różnicy wiary i rodu, pochodzenia i stanu”, o państwo gwarantujące modernizację społeczną i gospodarczą. „Ziemia, którą lud rolniczy posiadał dotąd na prawach czynszu lub pańszczyzny, staje się od tej chwili bezwarunkową jego własnością, dziedzictwem wieczystym. (...) Wszyscy zaś komornicy i wyrobnicy wstępujący w szeregi obrońców kraju lub w razie śmierci na polu chwały rodziny ich otrzymają z dóbr narodowych dział obronionej od wrogów ziemi”. Był to akt o wielkiej wadze politycznej, choć doraźnie trudny do realizacji, gdyż powstanie nie zdołało trwale opanować większego terytorium. Toteż wbrew nadziejom RN, chłopi masowo powstania nie poparli. Właśnie 1863 r. ukazał całe brzemię politycznego błędu władz powstańczych z 1831 r., które cofnęły się przed decyzją o uwłaszczeniu włościan. Oto chłop w Wielkopolsce, uwłaszczony w poprzednim pokoleniu, stanął po stronie ruchu polskiego i wziął czynny udział w powstaniu poznańskim w 1848 r. Także przykład stosunków społecznych w Galicji wskazuje, że dopiero po upływie jednego pokolenia, wieś uwalnia się od pamięci czasów poddaństwa i pańszczyzny. Tego w Królestwie zabrakło.
Powstanie 1863 r. zostało sprowokowane, co zaważyło na terminie podjęcia walki i na działaniach w pierwszym okresie. Efekt gorączkowych przygotowań i przebieg pierwszych walk ujawniły wszystkie słabe strony stanu organizacji, możliwości mobilizacji, uzbrojenia, planu walki i nastrojów w Komitecie Centralnym. Nie zawiedli tylko ci, co stanęli na wezwanie: 7340 słabo uzbrojonych powstańców, trzecia część zaprzysiężonych, przeciw ponadstutysięcznej armii rosyjskiej... Zawiodły rachuby na zrewoltowanie nawet tych oddziałów, w których byli sprzysiężeni oficerowie. Szczupłość sił powstańczych w stosunku do zadań spowodowała, że noc styczniowa była „demonstracją wojenną”, jak pisał Józef Piłsudski. Koncentracja wojska w większych garnizonach dała powstańcom kilkanaście dni na wzmocnienie sił. W początkach lutego pod bronią było już ponad 20 tys. ochotników, rekrutujących się głównie z ludu miejskiego, szlachty zaściankowej, młodzieży ziemiańskiej i inteligenckiej, a w niektórych okolicach także chłopów.
Zasadniczy ciężar powstania wzięło na siebie Królestwo Polskie. W marcu 1863 r. do powstania przyłączyli się Biali. Wzmocniło je to, ale też zmieniło barwę polityczną RN, w którego łonie ścierały się obie orientacje. Stefan Kieniewicz pisał: „Czerwoni wytykali białym brak patriotyzmu, biali czerwonym brak rozumu politycznego. Nie wywikłamy się z tej starej polemiki, dopóki nie przyznamy i jednej, i drugiej stronie zarówno patriotycznych intencji, jak też elementów logicznego rozumowania. Elementy trzeźwej kalkulacji i samozłudzenia przeplatały się zarówno w jednej, jak i drugiej postawie”, ale też dodawał: „Bezsprzeczne jest, że czerwoni słabo przygotowali powstanie oraz że biali je sabotowali”. Noc 22 stycznia 1863 r. przesądziła o klęsce koncepcji Wielopolskiego: nie zdołał zlikwidować Ruchu i powstrzymać wybuchu powstania. Bez względu na dalszy rozwój wydarzeń zarówno Wielopolski, jak i brat cara Konstanty stawali się politycznym balastem.
Od insurekcji kościuszkowskiej aksjomatem polskiego patrioty było hasło wolności, całości i niepodległości Rzeczpospolitej w granicach przedrozbiorowych. Także w 1863 r. uważano, że tylko taka Polska utrzyma samodzielność między Rosją a Niemcami. Na wiosnę 1863 r. ruszyli do walki powstańcy na ziemiach zabranych. Najsilniej wystąpiła Litwa historyczna i Wołyń. Tragicznej wymowy nabrała klęska młodzieży kijowskiej, zmasakrowanej w Sołowijówce przez chłopów ruskich, którym niosła Złotą Hramotę z zapowiedzią uwłaszczenia, równości praw i braterstwa. Latem 1863 r. ziemie zabrane były już właściwie spacyfikowane brutalnymi represjami; niewielkie oddziały partyzanckie nękały Rosjan na Litwie do jesieni.
Nie ma tu miejsca na przedstawienie militarnej strony powstania styczniowego. Jej karty wypełniają tysiące nazw miejscowości upamiętnionych bitwami i potyczkami, setki nazwisk dowódców partii (oddziałów zbrojnych) i większych zgrupowań, których imiona noszą dziś place i ulice. Prowadzili swych powstańców do zwycięstw, ale częściej musieli zaznawać goryczy klęski w starciu z liczniejszym i lepiej uzbrojonym wrogiem. Z czasem żołnierz powstania dostał do ręki niezły karabin, często lepszy od rosyjskiego. Wojna partyzancka objęła całe Królestwo Polskie, choć natężenie walk zmieniało się w czasie. Toczyła się ze zmiennym szczęściem, wiązała znaczne siły rosyjskie, ale nie mogła ich pokonać. Rozwiewały się iluzje na pomoc interweniujących mocarstw. Wsparcie z Galicji i Wielkopolski, choć znaczne, dysproporcji wyrównać nie mogło.
Powstanie styczniowe było ruchem masowym społeczeństwa polskiego, wciągnęło w swe tryby wszystkie jego warstwy, tak w szeregi oddziałów walczących w polu, jak i w cywilną organizację narodową. Powstało tajemne państwo kierowane przez Rząd Narodowy, którego symbolem była pieczęć z Orłem i Pogonią. Utworzona została administracja powstańcza, skarb, wymiar sprawiedliwości, świetnie działająca poczta obywatelska, ściągano podatek narodowy, wychodziła tajna prasa. Dzięki strukturom podziemnego państwa można było kontynuować walkę. Historia powstania dostarcza wielu przykładów bohaterstwa; niejeden ze stojących z boku przed nocą styczniową dowiódł męstwa na polu walki, determinacji w działaniu, hartu ducha w więzieniu i w obliczu kaźni. Ale też powstanie ma czarne karty, bo niejeden z aktywnych w konspiracji zawiódł w czasie najważniejszej próby.
Durez – trwajcie
Ruch (KCN) przygotowując powstanie liczył na poparcie społeczeństw i rządów Francji i Wielkiej Brytanii, jednak nie przygotował swej służby zagranicznej licząc, że te obowiązki wypełnią emigracyjni demokraci. To była najsłabsza strona organizacji. W efekcie w obu stolicach nie było wiarygodnych informacji o celach, programie, charakterze rozpoczętej walki, które mogłyby wpływać na pozytywną dla Polski reakcję rządów zachodnich. Tymczasem dyplomacja rosyjska natychmiast rozpoczęła akcję polityczno-propagandową, przedstawiającą ruch polski jako rewolucję zmierzającą do wywrócenia porządku społecznego w Europie. Napoleon III powstanie przyjął z chłodną rezerwą i traktował jak wewnętrzną sprawę Rosji. Powszechne było przekonanie, że Rosjanie szybko uporają się z ruchawką poborowych.
Sytuację zmieniła prusko-rosyjska konwencja z 8 lutego 1863 r. (tzw. konwencja Alvenslebena) o wojskowej współpracy w zwalczaniu polskiego powstania, zawarta z inicjatywy Bismarcka. Od tego momentu powstanie nie mogło już uchodzić – jak chciał Petersburg – za wewnętrzny problem Rosji. Sprawa polska stanęła przed Europą. Napoleon III dyplomatyczny atak skierował jednak nie przeciw Rosji, ale Prusom, w czym słusznie widziano nie tyle zaangażowanie się w sprawę polską, co przygotowanie do wojny o Ren. Kiedy okazało się, że Wielka Brytania i Austria są temu przeciwne, rozpoczęły się przewlekłe negocjacje Paryża z Wiedniem i Londynem o formułę wspólnej akcji dyplomatycznej wobec Rosji. Od początku widać było rozbieżne interesy mocarstw.
Z Paryża popłynęły zachęty do kontynuowania walki z Rosją. Trwanie i rozszerzanie się powstania (durée et l’extension) to warunek sukcesu, bo „trzeba dać czas dyplomacji”, mówił francuski minister spraw zagranicznych. „Granice Polski niepodległej oznaczone będą granicami krwi rozlanej”, powtarzano. Sformułowana została doktryna powstania jako demonstracji zbrojnej w oczekiwaniu na obcą pomoc.
W kwietniu, czerwcu i sierpniu 1863 r. Francja, Anglia i Austria wystąpiły z notami dyplomatycznymi wobec Petersburga, w których wysunięto jedynie żądania rozszerzenia autonomii w Królestwie Polskim. Interwencja obarczona była tą zasadniczą wadą, że mocarstwa kierowały się odmiennymi celami. Ambicją Napoleona III były zmiany w Europie wzmacniające Francję i dynastię. Myślał o wojnie, ale przy poparciu Wielkiej Brytanii i w sojuszu z Austrią. W Londynie i Wiedniu natomiast udział w interwencji miał na celu związanie i uzależnienie polityczne cesarza tak, by pozbawiony swobody manewru, nie wciągnął ich w awanturę wojenną.
Polacy mieli nadzieję, że interwencja dyplomatyczna nie rozładuje konfliktu, ale przeciwnie – doprowadzi do wojny z Rosją. Władysław Czartoryski w imieniu Rządu Narodowego zabiegał w Paryżu i Londynie o przyjęcie deklaracji pozbawiającej Rosję prawa do ziem polskich, o uznanie powstańców za stronę walczącą (belligerantów), o zawieszenie broni, pożyczkę na jej zakup, przypominał pomoc mocarstw dla Grecji i Belgii, podkreślał, iż odbudowanie silnej Polski stworzy warunki dla trwałego pokoju w Europie. Z czasem polskie akcje dyplomatyczne i propagandowe w latach 1863–1864 przewyższyły dynamiką i merytorycznymi argumentami to, co było w poprzednich latach.
Sam fakt interwencji mocarstw stworzył groźną sytuację dla Rosji, która do wojny nie była przygotowana. Kierujący dyplomacją rosyjską Aleksander Gorczakow umiejętnie przedłużał negocjacje i balansując na krawędzi konfliktu zbrojnego odrzucał żądania mocarstw. Napoleon III stanął przed wyborem: rozpocząć działania zbrojne lub cofnąć się. Nie będąc pewnym poparcia Wielkiej Brytanii i Austrii, ryzyka wojny nie podjął. Interwencja dyplomatyczna skończyła się fiaskiem, a carat zyskał czas na stłumienie powstania. Taktyka Gorczakowa przyniosła pełen sukces, gdyż jego polityczni przeciwnicy okazali całkowitą bezradność.
Jesienią 1863 r. załamała się koniunktura międzynarodowa dla sprawy polskiej i rozpoczął proces zamierania jej znaczenia w polityce europejskiej. Zawiodły nadzieje Romualda Traugutta (dyktatora, czyli przywódcy powstania), że podtrzymując zryw przez zimę 1863–1864, doczeka korzystnego dla Polski przesilenia. W końcu lutego 1864 r. Władysław Czartoryski usłyszał w Londynie, że należy „zakończyć tę nieszczęsną insurekcję”. Austria wprowadzając stan wojenny w Galicji (29 lutego 1864 r.) otwarcie przeszła na stronę Rosji. W połowie kwietnia 1864 r. wycofał swe poparcie Napoleon III. „Jesteśmy sami, pozostaniemy sami”, pisał Czartoryski do Rządu Narodowego. I dodawał: „Mam przekonanie, że nadejdzie chwila, w której sumienie narodów zachodnich, zwłaszcza też Francji, uczuje ciężar dodany zeszłorocznymi wypadkami. Przyszłość wykaże niewątpliwie, że wskrzeszenie Polski jest wielkim interesem nie tylko państw zachodnich, ale każdego człowieka miłującego prawdę i wolność: dzień dzisiejszy jeszcze na to za wczesny”. Dyktator był już więźniem Cytadeli, a w cztery miesiące później, 5 sierpnia 1864 r., zostanie stracony na jej stokach.
Pamięć
W pierwszym okresie po klęsce oceniano powstanie styczniowe wyłącznie jako tragedię narodową. Składały się na nią dziesiątki tysięcy poległych i straconych, nie mniej uwięzionych, zesłanych na Sybir i w głąb Rosji, kilka tysięcy zmuszonych do emigracji, milionowe straty materialne ziemiaństwa i mieszkańców miast, konfiskaty ziemi i kontrybucje (na ziemiach zabranych ściągane aż do 1897 r.). Te dotkliwe straty materialne można było jednak zniwelować w nowych warunkach gospodarczych.
Znacznie poważniejsze były straty polityczne: cofnięcie koncesji autonomicznych w Królestwie, rusyfikacja administracji, sądownictwa i szkolnictwa, permanentny stan rządów wojskowo-policyjnych, które do 1905 r. drastycznie ograniczały polskie życie społeczne i polityczne. Na ziemiach zabranych klęska powstania przyspieszyła cofanie się żywiołu i wpływów polskich, a rodzący się narodowy ruch litewski, ukraiński i białoruski zapowiadał załamanie się programu granic 1772 r. Straty wryły się w pamięć na tyle silnie, iż z bilansu powstania umykają te konsekwencje, które widoczne są z dłuższej historycznej perspektywy, mianowicie procesy społeczne, gospodarcze i polityczne wynikające z reformy włościańskiej, korzystniejszej dla chłopów w Królestwie Polskim niż w Rosji, bo wymuszonej na caracie dekretami uwłaszczeniowymi powstańczego Rządu Narodowego.
Od 1864 r. szukano i wskazywano winnych. Pierwszym poszukującym był konserwatysta Paweł Popiel, który wzywał: „Niech przed Bogiem, krajem i potomnością odpowiedzą lekkomyślni sprawcy tych nieszczęść. Niech spadnie na ich sumienie krew najzacniejszej polskiej młodzieży”. Krytyka powstania i jego przywódców stała się polityczną rozprawą z nurtem niepodległościowym w Polsce. Tym śladem poszli Józef Szujski, Walery Przyborowski, Stanisław Koźmian i wielu innych. Narzucony został obraz nierozsądnego spisku, który popchnął naród do powstańczej katastrofy, niekiedy dodawano, że z obcej inspiracji, i wskazywano na Bismarcka jako głównego winowajcę.
Znacznie słabszy był głos irredentystów. Bo też szczególnie dotkliwe były psychologiczne skutki klęski. Mówić możemy nawet o moralnym obciążeniu, o kompleksie klęski wśród elit polskich. Kryzys objął Królestwo Polskie, a zwłaszcza ziemie zabrane. W mniejszym stopniu dotknął Polaków w Wielkopolsce. Najszybciej ustąpił w Galicji, gdzie Polacy korzystając z autonomii swobodnie kształtowali życie polityczne i społeczne. Klęska powstania i współpraca mocarstw rozbiorowych utrwaliła przekonanie o braku szans dla sprawy polskiej. „Od Europy ratunku i litości spodziewać się nie możemy, a tym bardziej żebrać o nie nie powinniśmy”, pisał krakowski konserwatysta, popychając do polityki trójlojalizmu, pogodzenia się z codziennością trzech zaborów.
Ugodowcom marzył się powrót do systemu Wielopolskiego, który obrastał już hagiograficzną legendą męża stanu. Carat ofert nie podejmował do końca istnienia Imperium, nawet zgłaszanych w imię polsko-rosyjskiego sojuszu antyniemieckiego. Mówiono o ratowaniu narodowości, a większość tkwiła w biernym legalizmie, a z apolityczności zrobiono nieledwie patriotyczną cnotę. Tylko nieliczni podtrzymywali niepodległościowe aspiracje, ale już bez programu insurekcyjnego. Kiedy w końcu XIX w. rozpadło się porozumienie między zaborcami, nie od razu zrozumiano, co to oznacza dla sprawy polskiej i jakie wyzwania stawia Polakom.
Śledząc literaturę historyczną dawną i nowszą, a zwłaszcza publicystykę, także współczesną, mam wrażenie, że większe straty dla rozwoju społeczeństwa polskiego (zwłaszcza świadomości historycznej) spowodowała nie klęska powstania, ale jej interpretacja, ta doraźna po 1864 r. i ta nieco późniejsza, służąca uzasadnianiu niektórych koncepcji politycznych. Może należałoby odwrócić znane powiedzenie Szujskiego i zastanowić się nad tym, jak fałszywie pojęta polityka staje się matką fałszywej historii?
Na przełomie XIX i XX stulecia na scenę wkroczyło pokolenie wyzwolone już z urazu klęski 1863 r., odrzucające pesymizm poprzedników. Przywracano szacunek dla przeszłości, umacniano świadomość narodową i wiarę w odzyskanie niepodległości. Ponownie nabrało aktualności kościuszkowskie pytanie: Czy Polacy wybić się mogą na niepodległość? I nawiązano do tradycji najbliższej, dla wielu rodzinnej, do powstania styczniowego, do Gloria victis. Szykowano się już do bezpośredniej walki o suwerenną i demokratyczną Polskę. Tym razem zwycięskiej.
Artykuł opublikowany w Pomocniku Historycznym nr 1(10)/2008