Historia

PZPR puszcza ster

Scena, która przeszła do historii. Sztandar wyprowadzić! Scena, która przeszła do historii. Sztandar wyprowadzić! Krzysztof Wojciewski / Forum
Przed 20 laty słynne polecenie „sztandar wyprowadzić” zakończyło ponad 40-letnią historię Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, politycznego hegemona PRL.

Był 26 stycznia 1990 r., nazajutrz rozpocząć się miał XI Zjazd PZPR. W redakcji „Trybuny Ludu” Leszek Miller jako członek Biura Politycznego tej partii odbierał telefony od czytelników. Rozmówcy zapewniali, że popierają kierownictwo partii, pomstowali na arogancję solidarnościowego rządu, ale większość wypowiedzi zdominowana była przez żal i niepokój. Przyszłość widziano w czarnych barwach. „Anna Szymańska z Warszawy – czytamy w prasowej relacji – po prostu rozpłakała się w słuchawkę i w zasadzie zdołała powiedzieć tylko jedno zdanie: Błagam was na wszystkie świętości! Nie rozwalajcie partii!”.

Jednak los PZPR był już od dawna przesądzony. Mieczysław F. Rakowski, który w lipcu 1989 r. objął funkcję I sekretarza, zanotował we wspomnieniach: „Po przegranych przez nas wyborach czerwcowych partia przestała być siłą polityczną. Pogrążyła się w rozpamiętywaniu klęsk i czarnowidztwie. Zostałem przywódcą śpiącej, obolałej, sfrustrowanej partii. Nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego mnie spotka”.

Koniec dotacji

Rychło okazało się, że dotkliwsza od klęski moralnej jest katastrofa finansowa. Już 26 czerwca Sekretariat KC otrzymał pismo od ministra finansów Andrzeja Wróblewskiego (członka PZPR), który informował, „że budżet państwa nie będzie w stanie zwiększyć dotacji dla Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej ponad kwotę przewidzianą w ustawie budżetowej. Ponadto będę zmuszony w najbliższym okresie do ograniczenia, lub wręcz cofnięcia, ulg podatkowych przyznanych podmiotom gospodarczym, których zyski są przeznaczone na finansowanie statutowych zadań PZPR”.

Padły głosy, by pismo „uznać za niebyłe”, a samego ministra pociągnąć do odpowiedzialności partyjnej. Jednak w nowej rzeczywistości politycznej nie było miejsca na stare metody. Partia musiała przełknąć gorzką pigułkę. Po wydaniu ponad 4 mld zł na kampanię wyborczą i w obliczu szalejącej inflacji, PZPR rozpaczliwie potrzebowała gotówki – po raz pierwszy w historii stanęła przed widmem niewypłacalności. Aby zapełnić pustą kasę, kierownictwo zdecydowało się na zaciągnięcie kredytów, szersze rozwinięcie działalności gospodarczej oraz daleko idące oszczędności.

Tymczasem we wrześniu powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego i rozpoczęło się rugowanie nomenklatury z kierowniczych stanowisk w administracji państwowej. W fabrykach i kopalniach załogi coraz głośniej domagały się likwidacji zakładowych komitetów PZPR. Na posiedzeniach kierownictwa debatowano nad sposobami ratowania autorytetu partii. Między innymi sporządzono listę „spraw, będących w centrum zastosowania [sic] opinii społecznej, wobec których Biuro Polityczne mogłoby zająć stanowisko w najbliższym czasie”. Znalazły się na niej następujące punkty: „kwestia niemiecka (nam jest potrzebna tożsamość w sprawach niemieckich – mówiono podczas dyskusji)”, „brak rzeczywistego pluralizmu w państwowych środkach masowego przekazu”, „potrzeba zapewnienia społecznej kontroli nad przebudową stosunków własnościowych”, „[należy wyrazić] zaniepokojenie rozwojem przestępczości, a zarazem osłabianiem zaufania do organów porządku oraz tendencją do nadmiernej liberalizacji prawa”.

Jednak ani straszenie przez „Trybunę Ludu” „przekazaniem majątku narodowego w ręce obcego kapitału i rodzimej neoburżuazji”, ani sugestie, że rząd Mazowieckiego jest zbyt słaby, by zagwarantować granicę na Odrze i Nysie, nie przyniosły spodziewanych korzyści. Notowane przez OBOP poparcie społeczne dla PZPR malało co miesiąc o kilka punktów procentowych: we wrześniu wynosiło jeszcze 17 proc., by w listopadzie spaść do 9.

Demokracja w Partii

Mizeria finansowa, połączona z utratą władzy, fatalnie odbiła się na nastrojach w łonie partii. W listopadzie, na zlecenie Wydziału Polityki Informacyjnej KC, przeprowadzono badania ankietowe w szeregach PZPR. „Kondycja psychiczna członków partii jest bardzo niedobra – czytamy w dokumencie. – Dominuje postawa apatii i wyczekiwania (41,8 proc.), pogłębia się lęk i obawa przed przyszłością. Ok. 40 proc. określa swoje odczucia jako zniechęcenie, przygnębienie, bezsilność i rezygnację. (...) Przy tak deklarowanym stanie ducha świadectwem drzemiącego optymizmu politycznego i potencjalnych rezerw aktywności można określić fakt, że w tej sytuacji 84 proc. respondentów widzi potrzebę istnienia w Polsce silnej, nowoczesnej partii lewicowej, a 67 proc. uważa, że nowa partia po XI Zjeździe może być zdolna odegrać poważną rolę w życiu kraju. Można więc stwierdzić, że o ile z całego badania wynika wyraźny brak akceptacji członków partii dla obecnej rzeczywistości partyjnej, to istnieje powszechne przekonanie o potrzebie i możliwości stworzenia w efekcie XI Zjazdu PZPR nowego, istotnego bytu politycznego na lewicy”.

Choć trudno dokładnie ustalić, kiedy zapadła decyzja o zastąpieniu PZPR nową organizacją polityczną, wydaje się, że wyniki wspomnianego sondażu miały znaczenie decydujące. Na przełomie listopada i grudnia Biuro Polityczne zatwierdziło projekt „Uchwały w sprawie zakończenia działalności PZPR i tworzenia na jej bazie nowej partii polskiej lewicy”. Projekt przewidywał, że nowa partia – o nieustalonej jeszcze nazwie – przejmie nie tylko cały majątek poprzedniczki, ale także... wszystkich jej członków.

Te wybory miały być zupełnie odmienne od wszystkich poprzednich. Jak wspominał Wojciech Wiśniewski, przewodniczący związku zawodowego pracowników PZPR, „kierownictwo partii, załamane wcześniejszym klęskami, już nie próbowało niczym dyrygować. Wreszcie w partii zapanowała demokracja. Było to, przyznaję, przyjemne uczucie, jakby wyjście z zapieczętowanej beczki. Rzeczywiście, każdy, kto chciał, mógł kandydować i mógł być wybrany, bez żadnego sterowania z góry”.

Na łamach „Trybuny Ludu” i zebraniach wyborczych odbywał się konkurs na nową nazwę partii. Każdy mógł zgłosić własny pomysł. Proponowano nazwy Polska Socjalistyczna Partia Jedności, Partia Socjaldemokratyczna, Socjaldemokratyczna Partia Polski, a nawet – Narodowa Socjalistyczna Partia Pracy.

Jednocześnie kampania przedzjazdowa – dotąd będąca zawsze monotonnym rytuałem – przebiegała pod znakiem rywalizacji o przywództwo. Najpoważniejszym przeciwnikiem Rakowskiego wydawał się Marian Orzechowski, szef klubu parlamentarnego PZPR, który w publicznych wystąpieniach otwarcie krytykował I sekretarza. Kandydatem spoza ścisłego kierownictwa był Tadeusz Fiszbach, zwolennik radykalnego odcięcia się od dotychczasowych struktur partii, popierany przez Solidarność (co zapewne ostatecznie przesądziło o jego porażce). Wśród młodych członków PZPR rosnącą popularnością cieszył się Aleksander Kwaśniewski.

Własne hasła i programy otwarcie głosili przedstawiciele rozmaitych autonomicznych grup w strukturach PZPR, chociaż statut partii surowo zakazywał działalności frakcyjnej. Wśród takich oddolnych inicjatyw najbardziej znany stał się Ruch 8 Lipca, utworzony przez warszawskie środowisko akademickie i kierowany przez Leszka Jaśkiewicza i Tomasza Nałęcza.

Sztandar wyprowadzić!

27 stycznia delegaci zebrali się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Pierwszym punktem obrad było wystąpienie Rakowskiego: „Towarzysze Delegaci! Rozpoczynamy debatę o przyszłej partii lewicy w miejscu, które jest nierozerwalnie złączone z działalnością Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ta sala była widownią wydarzeń, których nie da się wymazać z pamięci. Były wśród nich budzące optymizm, ale były i takie, za które do dziś trzeba się wstydzić”.

Wymownym świadectwem nastroju panującego wśród delegatów były oklaski, jakie wybuchły, gdy Rakowski oświadczył, że nie zamierza ubiegać się o przywództwo nowej partii. Jak pisała „Gazeta Wyborcza”, „Jeszcze nigdy nikt w tej sali nie otrzymał tak potężnych braw, oto ogólna opinia wszystkich. Mierzona na hiszpańskiej aparaturze elektronicznej firmy »Embustera y Cobarde« siła oklasków dała wynik 108,43 na logarytmicznej skali pomiarowej. Dotychczasowy rekord Sali Kongresowej (94,77) od lat należał do murzyńskiej opery »Porgy and Bess«”.

Kolejni mówcy protestowali przeciwko „oszczerczej kampanii” wymierzonej w PZPR. „Prawica nas rozlicza, a my nie umiemy się temu przeciwstawić” – krzyczano do mikrofonów; „przestańmy ślimaczyć się, bić po piersiach i ciągle tylko mea culpa i mea culpa. Czy Solidarność przyznała się do jakichś swoich błędów?”; „jesteśmy wreszcie we własnym domu, ale to dom jaśniepaństwa, którzy w salonie naradzają się z proboszczem, a w sieni jesteśmy my”. Zdaniem Mieczysława Wilczka (działacza gospodarczego, ministra przemysłu w latach 1988–89), „PZPR stała się obiektem bolszewickich napaści”. Waldemar Świrgoń (najmłodszy w historii sekretarz KC PZPR) mówił: „To, co nam grozi, to biały terror i dyktatura prawicy. Szansą jest komunizm. Na Zachodzie partie komunistyczne zbierają 20–30 proc. głosów”.

Bohdan Poręba ze Stowarzyszenia Patriotycznego Grunwald przekonywał, że problem społeczeństwa „polega na dużej sprawności sekciarzy (...) oddalonych od systemu wartości wyznawanych przez naród Polski” i na sojuszu kosmopolitycznych elit. Inni mówili o „farbowanych lisach z Marca 1968, którzy na grzbiecie klasy robotniczej przejeżdżali kolejne zakręty historii”.

„Wydawało się, że jesteśmy na Zjeździe reaktywującym PZPR, a nie kończącym jej działalność” – podsumowała w „Gazecie Wyborczej” Ewa Milewicz w artykule „RozwiąZŁY ZJAZD” (z którego pochodzi część cytatów).

Historyczne obrady delegaci nazwali przekładańcem, bo w tym samym pomieszczeniu odbywały się naprzemiennie kolejne etapy ostatniego zjazdu partii i kongresu założycielskiego nowej organizacji. Mimo ponawianych apeli o zachowanie jedności (do których przyłączył się zaproszony na obrady sędziwy Edward Osóbka-Morawski, pierwszy powojenny premier), linie podziałów zarysowywały się coraz wyraźniej. Część delegatów związanych z tzw. platformą robotniczą, w której skupili się partyjni dogmatycy, wyszła z sali obrad, gdy w głosowaniu upadła zgłoszona przez nich rezolucja potępiająca system kapitalistyczny. Na przeciwległym skrzydle również dochodzi do secesji: obrady opuściła grupa Fiszbacha, protestując przeciwko planom przejęcia przez nową partię majątku PZPR.

Przy 32 głosach sprzeciwu Zjazd przyjął uchwałę odczytaną przez Zbigniewa Siemiątkowskiego: „Delegaci zgromadzeni na XI Zjeździe PZPR, świadomi niemożności odzyskania przez PZPR zaufania społecznego, postanawiają zakończyć działalność PZPR”. Następnie głos zabrał – po raz ostatni jako I sekretarz – wyraźnie przygnębiony Mieczysław Rakowski. „Ja apeluję, żeby nie znęcać się nad PZPR, bo jest to też często znęcanie się nad swoim życiem. (...) Chciałoby się jednak chodzić z podniesioną głową” – po czym wypowiedział historyczną formułę: „Ogłaszam zakończenie XI Zjazdu PZPR. Proszę o powstanie Towarzyszek i Towarzyszy. Sztandar wyprowadzić”.

Aparat w trudnej sytuacji

Nazajutrz obradował już tylko kongres założycielski. Postanowiono, że nowa partia – Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej – zostanie spadkobiercą całego majątku PZPR, odstąpiono za to od pomysłu, by dziedziczyła także jej członków. Przewodniczącym Rady Naczelnej został Aleksander Kwaśniewski, zaś sekretarzem generalnym Centralnego Komitetu Wykonawczego Leszek Miller. (Według oświadczenia władz SdRP, po miesiącu działalności nowa partia liczyła już niemal 50 tys. członków).

Tymczasem rozwiązana PZPR pozostawiła po sobie blisko 20 tys. etatowych pracowników aparatu (część otrzymała wymówienie jeszcze w ostatnich miesiącach funkcjonowania PZPR), a także niemal milionową nomenklaturę, czyli armię ludzi sprawujących swoje stanowiska z nadania lokalnych komitetów. Losy tych osób, już zwolnionych lub mających stracić pracę w nieodległej przyszłości, stały się przedmiotem wielu kontrowersji i politycznych sporów.

Z pewnością wielu zawodowych aktywistów znalazło się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. „Dla ogromnej większości pracowników aparatu partyjnego cała operacja rozwiązania PZPR była prawdziwą katastrofą, a często wręcz tragedią osobistą – wspominał Wojciech Wiśniewski. – Nieprawdziwe są mity o jakimś uwłaszczeniu się aparatu. Po prostu była to zaskakująca, nieprzewidziana klęska. Każdy rozpaczliwie ratował się, jak mógł. (...) Wiem, że dwóch kierowników wydziałów KC zostało taksówkarzami. Wcześniejszy sekretarz KC, który kierował sprawami wewnątrzpartyjnymi, pracował później jako magazynier w hurtowni piwa u moich kolegów, którzy jeszcze w czasach studenckich utworzyli spółdzielnię studencką. (...) Byłych politycznych pracowników KC często spotykałem na mieście jako strażników bankowych, portierów w restauracjach, pracowników księgarń, właścicieli lub użytkowników kiosków z prasą i kiosków spożywczych”.

Jednak byli działacze często nie potrafili nic poza pisaniem referatów i organizowaniem narad – do partii trafili wszak wprost z organizacji młodzieżowych. Pozbawieni politycznej protekcji, na konkurencyjnym rynku pracy nie mieli szans. „Co ma zrobić kolega, który ma kilkoro dzieci i pół życia strawił jako szary aparatczyk w komitecie? Kto pomyśli o jego przyszłości?”.

Ale trzeba też pamiętać, że rozwiązanie PZPR było także częścią manewru prawno-ekonomicznego, zastosowanego przez ostatni skład Biura Politycznego. Decyzje XI Zjazdu miały wyprzedzić spodziewaną ustawę w sprawie przejęcia majątku partii przez Skarb Państwa. Gdy w połowie stycznia projekt takiego aktu prawnego został zgłoszony pod obrady Sejmu, w gmachu KC rozpoczął się wyścig z czasem. „Trzeba użyć wszelkich środków mediacji politycznej, aby nie dopuścić do uchwalenia ustawy przed Kongresem. Nowej partii łatwiej będzie się bronić. Metodą: mediacje polityczne oraz blokada »starą koalicją« w Sejmie” – mówił Kazimierz Cypryniak na posiedzeniu BP z 16 stycznia.

Proponowany sposób okazał się skuteczny: głosami posłów SD i PSL Odrodzenie (dawne ZSL) udało się odrzucić inicjatywę OKP. Zamiast tego Sejm postanowił o utworzeniu komisji rządowej do oszacowania majątku PZPR. Dzięki temu partia zdołała zachować majątek ruchomy, a także środki na kontach, chociaż wkrótce musiała wyprowadzić się z ogromnej większości zajmowanych przez siebie budynków (tylko kilkanaście obiektów z ogólnej liczby 1900 miało uporządkowaną sytuację prawną).

Za najważniejszy sukces kierownictwo i PZPR, i SdRP mogło jednak poczytywać sobie, że nie został cofnięty, ani nawet zatrzymany, proces przekazywania partyjnego majątku do prywatnych spółek i fundacji. Poczynając od wiosny 1988 r. przeprowadzono dziesiątki podobnych operacji – w ich wyniku partia oraz jej działacze stali się właścicielami lub współudziałowcami rozmaitych firm, banków i agencji gospodarczych.

Czy zatem jest prawdziwa teza, że beneficjenci starego układu zawładnęli gospodarką III RP? Niekoniecznie. Chociaż początki polskiego kapitalizmu wciąż jeszcze nie zostały gruntownie opisane, a kulisy wielu transakcji wydają się co najmniej niejasne, badania socjologów nie potwierdzają, by odrodzenie wolnego rynku odbyło się pod dyktando dawnych komunistów. Jak się okazuje, odrodzona klasa posiadaczy rekrutowała się głównie z peerelowskiej prywatnej inicjatywy lub spadkobierców przedwojennych właścicieli, których majątki znacjonalizowano w latach 40. Co więcej, przypadki awansu do elity gospodarczej członków nomenklatury, mimo że nieodosobnione, wydają się wynikać raczej z mechanizmów merytokratycznych niż prostego przełożenia układów i znajomości. Potwierdzeniem tej tezy może być fakt, iż działaczom aparatu partyjnego nie udało się ulokować na trwałe we wspomnianej elicie, a zakładane przez nich firmy bankrutowały lub ulegały skarleniu. Na kariery w biznesie mieli szansę tylko ci menedżerowie socjalistycznych przedsiębiorstw, których wiedza, inicjatywa i umiejętności okazywały się przydatne w realiach wolnego rynku.

Być może zaniechanie dekomunizacji, o które najczęściej oskarżany jest rząd Tadeusza Mazowieckiego, wcale nie przyczyniło się do – jak głosi mit – zbudowania postkomunistycznej oligarchii. Odwrotnie: stworzenie politycznego parasola nad planem Balcerowicza i skupienie sił na szybkim przeprowadzeniu transformacji ustrojowej stworzyło warunki, w których dawni aparatczycy skazani byli na klęskę.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną