Pół wieku niechlujstwa
Prezentujemy archiwalny artykuł Zygmunta Kałużyńskiego
Artykuł w wersji audio
Spośród tysięcy artykułów, które ukazały się w POLITYCE przez 60 lat, wybraliśmy teksty trójki ważnych i przez lata kojarzonych z naszym tygodnikiem autorów – Ryszarda Kapuścińskiego, Hanny Krall i Zygmunta Kałużyńskiego. Reprezentują one różne epoki (1959, 1980, 1998 r.), różne style i różne tematy, które podjęli autorzy, a jednak doskonale oddają wrażliwość, którą POLITYKA szczyci się do dzisiaj.
***
Ponieważ zakończyłem okrągłą liczbę lat, koledzy z POLITYKI, którzy mnie przez znaczną część tego czasu tolerowali, życzyli sobie, bym zwrócił się do Sz. Czytelników, być może podobnie wyrozumiałych, z wypowiedzią osobistą.
***
Nie byłem ostatnio traktowany życzliwie. Rektor Akademii Teatralnej Jan Englert określił mnie jako debila, który „wymęcza felietony o objawach wieku starczego” („Teletop”, nr 11). Reżyser Krzysztof Zanussi widzi we mnie „upadłego byłego wyrobnika w służbie stalinowskiej”. Reżyser Agnieszka Holland w programie TV zażądała, by uniemożliwić mi zabieranie głosu, jako szkodnikowi niszczącemu kulturę narodową. Reżyser Andrzej Żuławski stwierdził, że gdy widzi moją małpią gębę w TV, to mu się chce rzygać. Wydawca książki o reżyserze Kieślowskim Stanisław Zawiśliński ocenił mnie jako „ignoranta, który staje się groźny”. Również koledzy po fachu nie okazują mi sympatii, orzekli u mnie „głuchotę na kino” (organ Stowarzyszenia Filmowców „Kino” nr 7/8, 98).
Są to wypowiedzi branżowe, ale również prywatnie nie miewam sukcesów. W plebiscycie „Przeglądu Tygodniowego” na najgorzej ubranego mężczyznę otrzymałem „wyróżnienie specjalne”, obok Bogusława Kaczyńskiego, on za przesadną staranność, ja za przesadne niechlujstwo. Ale zaraz! Może właśnie jako notoryczny brudas będę mógł zainteresować Czytelników, bo jest tu pewna sprawa!
Rzeczywiście, mam opinię osobnika o higienie raczej ogólnikowej. Nieżyjący już Kazimierz Rudzki, który był moim kolegą szkolnym, powiedział mi, w owym tonie fałszywie ojcowskim, który zdobył mu sławę jako konferansjerowi i którego używał również na co dzień: „Zygmusiu, mówią o tobie, że jesteś brudny”. „Niesłusznie – odpowiadam mu na to – co prawda jestem zaniedbany w ubraniu, ale myję się i również się kąpię” (co jest prawdą). Na to Rudzki przyjrzał mi się powtórnie z wyrazem przygnębionej troski, który stanowił jego copyright, i stwierdził: „Może powinieneś zmieniać wodę”.
Jakkolwiek moim zdaniem Rudzki przesadzał, to jednak faktem jest, że dokonałem niejakich posunięć w dziedzinie higieny. Tak się złożyło, że zajmuję się sam gospodarką i żeby oszczędzić energii, której mi stale brakuje, przestałem sprzątać, tym więcej, że mam mieszkanie zawalone papierem zadrukowanym i do niektórych kątów mogę dotrzeć tylko poprzez wąskie przejścia między kolumnami książek. Z biegiem czasu sytuacja ta nabrała charakteru eksperymentu i zastanawiam się, czy nie podjąć tematu naukowo. Mianowicie to, co uważamy za pewnik, okazało się dyskusyjne. Zgodnie z powszechną opinią powinienem zostać zawalony brudem cuchnącym, grzybami i robactwem oraz dostać wysypki, wrzodów i umrzeć na gruźlicę. Tymczasem przekonałem się ze zdumieniem, że po upływie lat wygląd mojej nory zmienił się niewiele.
Przede wszystkim zaskoczyło mnie, że podłoga wygląda stale tak samo: zapewne ruchy, jakie wykonuję, przechodząc, sprawiają, że kurz przesuwa się i układa się pod ścianami w postaci zwojów, które od pewnego momentu przestają się powiększać i które, gdybym chciał, mógłbym usunąć jednym ruchem ręki. Jednak waham się, ponieważ przywiązałem się do nich: pod półką powstało usypisko o zaskakujących kształtach, na które patrzę z zainteresowaniem i którego by mi brakowało, gdybym je sprzątnął. Okazało się również, że materiały, na przykład zasłona na okno, pobierają cząstki kurzu tylko do pewnej granicy chłonności, po czym zamieniają się w tkaninę trwale mineralnie zanieczyszczoną, niby stary dywan. Nie zauważyłem też skutków na zdrowiu: czuję się tak samo źle jak zawsze.
Miłość do zarazków
Otóż trafiłem ja na rozprawę włoskiego lekarza Gaetano Rossiego, który z ramienia ONZ przeprowadził badania nad stanem zdrowia mieszkańców Laponii i następnie w Ameryce Południowej, z wynikiem sensacyjnym: doszedł do wniosku, że higiena jest szkodliwa! Dosłownie. Mianowicie usuwanie ze skóry jej wydzielin, obmywanie ciała, płukanie gardła praktykuje się tam rzadko i nawet istnieją przepisy rytualne zabraniające zanurzania się w wodzie bez potrzeby. Jednak mimo tych zwyczajów, stwierdził doktor Rossi, tubylcy są bez porównania odporniejsi na dolegliwości, również drobne, takie jak katar, zapalenia, egzemy, skaleczenia itd., niż mieszkańcy Mediolanu i Lombardii, których analizował uprzednio. Jego wniosek: na człowieku, i w nim także, żyją bakterie pożyteczne dla niego i także szkodliwe, z tym że owe złe organizm może zneutralizować i nawet wykorzystać. Po pewnym czasie wytwarza się równowaga między mikrobami, komórkami i ciałkami krwi.
Otóż czyszczenie zakłóca tę harmonię. „Wycierając się, usuwamy milion własnych bakterii, lecz wprowadzamy sto tysięcy obecnych, znajdujących się na ręczniku: są tam one, choćby był najczystszy”. Zaś obce, oczywiście, robią zamieszanie. Tu Rossi przytacza, do czego doszedł jego kolega z ONZ dr Saul Lichtenstein: zanalizował on ręczniki wymienne, stale prane, które na polecenie władz niemieckich zainstalowano w ubikacjach urzędów wg przepisów higieny. Lichtenstein pobrał próbki z pięciuset ręczników o wczesnej godzinie 10.30 i przeraził się: były to potworne kolonie wirusów nagromadzonych w ilościach, jakich nie ma nawet w hodowlach laboratoryjnych. Ręcznik taki odżywia sobą coraz to nowe pokolenia bakterii, natomiast stary zaniedbany stabilizuje się, ruch mikrobów na nim ustaje i wreszcie zmienia się on w tkaninę muzealną!
Ciekawe, że mam znajomych, którzy doszli do tych samych wniosków bez badań. Mój kolega, zwiedzający ubikacje w Europie, skomentował te wizyty: „Bierzesz do ręki czystego... (tu wymienił osobiste urządzenie do oddawania moczu), po czym wycierasz się w zaświniony ręcznik”, a mały siostrzeniec mojego sąsiada oświadcza: „Częste mycie skraca życie, skóra się ściera i człowiek umiera”. Ale dr Rossi nie ma podobnej łatwości, jeśli idzie o konkluzję. „Nie mogę przecież wzywać moich cywilizowanych rodaków, by zmniejszyli higienę: podobny apel, w dodatku ze strony lekarza, będzie uważany za absurdalną prowokację”. Ten dylemat doktora uświadamia nam interesujący problem: higiena jest sprawą nie tyle medycyny, co tradycji kulturalnej.
Zaś te dwie domeny bynajmniej się nie pokrywają. Obyczajowość reaguje na wnioski nauki albo nie dosyć, albo przesadnie. Mój wuj opowiadał mi o szoku, jaki w latach, gdy był dzieckiem, spowodowało odkrycie bakterii chorobotwórczych. Każde jabłko, uwiązane na sznurku, zanurzano we wrzątku, zaś klamki po otwarciu drzwi wycierano szmatką zanurzoną w formalinie, i miska z nią stała przy wejściu. Potem to minęło, ale inne uprzedzenia zostały. Były też skutki antyhumanistyczne. Pasteur, odkrywca bakterii, uratował ludzkość od zarazy, ale rozdzielił człowieka od człowieka. A przecież „chrześcijanin nie powinien bać się brudu swojego bliźniego”, powiada św. Ignacy Loyola („Pisma wybrane”, t. 2, Kraków 1968). Może dlatego święci całowali trędowatych, zaś o zasadach pierwszych mnichów w tym względzie Bertrand Russel pisze: „Czystość traktowano jako wstrętną (with abhorrence). Wszy nazywano »perłami Boga« i były uważane za dowód świętości. Święci chlubili się, że woda nigdy nie dotknęła ich stóp, z wyjątkiem, gdy przechodzili przez rzekę”. („History of Philosophy”, s. 396).
Możliwe, że postawa ta wzięła się z Ewangelii: uczniowie Jezusa nie obmywali się, tak jak żądał rytuał, co oburzało faryzeuszy, których jednak spotkała odprawa ze strony Jezusa (Mat. 15,2). Jest tu sens moralny. Osoby bowiem uważające się za czyste mają skłonność, by pogardzać innymi, czemu Jezus się przeciwstawił.
Brud jako sztuka
Po wszystkim, co tu wypisałem, wstydzę się wracać do mojej osoby, ale ponieważ deklaruję się szczerze z okazji rocznicy, ośmielam się jeszcze dodać, że brud uważam za estetyczny, ponieważ układa się w sposób naturalny, niewykluczone, że podobnie jak kryształy. Przepraszam, że przytoczę bezczelnie aż Leonarda da Vinci, ale powiedział on, że widok starego zniszczonego muru daje mu najwięcej wrażeń plastycznych. Architektura nowoczesna nie jest przewidziana do brudzenia, z tymi swoimi szkłami, plastykami, geometryczną konstrukcją: patyna nie dla niej. Nie przewiduje ona możliwości zużycia, nie uwzględnia pyłu, osadu, brudu – czyli życia, co wpływa na nas: powiększa to naszą obcość, sztuczność, alienację.
Idzie tu wręcz o postawę wobec życia. W jakimś westernie właścicielka rancza poleca wykąpać starego kowboja, ale on ją błaga: „Proszę mnie zostawić – mój koń mnie nie pozna, on stary, ślepy, będzie myślał, że jestem obcy”. Tu dochodzimy do palącego tematu. Kowboj padł ofiarą jednego z podstawowych damskich instynktów: porządkowania.
Otóż nasze czasy doprowadziły do istnego rozpasania ową emocję, która, jak twierdzą biolodzy, jest genetycznie zapisana w hormonach żeńskich, jako jedna z pochodnych powołania macierzyńskiego. Tutaj nowoczesna chemia w połączeniu z TV oraz z prasą wielonakładową na lśniącym papierze kreowały istny szał obsesyjny. Nie sposób bowiem otworzyć monitor, by nie trafić na reklamę środka piorącego, czyszczącego, zmywającego, który zapewnia, że dzięki niemu wszystko dookoła będzie lśniące, wyślizgane i białe, że aż oczy bolą.
Simone de Beauvoir w studium o losie kobiety „Druga płeć” dokonuje analizy owego żeńskiego stanu ducha. „Jest to starcie z materią, które daje intymność z przedmiotami gospodarstwa i wzbogaca wewnętrznie... stwarza swoisty manicheizm, podział na zło i dobro: zło należy zniszczyć, atakując kurz, błoto, plamy; walczy się wtedy z grzechem, potępia się Szatana... co prowadzi też do wysiłku fizycznego, ocierającego się o seksualność: gimnastyka, której wymaga bój o czystość, stanowi burdel dostępny dla kobiety...”.
Ale tu de Beauvoir robi ciekawe zastrzeżenie: „Jest zastanawiające, że kult zmywania dochodzi do krańcowości w Holandii, gdzie charaktery są zimne, oraz w krajach purytańskich, przeciwstawiających ideał porządku radościom cielesnym... na Południu nie dba się w tym stopniu o higienę, toleruje się wesołe niedomycie, a to dlatego, bo lubi tam się wszystko co cielesne: ludzki zapach, ludzki brudek i nawet związane z tym ryzyko”.
Popieram gorąco. Panie powinny się kochać, nie zamiatać, zaś człowiek powinien myśleć, nie sprzątać, i nie odczuwam wstydu, że mydło w moim być może zbyt długim życiu odegrało rolę tylko umiarkowaną.
***
Artykuł został wydrukowany w POLITYCE nr 50 z 12 grudnia 1998 r., z okazji 80. urodzin autora.