Tygodnik Polityka

Media w bańkach

Dr hab. Mirosław Filiciak o przyszłości komunikowania

Dokładnie 10 lat temu, w styczniu 2007 r., tygodnik „Time” ogłosił człowieka roku – na okładce pojawił się zaimek You (Ty), komputer osobisty oraz lusterko. Dokładnie 10 lat temu, w styczniu 2007 r., tygodnik „Time” ogłosił człowieka roku – na okładce pojawił się zaimek You (Ty), komputer osobisty oraz lusterko. Damian Zaleski / Unsplash
Rozmowa z dr. hab. Mirosławem Filiciakiem, kulturoznawcą, o przyszłości mediów i porozumiewania się.
Dr hab. Mirosław FiliciakLeszek Zych/Polityka Dr hab. Mirosław Filiciak
„O funkcjonowaniu mediów i przepływach komunikacyjnych decydują dziś algorytmy, oprogramowanie, protokoły”.Alex Slobodkin/Getty Images „O funkcjonowaniu mediów i przepływach komunikacyjnych decydują dziś algorytmy, oprogramowanie, protokoły”.

Edwin Bendyk: – Redakcja Słownika Oksfordzkiego uznała, że najważniejszym słowem 2016 r. była postprawda. Oznacza ono, że w miejsce prawdy wchodzą emocje. Czy w takim świecie można jeszcze mówić o mediach? Przecież miały służyć właśnie porozumiewaniu się.
Mirosław Filiciak: – To prawda, klasyczna wizja, że debata publiczna z udziałem mediów służy porozumieniu, rozsypuje się jak jakaś fantastyczna utopia. Bo też coraz większy problem mamy nie tylko z kategorią prawdy i racjonalności, ale także pojęciem mediów. Ciągle mówimy o prasie, telewizji, ale w istocie media rozlały się poza tradycyjną klasyfikację, a o ich funkcjonowaniu i przepływach komunikacyjnych decydują dziś algorytmy, oprogramowanie, protokoły. O porozumiewaniu między ludźmi, ale także ludzi z maszynami i maszyn z maszynami w coraz większym stopniu decydują dziś tzw. aktorzy nie-ludzcy.

O tym, że „oprogramowanie wzięło władzę”, pisał już wiele lat temu Lev Manovich, głośny badacz nowych mediów. A przecież jeszcze przed dekadą karmiliśmy się nadzieją, że nowe media pomogą w odnowie sfery publicznej i demokracji.
Dokładnie 10 lat temu, w styczniu 2007 r., tygodnik „Time” ogłosił człowieka roku – na okładce pojawił się zaimek You (Ty), komputer osobisty oraz lusterko. Wtedy jeszcze żywa była utopia Web 2.0. Każdy, uzbrojony w dostęp do internetu, mógł ominąć tradycyjne media, Hollywood, studia producenckie, by dotrzeć ze swoim komunikatem i ofertą do innych odbiorców.

Co się zmieniło po dekadzie? Przecież internet jest dziś głównym medium, korzysta z niego zdecydowana większość ludzi nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Polsce i Chinach. Bez internetu trudno wyobrazić sobie dostęp do bezpośrednich przekazów z Syrii lub Donbasu.
Owszem, ale jednocześnie rozwinęły się takie platformy jak Facebook i to one dziś dominują w przestrzeni medialnej. I nie chodzi jedynie o to, że powstają w nich olbrzymie ilości treści tworzonej zarówno przez zwykłych internautów, jak i twórców profesjonalnych. Facebook staje się dla swych użytkowników główną bramą dostępu do informacji i debaty publicznej. Tylko że Facebook to korporacja kapitalistyczna, której celem nie jest rozwój sfery publicznej, lecz generowanie zysku. Algorytmy kierujące ruchem treści w tym serwisie nie są tworzone z myślą o jakości dialogu obywatelskiego czy głębi krytyki artystycznej, tylko efektywności. Dlatego jako użytkownik dostaję coraz więcej tego, co mi się podoba i jestem izolowany od treści, jakie nie pasują do mojego profilu. I nie pomaga, nawet jeśli w gronie moich znajomych mam także osoby o odmiennych poglądach politycznych – algorytm uczy się moich „prawdziwych” preferencji i karmi odpowiednio spreparowaną treścią. W efekcie żyjemy w przefiltrowanych przez algorytmy bańkach informacyjnych. Z punktu widzenia systemów takich jak Facebook czy Google stajemy się biomasą służącą do ekstrakcji informacji, emocji i uwagi.

Ale tradycyjne media to przecież też w większości przypadków przedsiębiorstwa działające na rynku po to, by zarobić. Informacja od zawsze jest towarem. To jednak dzięki nim powstała masowa demokracja.
I systemy totalitarne. Wszystko zależy od stopnia kontroli i monopolu. Dziś głównym problemem jest globalny oligopol takich platform, jak Facebook czy Google oraz, podkreślam, wzrost znaczenia owych aktorów nie-ludzkich w obiegu komunikacyjnym. Owszem, kiedyś informacja i możliwość komunikowania były towarem, ale korzystali z nich ludzie. Jeśli popatrzeć na statystyki ruchu w serwisach społecznościowych podczas kampanii w sprawie brytyjskiego referendum o wyjście z Unii Europejskiej, znaczna część komunikatów była generowana przez boty, czyli automaty. Na to nakładały się celowo wprowadzane fałszywe informacje wpuszczane przez wyspecjalizowane agencje zatrudniające zarówno automaty, jak i armie ludzkich trolli.

Czy rozwiązaniem nie byłaby większa kontrola cyfrowego kapitału medialnego przez państwa?
Państwa same wchodzą w tę grę, w 2017 r. zaczęło się mówić o militaryzacji postprawdy. Kierujący systemami autorytarnymi, np. w Rosji czy Chinach, zdali sobie sprawę, że najskuteczniejszym sposobem osłabiania emancypacyjnego i politycznego potencjału internetu nie jest bezwzględna cenzura, lecz komunikacyjna inflacja i dezinformacja. Zamiast likwidować ośrodek wolnościowej debaty, lepiej włączyć do niej trolli na służbie państwa, by szybko tę debatę zamulić, a jej uczestników zniechęcić. To oczywiście nie przeszkadza w doskonaleniu narzędzi kontroli obywateli, czego wyrazem jest pomysł Systemu Zaufania Społecznego, czyli zbierania informacji o mieszkańcach Chin i tworzenia ich „obywatelskich profili”, od których ma zależeć m.in. możliwość awansu społecznego.

Z kolei w systemach demokratycznych postulat kontroli ze strony państwa materializuje się w postaci projektów populistycznych i faszystowskich wykorzystujących postprawdziwy potencjał nowych mediów do swoich celów. Trudno o lepszy przykład niż Donald Trump uprawiający swą twitterowo-medialną politykę.

No właśnie. W 2011 r., gdy wybuchała arabska wiosna, zrywy w Egipcie, Tunezji i innych krajach określano twitterowymi lub facebookowymi rewolucjami. Dziś symbolem twitterowej rewolucji przeciwko elitom i establishmentowi staje się 70-latek przejmujący legalnie władzę w Stanach Zjednoczonych. Czy to już koniec utopii prodemokratycznych nowych mediów?
Pierwsza sprawa to nasza liberalna wrażliwość, która chciała na siłę łączyć rewolucję technologiczną z możliwością emancypacji. Dlatego łatwiej dostrzegaliśmy i nagłaśnialiśmy zrywy wolnościowe, jak powstanie Zapatystów w Chiapas w Meksyku w 1994 r., esemesową rewolucję na Filipinach w 2000 r. i późniejsze facebookowe i twitterowe zrywy w Mołdawii, Iranie, Tunezji, Egipcie, nie dostrzegając złożoności związanych z nimi procesów społecznych i politycznych. Niezbyt chętnie też dostrzegaliśmy, że nowe cyfrowe media od samego początku były dwuznaczne – pomagały nie tylko rewolucjonistom na placu Tahrir, ale są także głównym instrumentem rekrutacji i propagandy Państwa Islamskiego. A gdybyśmy próbowali dociec, kiedy postprawda stała się po raz pierwszy skutecznym orężem politycznym, to wielu badaczy wskazuje na wspomnianą rewoltę Zapatystów, nazwaną pierwszą rewoltą postmodernistyczną.

Dziś jednak problem w coraz większym stopniu polega na owej militaryzacji postprawdy, czyli profesjonalizacji kontroli nad obiegami komunikacyjnymi w mediach przez instytucje komercyjne, polityczne i państwowe, by uzyskiwać określone cele. YouTube, który powstał w 2005 r. pod hasłem „Broadcast Yourself” jako platforma mająca służyć amatorom do dzielenia się swoją twórczością, upodobnił się dziś do profesjonalnej platformy telewizyjnej. Oczywiście treści wytwarzanych przez amatorów nie brakuje, ale największym wzięciem cieszą się profesjonalne produkty medialne. Po prostu kapitalistyczna machina kolonizuje kolejne obszary aktywności mogącej przełożyć się na zysk.

Czy jednak urzeczeni efektem wielkich liczb i potęgą Facebooka, Google, Amazona, Apple nie gubimy istotnych zjawisk mogących mieć wpływ na przyszłość? Myślę np. o odrodzeniu się książki, i to w wersji drukowanej. Sieć Waterstone wróciła do rentowności po 8 latach strat. Czy w pewnym momencie nie zmęczymy się cyfrową hiperkomunikacją i uznamy, że dobrze wydany tygodnik lub dobra debata publicystyczna są formami medialnymi o uniwersalnej wartości?
Już obserwujemy dzielenie się przestrzeni medialnej na dwa z grubsza nurty. Ten masowy, który zalewa informacyjno-rozrywkowa piana obliczona na wytwarzanie i podsycanie emocji. I coraz liczniejsze nisze wyrafinowanych często dyskusji na tematy polityczne, kulturalne czy społeczne. Tylko że są to właśnie nisze i obawiam się, że ich wpływ na to, co dzieje się w głównym, masowym nurcie komunikacyjnym jest niewielki. A dziś, jak przekonały nas wybory w Stanach Zjednoczonych, to nie racjonalna oświeceniowa debata decyduje o dynamice procesu politycznego. Cieszę się, że POLITYKA trzyma formę, że wrócił na rynek „Przekrój”, że uznawany za masowy i popularny gatunek medialny, jakim są seriale, stał się przestrzenią wyrafinowanej twórczości. Musimy jednak pogodzić się, że zmieniła się kultura i nie jest już hierarchią, w której ton debacie nadawały oświecone elity. W tym sensie oświecenie się skończyło.

Wizja oświeceniowego skansenu nie jest bardzo pokrzepiająca, choć lepsza od wizji zagłady. Czy jednak, skoro tak mocno zmienia się kultura i społeczeństwo ją tworzące, nie widać na horyzoncie zjawisk, innowacji, w ramach których odkrywać będziemy nowe sposoby komunikowania i nadawania sensu?
Dla Williama Gibsona, pisarza cyberpunkowego, takim odkryciem stał się eBay. Niby zwykła platforma do handlu elektronicznego, a w rzeczywistości jest to wielkie repozytorium dokumentujące wszystkie materialne artefakty wytworzone przez współczesną cywilizację. eBay czy polskie Allegro to nie tylko repozytoria, ale i przestrzeń dyskusji: użytkownicy dzielą się swoimi uwagami na temat produktów, wchodząc często w zaawansowane dyskusje. Podobnie Amazon stał się platformą animującą bardzo intensywne dyskusje o książkach. Mamy też przecież Wikipedię, która mimo ciągłych sporów o to, jak długo jeszcze utrzyma zapał, ciągle jednak się rozwija i jest w tej chwili największym repozytorium wiedzy i kultury, którym na dodatek rządzi zasada prawdy, a nie postprawdy. Ciągle jednak nie wiemy, na ile takie inicjatywy mogą przełożyć się na kompetencje obywatelskie i polityczne ich uczestników, a na ile są po prostu hobby realizowanym w sferze prywatnej bez wpływu na sferę publiczną.

No dobrze, a medialny potencjał takich form, jak gry komputerowe? Nominowana do Paszportu POLITYKI gra „This War of Mine” 11 Bits Studio to wybitna wypowiedź publicystyczna, która angażuje emocje gracza, by zmienić jego postrzeganie wojny.
Dobre zaangażowane gry, podobnie jak dobre zaangażowane kino, mogą być ważnym nośnikiem istotnych treści. Musimy mieć jednak świadomość, że przemysł gier, również w Polsce, to potężna machina produkcyjna, swym rozmachem przykrywająca już przemysł filmowy. Czy liderzy tego przemysłu, szefowie takich firm, jak CD Projekt RED (twórcy „Wiedźmina”), odkryją swoją społeczną misję, trudno przewidzieć. Na razie, i tak jest na całym świecie, skoncentrowani są na rozwoju swoich korporacji i wytwarzaniu dzieł mających szansę dotrzeć do jak największych rzesz odbiorców.

Co więc zadecyduje o przyszłości mediów i komunikowania? Obecnie dużo mówi się o wirtualnej rzeczywistości (VR), która ma zmienić wszystko, włącznie z relacjami międzyludzkimi.
Technologia na pewno będzie odgrywać coraz istotniejszą rolę, ale technologia rozumiana jako rosnący udział wspominanych wcześniej aktorów nie-ludzkich w kształtowaniu komunikacji. Interfejsy, algorytmy, protokoły, systemy automatyzujące i systemy sztucznej inteligencji – to wszystko, czego nie widać, bo kryje się w coraz gęstszych sieciach przepływu danych i informacji. Obawiałbym się natomiast wskazywać konkretne technologie, jak VR. Na pewno znajdzie ona liczne zastosowania, mówienie jednak, że to the next big thing, kolejna wielka innowacja, to wyraz fantazji, jakie od zawsze towarzyszyły rozwojowi technologii medialnych. Musimy mieć natomiast świadomość, że jak długo będziemy będziemy żyć w systemie kapitalistycznym, wpływ na rozwój mediów będą miały decyzje podejmowane przez dysponentów kapitału. I musimy się liczyć, że w realnej grze rynkowej na oligopolistycznym rynku w interesie może być zarówno promowanie innowacji, jak i ich tłumienie. Facebook czy Google mogą sobie pozwolić na składanie ofert nie do odrzucenia, co pokazał zakup aplikacji WhatsUp za 19 mld dol. W kontekście zaś zmieniającego się klimatu geopolitycznego i podejścia do globalizacji musimy uwzględnić ewentualną zmianę strategii potężnych korporacji chińskich działających na razie jedynie na własnym rynku.

To czynniki makro. Socjologowie tacy jak Alain Touraine zwracają jednak uwagę, że znaczenia i mocy nabiera jednostka ludzka i jej ciało.
W cyfrowym i usieciowionym świecie działanie oderwało się od konkretnej przestrzeni, tymczasem to w konkretnych miejscach truje smog i w konkretnych miejscach nasze ciała są narażone na zagrożenia. Gdy widzimy skuteczność protestów kobiet wychodzących na ulice miast w obronie prawa do swoich ciał i poziom mobilizacji, jakie wywołuje smog i zanieczyszczenie powietrza, rodzi się nadzieja, że do sfery publicznej wraca rzeczywistość zdolna konkurować z postprawdą. Emocjami można manipulować, ciała nie da się oszukać.

rozmawiał Edwin Bendyk

***

Dr hab. Mirosław Filiciak jest dyrektorem Instytutu Kulturoznawstwa i School of Ideas Uniwersytetu SWPS. W 2013 r. ukazała się jego książka „Media, wersja beta”.

Polityka 8.2017 (3099) z dnia 21.02.2017; 60 lat POLITYKI; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Media w bańkach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną