Do końca listopada po raz kolejny wzrosną cła na żywność - zarówno tę, której mamy nadmiar, jak i taką, której nie produkujemy, np. rodzynki czy koncentraty soków cytrusowych. Rząd twierdzi, że upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu - dostosuje nasz import do reguł unijnych oraz pomoże rynkowi. Producenci, że obie potrawy przypali - o wiele wyższe cła przyspieszą i tak już za dużą inflację oraz zaszkodzą eksportowi.
Prywatyzacja cukrowni, zatrzymana przez poprzednią koalicję, ruszyła dopiero przed kilkoma miesiącami, gdy nawet najlepsze z nich pogrążyły się w deficycie. Kiedy pojawiła się szansa na uratowanie choćby części tego przemysłu, grupa posłów AWS usiłuje ponownie proces prywatyzacji zatrzymać. W zamian proponuje stworzenie monopolu o nazwie Polski Cukier. Za hasłami "polskiej racji stanu" oraz "obrony narodowego interesu" kryją się jednak interesy najzupełniej prywatne.
Wprawdzie otyli żyją krócej, ale za to znacznie przyjemniej. To zwolennicy szczupłych sylwetek i rozmaitych diet przeżywają katusze patrząc, jak obżartuchy nakładają na swoje talerze, a to delikatne płaty łososia, a to różowe plastry szynki okolonej tłuszczykiem, a to schab pieczony nadziewany śliwkami.
Juliet Gellatley jest jedną z najbardziej skutecznych aktywistek wegetariańskich na świecie, autorką książek "Milcząca Arka" i "Viva wegetarianizm". Współpracowała m.in. z Lindą i Paulem McCartneyami. W 1994 r. założyła organizację Viva. Dzięki prowadzonym przez nią akcjom liczba szkół w Anglii oferujących wegetariańskie posiłki wzrosła z 13 do 65 proc., a grono angielskich wegetarian podwoiło się w ciągu roku. W tym roku otrzymała z rąk premiera Tony´ego Blaira prestiżową nagrodę "Animal Walfare Award". Organizacje wegetariańskie traktowane przed laty jako stowarzyszenia nieszkodliwych maniaków stanowią coraz silniejsze lobby. Przyczynia się do tego energiczna działalność takich osób jak Juliet Gellatley, z drugiej - kolejne afery mięsne, elektryzujące świat, takie jak choroba wściekłych krów czy skażenie mięsa belgijskich kurczaków dioksynami.
Najpierw choroba wściekłych krów, teraz afera z dioksynami uświadomiły nam, jak niebezpieczne może być jedzenie. Salmonella w tym towarzystwie jawi się jak oswojone zwierzę domowe. Zwykła żywność bezpowrotnie się skompromitowała - co do tego zgadzają się zarówno biotechnolodzy, jak i ich zagorzali przeciwnicy, ekolodzy. Co w zamian?
Pleśń i bakterie coli w napojach chłodzących u progu gorącego lata. Nie może być chyba gorszej wiadomości dla wytwórni Coca-Coli w Polsce. Koncern od miesiąca miota się w kryzysie, a konkurenci zacierają ręce.
Belgia ma pecha. Najpierw afera ze skażonymi kurczakami, a ostatnio z trującą coca-colą. Kwestia żywnościowa stała się sprawą polityczną dla Belgów, ale, jak się okazuje, strach pada nie tylko na nich. Bóle brzucha uczennic spod Gandawy wywołały też bóle głowy menedżerów polskiej filii koncernu.
W magazynach zalega ok. 400 tys. ton cukru, czyli jedna piąta ubiegłorocznej produkcji. Tej gigantycznej góry słodyczy nie chcą polscy konsumenci ani zagranica. W tym roku produkcja ma wzrosnąć o kolejne 400 tys. ton. Specjaliści ostrzegają, że lada chwila cukrownie zaczną padać. Związkowcy z branży domagają się wsparcia finansowego państwa, a Bruksela zapowiada, że nie wejdziemy do Unii z takimi nadwyżkami cukru.
Afera dioksynowa postawiła na baczność nasze służby weterynaryjne i sanitarne. Zaczęło się uszczelnianie granic i gorączkowe poszukiwanie towarów, podejrzanych o skażenie. Okazało się też, że wprawdzie potrafimy oznaczać dioksyny, ale nie robimy tego rutynowo, ufając, że wykonali to inni.
Europie grozi jadłowstręt. I poważny rachunek sumienia. Świeżo w pamięci mamy chorobę szalonych krów (BSE), a tu wybucha afera z dioksynami w kurczakach, jajach, wieprzowinie, wołowinie. Lista zwierząt, które karmiono skażoną paszą z Belgii, wydłużała się w ubiegłym tygodniu z dnia na dzień. Panika ogarnęła pół Europy, kiedy okazało się, że paszę eksportowano do sąsiednich krajów, a więc podejrzane są zwierzęta i produkty pochodne także z północnej Francji, z Holandii i Niemiec.