Po kilku latach względnego spokoju Aleksandr Łukaszenka kolejny raz przystąpił do walki z polską mniejszością. Ta wojna dyplomatyczna jeszcze się nie skończyła.
Polacy na Białorusi nie dali się zastraszyć, choć władze bardzo się o to starały, nie przebierając w represjach.
Na Białorusi istnieją dwa związki Polaków. Jeden, uznawany przez Mińsk, ale nietolerowany w Warszawie. Drugi, akceptowany przez Warszawę, ale w Mińsku postrzegany jako nielegalny. Im gorsze relacje Warszawa–Mińsk, tym trudniejsza sytuacja polskiej mniejszości. Im trudniejsze położenie Polaków, tym gorsze stosunki między stolicami.
W nowogródzkiej siedzibie Związku Polaków na Białorusi byliśmy pod koniec sierpnia ubiegłego roku. - Gdyby nie kłopot, to dziesięć tornistrów. Dla naszych dzieci, które idą do pierwszej klasy - prosiła nieśmiało skromna, sędziwa pani Zofia Boradyn, przewodnicząca miejscowego oddziału. Tornistry pojechały. Ale polskiej pierwszej klasy w Nowogródku nie ma. I nie będzie pewnie wymarzonej przez panią Zofię polskiej szkoły. Tadeusz Gawin, przewodniczący Związku, za zorganizowanie pikiety w tej między innymi sprawie został niedawno ukarany wysoką grzywną.
Mówią, że mieli pecha: nie wyjeżdżali od siebie, to historia sprawiła, że stali się polską mniejszością na Białorusi. Język polski przechowali dziadkowie i Kościół. Młodzi najpierw przestali się uczyć polskiego, a potem po polsku rozmawiać. Polskość wróciła do nich dopiero za pierestrojki, w 1988 r. Trochę późno.