Gdzie jest to dno, od którego odbije się nasza waluta?
W minionym tygodniu upadła teza, że milczenie jest złotem. Przez długie 10 dni po nominacji Grzegorz Kołodko, nowo-stary wicepremier i minister finansów, milczał jak grób i ta cisza była na tyle nieoczekiwana, że zachwiała kursem złotego. Obywatele ruszyli do kantorów, importerzy, pożyczkobiorcy, konsumenci i urlopowicze zaczęli podliczać straty, a zagraniczni inwestorzy w pośpiechu pozbywali się złotówek. W tym tygodniu wicepremier przerywa jednak milczenie. Z zapowiedzi wynika, że czekają nas posunięcia niekonwencjonalne.
Rozmowa z Ernstem Welteke, prezesem Deutsche Bundesbank, o naprawdę dużych pieniądzach
Między rządem a Radą Polityki Pieniężnej jeszcze nie zakończyła się wojna o stopy procentowe, a już zaczęła kolejna – tym razem o wartość złotego. Kilkanaście dni temu za dolara na rynku międzybankowym płacono sporo mniej niż 4 zł. Był to najwyższy kurs złotówki od czterech miesięcy. Przymusowa nacjonalizacja Stoczni Szczecińskiej, która – jak twierdził jej zarząd – padła ofiarą wysokich stóp procentowych i morderczego dla eksporterów kursu złotego – ostatecznie przepełniła czarę goryczy. Czy Rada usłyszy wreszcie błagania przedsiębiorców? – pytał dramatycznie Leszek Miller.
Parokrotnie z Andrzejem S. Bratkowskim proponowaliśmy, by Polska – wykorzystując duże rezerwy walutowe – jednostronnie, tzn. bez wstąpienia do Unii Monetarnej 12 państw UE, wprowadziła euro w miejsce złotówki. Prawdziwe euro stałoby się jedynym prawnym środkiem płatniczym w Polsce. Warto dziś do tego pomysłu wrócić.
Świat staje na krawędzi wojny, w budżecie pojawia się nagle wielomiliardowa dziura, odchodzi całe kierownictwo Ministerstwa Finansów, wybory parlamentarne wymiatają jednych, a wprowadzają innych – a złoty, nasza narodowa waluta, stoi jak skała w granicach między 4 a 4,30 za dolara, chociaż nikt nie interweniuje w jego obronie. Może właśnie dlatego.
W miniony piątek mieliśmy kolejny sygnał, że polska gospodarka coraz mocniej trzeszczy. Wystarczyło kilka godzin, by tak ceniony za swą siłę i stabilność złoty stracił aż 7 proc. ze swej wartości. W pewnej chwili za dolara w kantorach trzeba było płacić po 4,30–4,40 zł, a na rynku bankowym niewiele mniej. Po południu emocje trochę opadły, ale i tak nasza narodowa waluta zarówno wobec euro jak i dolara w jeden dzień osłabła o blisko 5 proc. W poniedziałek też było bardzo nerwowo, a złoty znowu zaczął spadać. Czy to już koniec okresu jego stabilności i początek ostrych wahań, które na pewno nie posłużą gospodarce? Czy twarda złotówka, o którą z takim uporem walczył Leszek Balcerowicz, przechodzi właśnie do historii?
Eksporterzy biją na alarm: ich firmom zagraża fala upadłości, a pracownikom masowe zwolnienia. Wszystko zaś za sprawą wysokiego kursu złotego, który rujnuje opłacalność wywozu. Tymczasem w ciągu pierwszych czterech miesięcy 2001 r. wartość eksportu sięgnęła 10 mld dol., a w kwietniu jego roczna dynamika wyniosła prawie 30 proc. Jak to wszystko pogodzić i wytłumaczyć?