Stawiane przez autora pytania o nasz stosunek do Ukrainy brzmią w świetle jej walki o niepodległość i przynależność do Zachodu ostrzej i brutalniej.
Autor opisuje krajobraz bezkształtu i chaosu, robiąc z tego podróż po kręgach piekielnych z najdziwniejszymi przewodnikami.
Tekst Ziemowita Szczerka „Ujście Odry: Jedyna polska kolonia” (POLITYKA 33) – będący jego autorską, miejscami ironiczną, a czasem gorzką obserwacją – poruszył i obruszył niektórych naszych czytelników. Oto ich głosy polemiczne.
Gdybym mógł postawić pomnik Rzeczpospolitej Polskiej, to właśnie tak by to wyglądało: tani luksus wyrastający wprost z zaskorupiałego błota.
Gdy tylko przekroczyliśmy dawną granicę Prus Wschodnich, krajobraz od razu się zmienił, chaotyczna zabudowa uporządkowała się nieco, a miasteczka i wsie zaczęły mieć kształt, ba, nawet skyline.
Przy szosach stały bardzo polskie kapliczki, wznoszone ewidentnie już po 1945 r., bo za nic nie pasowały do lokalnej architektury. Ech, lokalna architektura, pojęcie w Polsce prawie zupełnie zapomniane.
Wybieraliśmy się na wschód Ukrainy, jak sobie wyobrażaliśmy – do Mordoru, więc Dima, kijowianin, wziął do samochodu pałę bejsbolową. Trochę strach tam było jechać. Wszyscy nas straszyli.
Rozmowa z Ziemowitem Szczerkiem, laureatem Paszportu POLITYKI, o tym, jak wydarzenia na Ukrainie pokazują kruchość naszej rzeczywistości.
Skierował światło latarki na sufit. W plamie światła zobaczyłem koślawo wykopcone płomieniem świecy znaki, które przypominały nieco runy bardzo pijanych Wikingów.
Nagroda za przewrotną i wspaniale napisaną książkę „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian”.