Nazywanie sędziów „bandytami w togach”, wezwania do podpalenia sądu i oblania urzędników sądowych kwasem lub zrobienia porządku za pomocą wideł i siekier – takie są skutki działań wpływowego trybuna ludowej sprawiedliwości.
Przed Trybunałem Stanu powinien stanąć, obok Zbigniewa Ziobry, także jego ówczesny szef, czyli Jarosław Kaczyński. Byłaby to okazja do przypomnienia realiów państwa nazywanego IV RP – zwłaszcza że powtórka wciąż nie jest wykluczona.
Coś, co wydawałoby się, że nie może się już wydarzyć, nastąpiło podczas sobotniego spotkania prawicy – Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin podpisali porozumienie o współpracy. Najważniejszy punkt: wspólny start w wyborach.
Po przegranych przez Ziobrę i Gowina wyborach do europarlamentu od obu środowisk, którymi jeszcze na razie oni przewodzą, poszły różne adresy, propozycje i prośby w kierunku Prawa i Sprawiedliwości, a po prawdzie to w kierunku Jarosława Kaczyńskiego, by stanął na czele jakiegoś – tak, tak, i takie padły propozycje – nowego AWS-bis.
Przypływ sympatii o. Tadeusza Rydzyka dla Zbigniewa Ziobry to konsekwencja ochłodzenia relacji z PiS. Jarosław Kaczyński potraktował eurowybory jako test mający odpowiedzieć na kilka pytań.
Chodzi o kardiologa, którego oskarża o to, że przyczynił się do śmierci Jerzego Ziobry, ojca Zbigniewa. Oskarżony, prof. Dariusz Dudek, stawiał się w sądzie już trzykrotnie, ale akt oskarżenia wciąż nie został mu odczytany.
Wniosek o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa przed Trybunałem Stanu po raz kolejny postawi pytanie o znaczenie tej instytucji na konstytucyjno-politycznej mapie państwa.
Solidarna Polska, odchudzona nieco w zeszłym tygodniu partia Zbigniewa Ziobry, jesienią rusza z kampanią, która ma przysporzyć jej zwolenników.
W piątek minął termin ultimatum prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który dał czas banitom z Solidarnej Polski na powrót do PiS.