Zbigniewowi Herbertowi poświęcono już dwie biografie i biblioteczkę książek krytycznych. Także kilka filmów. Regularnie odbywają się sesje naukowe i festiwale jego twórczości. Szkoda tylko, że ocena Herberta jako pisarza i człowieka stała się gestem politycznym.
Biograficzna książka Joanny Siedleckiej o Zbigniewie Herbercie nosi tytuł: „Pan od poezji”. Z obszernej, liczącej ponad czterysta stron, książki o twórczości autora „Struny światła” dowiadujemy się jednak niewiele, właściwie powtarza się tylko w kółko, iż trzeba go kochać, bo wielkim poetą był.
Niemal przez cały wiek XX wierzeń Greków i Rzymian uczyliśmy się z książki Jana Parandowskiego. Tuż przed końcem wieku przeżyliśmy powtórne wtajemniczenie w antyczny los – dzięki syntezie Zygmunta Kubiaka. I wydawało się, że nic więcej w tym (tzn. tamtym) stuleciu się nie zmieni. „Król mrówek” Zbigniewa Herberta, pisany i komponowany przez lat dwadzieścia, to ujęcie trzecie. Niepełne, fragmentaryczne, niedokończone, a jednak równie ważne.
Ktoś dał jego wiersze Zbigniewowi Herbertowi. Otrzymał list, poeta pisał: "Jestem zafascynowany". Tak się zaczęła znajomość, przyjaźń. Miłosz w "Innym abecadle" omówił tom "Biedronka na śniegu", dostrzegając w Szuberze najzdolniejszego ucznia. Zbigniew Mentzel nominując Janusza Szubera do nagrody Paszport "Polityki" napisał: "Ten na pozór jeszcze jeden ťprowincjonalnyŤ twórca, ťostatni poeta GalicjiŤ, samotnik z Sanoka, piszący latami do szuflady, to Europejczyk z krwi i kości".
Było poetyckie wesele po Nagrodzie Nobla dla Szymborskiej. Dzisiaj jest stypa po śmierci Herberta.