Nie ma wakacji w lipcu: jest wojna. Terroryści mają w niej psychologiczną przewagę. Uderzają, kiedy chcą i gdzie chcą: znów Londyn, Egipt. To nie pojedyncze zamachy samobójcze, to już seria, po cztery niemal jednoczesne eksplozje. Nowa wojna światowa?
W czwartek rano Wojtek z Mrągowa prowadził wyładowaną papierem ciężarówkę przez londyńskie City. Słuchał polskiego rocka z kasety i podśpiewywał refreny. Na Liverpool Street zobaczył pierwszych zakrwawionych ludzi.
Najpierw przychodzi odruch ludzkiej solidarności. Potem wyładowanie gniewu. Dopiero później analiza polityczna. Wygląda na to, że Al-Kaida mści się na Hiszpanii za zaangażowanie w Iraku. Może więc lepiej – i dla Hiszpanów, i dla Polaków – wycofać stamtąd wojska? Czy nie o tym świadczy wynik hiszpańskich wyborów, które rozegrały się w cieniu tragedii?
Po 12 latach od terrorystycznego zamachu na amerykański samolot pasażerski zapadł wyrok skazujący jednego rzekomego agenta libijskich tajnych służb. Drugi został uniewinniony. Z góry natomiast było wiadomo, że nigdy nie padnie nazwisko prawdziwego mordercy, to znaczy zleceniodawcy tej zbrodni. Nawet szkoccy sędziowie są bezsilni wobec polityki.
Plac Puszkiński, gdzie wybuch w przejściu podziemnym zabił 11, a ranił ponad sto osób, w Moskwie nazywają „Puszką”. To centrum miasta. Labiryntami tuneli przechodnie wędrują wzdłuż stale zatłoczonej samochodami ul. Twerskiej. Dochodzi się nimi także do trzech zawsze ludnych stacji metra: Puszkińskiej, Czechowskiej i Twerskiej. Codziennie przez plac przejeżdżają i przechodzą setki tysięcy ludzi. Ofiarą zamachu w tym miejscu mógł więc stać się każdy mieszkaniec miasta.
Dziewięciu arabskich obywateli Izraela zostało aresztowanych za udział w zamachach terrorystycznych. Po raz pierwszy w dziejach współczesnego państwa żydowskiego Arabowie izraelscy ulegli wpływom fundamentalistycznych organizacji islamskich. Po wysadzeniu w powietrze samochodów-pułapek w Hajfie i Tyberiadzie, fundamentaliści grożą zakłóceniem zapowiadanej na marzec wizyty papieża. Szin-Bet, izraelska służba bezpieczeństwa, domaga się delegalizacji tego ruchu.
O czujność proszą władze Moskwy. Mieszkańcy rosyjskiej stolicy samorzutnie niemal w każdym domu i na każdej klatce schodowej zaczęli się organizować i tworzyć blokowe komitety antyterrorystyczne. Ustalono nocne dyżury na klatkach schodowych i patrole wokół bloków.
Sprawa Adriana Sofriego od dziesięciu lat wywołuje skrajne reakcje. Dla jednych to niewinna ofiara politycznej intrygi i nieudolności sądów; dla drugich - ekstremista, słusznie ukarany inspirator politycznego zabójstwa, głosiciel lewackiej ideologii przemocy w "latach ołowiu", jak Włosi nazywają początek lat 70. w swoim kraju. Gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami powinna się sytuować spokojna refleksja nad różnicą między odpowiedzialnością karną, polityczną i moralną, nad rozmywaniem się tej odpowiedzialności wraz z upływem czasu i zmianą życiowych postaw.
Nieznany sprawca - szybko nazwany przez media bombiarzem - już czterokrotnie podłożył w Warszawie ładunki wybuchowe. Eksplozje raniły trzy osoby. Policja przyznaje, że nie wie, kim jest bombiarz i co chce osiągnąć terroryzując miasto. Wiadomo tyle: atakuje bez powodu, nie żąda okupu, a swoje bomby podkłada w przypadkowych miejscach.