Rządząca partia chce walczyć z dużymi sieciami zagranicznymi, a pomagać sklepom małym i polskim. Taka jest ideologia. Były i są różne pomysły, jak ten cel osiągnąć. W praktyce udało się tylko ograniczyć handel w niedziele. I nadal nie wiadomo, o czyj interes toczy się ta bitwa.
Wybiórczy zakaz handlu w niedziele ma wejść w życie w marcu przyszłego roku. Jednak luk w ustawie jest tak dużo, że nie wiadomo, kto kogo przechytrzy.
Zakaz handlu w niedzielę? To sprawa, co do której Jan Paweł II i Karol Marks zgodziliby się natychmiast, bez najmniejszego trudu. A ja się zgadzam z nimi.
PiS prowadzi bitwę o polski handel. W roli przeciwnika ustawił zagraniczne sieci i galerie handlowe, ale dużo ofiar może być także w polskich szeregach. Z opresji cało wyjdą ci, którzy najszybciej bogacą się na biednych.
Dla PiS to salomonowe wyjście, dzięki któremu zarówno przeciwnikom, jak i zwolennikom zakazu będzie można coś zaoferować.
„Nie każdy dzień to niedziela” – do starego przysłowia człowiek współczesny dodałby: „Na szczęście”. Bo z ostatnim dniem tygodnia ostatnio same strapienia.
Niedziela jest przeznaczona dla rodziny, na pójście do Kościoła – uważają Polacy.
Widok pustych ulic Warszawy w Zielone Świątki był na tyle uderzający, że od dwóch tygodni jestem gorącym zwolennikiem wprowadzenia zakazu handlu w niedziele. I nie chodzi bynajmniej o to, by "dzień święty świecić" - to pozostawmy sumieniom wierzących.
Dobrymi intencjami piekło wybrukowane. Im więcej ochrony i przywilejów politycy zapisują pracownikom w ustawach, tym trudniej jest ludziom znaleźć pracę. Tak może być teraz.
W rosnącym sporze o niedzielny handel mamy zderzenie dwóch szafujących fałszywymi argumentami fundamentalizmów: liberalnego i katolickiego. W istocie ten spór dotyczy nie tyle niedzieli i handlu, bezrobocia, drobnych sklepikarzy, frekwencji w kościołach i zysków korporacji, ale sensownego wykorzystania czasu i rozumnego ułożenia życia.