Wydawcy i dziennikarze telewizyjni w Polsce nie radzą sobie z trudną i delikatną materią, jaką jest relacja z miejsca tragedii i zbrodni. „Śmierć w szkole” (w Czarnej Białostockiej) z dopiskiem na ekranie „na żywo” jest tego ostatnim przykładem. I wtedy, i po zabójstwie Jacka Dębskiego kamerzyści niemal nurzali się – poprzez zbliżenia – w krwi ofiar na posadzce i na trotuarze. Owczy pęd, by zaszokować widza, zwiększyć widownię, czy nieznajomość podstawowych zasad i przepisów, które obowiązują w dziennikarskim fachu?
Siostry nie przyznają się do winy. Cywilny sąd w Belgii, gdzie od lat przebywają, może mieć inne zdanie i skazać rwandyjskie benedyktynki nawet na dożywocie. Byłby to ciężki cios dla Kościoła, leczącego do dziś głębokie rany po masakrze sprzed siedmiu lat. W niewielkiej Rwandzie zwanej Krainą Tysiąca Wzgórz zginęło wtedy co najmniej pół miliona ludzi.
Jestem Gruzinem, ale byłbym gotów umrzeć za Ukrainę – zarzekał się kilkanaście miesięcy temu. Niebawem okazało się, że to przeraźliwie prawdziwe słowa: śmierć Georgija Gongadze, a zwłaszcza towarzyszące jej okoliczności, wskazujące, że mógł zostać zamordowany na zlecenie prezydenta Ukrainy, sprawiły, że Georgij stał się najbardziej znanym na świecie ukraińskim dziennikarzem. Jego śmierć spowodowała też najgłębszy w historii niepodległej Ukrainy kryzys polityczny, który nie wiadomo czym się zakończy.
Zabił cztery osoby, a życie kolejnych siedmiu, które próbował zamordować, wisiało na włosku.
Opisaliśmy zbrodnię dokonaną zimą 1945 r. w Aleksandrowie Kujawskim na polskich Niemcach. Zabijali milicjanci dowodzeni przez miejscowego komendanta Mateusza Pawlaka. Aleksandrów nie był jakimś wyjątkiem, cywilnych Niemców mordowano wówczas – tuż po przejściu frontu – w całym powiecie nieszawskim. I nie chodziło o odwet za bestialstwa dokonane przez hitlerowców. Cel był bardziej prozaiczny, rabunkowy.
Rozmowa z Małgorzatą Papałą, wdową po generale policji Marku Papale