Konsekwencje decyzji chińskiego przywódcy Xi Jinpinga odczujemy na wszystkich kontynentach.
Powrót covidu i stałe lockdowny wywołały w Chinach największe protesty od czasu tych z placu Tiananmen w 1989 r. Wtedy władza okazała brutalną siłę, dziś – słabość.
Niedawne protesty w Chinach nie idą zupełnie na marne. Owszem, zostały zduszone, postulaty trafiły w próżnię, ale partia komunistyczna zapowiada rewizję swojego podejścia do przeciwdziałania skutkom pandemii.
Pomimo trwających od kilku dni coraz wyraźniejszych protestów przeciwko lockdownom chińskie władze nie zliberalizują swojego podejścia do walki z wirusem. Nawet biorąc pod uwagę, że powoduje ona ogromne przestoje w gospodarce – krajowej i globalnej.
Chińczycy też oglądają mundial i z ich perspektywy trybuny katarskich stadionów wypełnione kibicami bez maseczek wyglądają jak pocztówki z innej planety.
Chińczycy w bezprecedensowej fali protestów dają znać partii komunistycznej, co myślą o drakońskich metodach walki z covidem. Takich manifestacji, a nawet przepychanek z policją, Chiny nie widziały od dwóch, trzech dekad.
Niewiele oczekiwano od szczytu G20 na Bali. Czy też G19, bo z grona nazywanego klubem najbogatszych krajów lub 20 największych gospodarek (część z nich reprezentują przedstawiciele UE) swoją inwazją na Ukrainę wypisała się Rosja.
„Rywalizacja nieprowadząca do konfliktu” – to najnowsza formuła Białego Domu mająca streszczać politykę administracji Joe Bidena wobec Chin. Stosunki obu krajów znacznie pogorszyły się od czasu, gdy w Pekinie rządzi Xi Jinping.
Wywiad Kanady twierdzi, że Chiny ingerowały w wybory w ich kraju. Pekin zaprzecza i oskarża Ottawę o brak szacunku. Ale Kanadyjczycy nie zamierzają sprawy bagatelizować.
Olaf Scholz 3 listopada pojechał do Chin z typowo niemiecką ofertą „pragmatycznej współpracy” – pogłębienia zaufania i porozumienia ponad podziałami.