Stoją przy drogach. Brzozowe, betonowe, zespawane z rurek. Ale też marmurowe, ze złotą grawerką. Wyznaczają szlak śmierci. W październiku i listopadzie płoną przy nich znicze.
To już pół roku od niedzielnego poranka 22 lipca 2007 r., kiedy autokar z polskimi pielgrzymami stoczył się w przepaść we francuskich Alpach. Zginęło 26 osób. Świat o takich dramatach
Matka Boska do nowego stargardzkiego kościoła, kupiona ze składek, jechała w autobusie. Śpiewali jeszcze pieśń na jej chwałę, gdy zaczęli walić się w przepaść. Spaliła się razem z 26 pątnikami. Lecz złożą się na nową, na pewno.
Wypadek w Vizille to nie pierwsza i przypuszczalnie nie ostatnia katastrofa komunikacyjna, której ofiarami stali się Polacy.
Niedoświadczeni kierowcy w wakacje jadą w europejskie trasy.
Katastrofa autokaru wstrząsnęła nie tylko Polską.
Pijany kierowca potrącił wychodzącego zza pekaesu nastolatka. Wszyscy oczekiwali oczywistego finału. Ale kierowca jest wolny. Sądzą chłopca, który już dwa razy usiłował popełnić samobójstwo.
W tamtą tragiczną sobotę w 124 wypadkach drogowych w Polsce rannych zostało 177 osób. Zginęły 22. Czarną listę otwierają, tuż po północy, niedoszli pasażerowie LOT, którzy mikrobusem w siódemkę plus kierowca jechali ze Szczecina do Warszawy. Pięciu zabitych, jeden ranny, dwóch przeżyło.