Brak zebr, oświetlonych poboczy czy barier ochronnych to codzienność naszych dróg. Mówiąc obrazowo, chodniki wciąż przegrywają u nas z asfaltem.
Europa Zachodnia już dawno odkryła, że spokojniejsza jazda w miastach pomaga nie tylko pieszym. Czy w Polsce wyrosną przyjazne przestrzenie, gdzie samochód jest dodatkiem, a nie królem? Pierwsze pomysły już są.
Od kilku dni można już w Polsce rejestrować samochody z kierownicą z prawej strony. Niestety, ucierpieć mogą także inni uczestnicy ruchu. Dlaczego? Bo takie są reguły wspólnego rynku.
Nie udar, nie odwodnienie czy przegrzanie, ale jazda samochodem po niby bezpiecznych autostradach i pływanie po spokojnym morzu czy wysychających rzekach – najbardziej zagrażają teraz życiu wypoczywających Polaków.
Przejście na drugą stronę jezdni to w Polsce często wyzwanie, a przecież istnieje bardzo wiele sprawdzonych na Zachodzie rozwiązań. Dzięki nim samorządy mogą ograniczyć liczbę wypadków i wydać dużo mniej niż na sygnalizację świetlną.
Wielbiciele wypraw z gwarancją adrenaliny nie muszą naśladować mistrza survivalu Beara Gryllsa. By poczuć emocje, wystarczy wyjść na ulice. Piesi nie mają na nich łatwego życia.
Tylko 18 proc. kierowców zawsze przestrzega przepisów drogowych w pobliżu przejścia dla pieszych – wynika z badania zrealizowanego na zlecenie Fundacji PZU.
Za półtora roku nasze przepisy mają sprawić, że pieszy wreszcie poczuje się bezpieczniej. Tylko czy nowe prawo nie pozostanie na papierze?
Konsekwencje zdarzenia drogowego: jedna osoba nie żyje, trzy odniosły obrażenia, w areszcie od wielu miesięcy siedzi świadek wypadku, a sprawca cieszy się wolnością.
W niedzielę rano, sześć lat temu, 18-letni wówczas Tomek przekręcił kluczyk w stacyjce opla, przejechał 800 metrów i uderzył w grupę 16-latków wracających z zabawy w Dyniskach Starych.