Mniej kandydatów na radnych, mniej chętnych na stanowiska prezydentów, burmistrzów i wójtów, billboardy reklamujące partyjnych liderów zamiast spotkań kandydatów z wyborcami. Bogato i wystawnie na górze, biednie na dole.
W wyborach samorządowych startuje blisko 300 tys. kandydatów na radnych i wójtów, burmistrzów lub prezydentów miast. Zakładając, że każdy z nich składa średnio tylko 10 wyborczych obietnic, mamy 3 mln pomysłów na poprawę życia w miastach i wsiach. Gdyby każdy doczekał się realizacji – jak nic mielibyśmy kraj mlekiem i miodem płynący.
Wybory samorządowe to okazja do wielu prestiżowych pojedynków. W tak napiętej atmosferze politycznej sukcesy lub porażki w dużych miastach mają dla partii wielkie znaczenie. Wybraliśmy kilka wyrazistych przykładów, jak dziś wygląda ta „wojna na dole”.
Idą wybory samorządowe. Nie zdziwmy się więc, jeśli stwierdzimy, że nasz powiat znalazł się nagle w zupełnie innym miejscu. To znaczy – w innym okręgu wyborczym.
Mamy nowy wniosek o powołanie komisji śledczej. Tym razem do wyjaśnienia podejrzeń o inwigilację obecnej opozycji i środowisk samorządowych. Wniosek jest odpowiedzią na serię dziwnych wydarzeń w Krakowie. Od dawna media sygnalizowały, że w tym mieście, w momencie, gdy pojawia się kandydat na prezydenta spoza PiS, natychmiast zaczyna się ożywiona działalność prokuratury i policji, mająca znamiona szukania haków na politycznych konkurentów.
Miało być przyspieszenie i jest przyspieszenie. Polityczne, a więc takie, jakie Jarosław Kaczyński najbardziej lubi. Zaproponowana nagle zmiana ordynacji wyborczej może zasadniczo przebudować scenę polityczną i przede wszystkim wzmocnić PiS. Na wiele lat.