Ruszyli, ale jakoś bez przekonania. Konwencja za konwencją, triumfalne gesty, patetyczna muzyka, tu Czajkowski, tam Szopen, odsłonięte portrety, czasem nawet hasła, baloniki, wierni wyznawcy. To od frontu. W kuluarach albo niezłomne przekonanie o szybkim zwycięstwie (SLD i Kwaśniewski), albo góry wątpliwości (pozostali kandydaci) i bardzo różne stawki, czasem nawet nie do końca jasne.
Karty zostały rozdane. Wiadomo, że głównym kontrkandydatem obecnego prezydenta będzie Marian Krzaklewski, że w ten wyborczy pojedynek spróbuje się wmieszać Andrzej Olechowski, że ciekawą walkę o rząd dusz na wsi mogą stoczyć Andrzej Lepper i Jarosław Kalinowski.
Partie wystawiają kandydatów na prezydenta RP, a ci chcą wiedzieć, na jakie realne poparcie ze strony politycznych ugrupowań mogą liczyć. Tymczasem to nie partie wybiorą prezydenta RP, ale miliony wyborców. To ich kandydat musi przekonać o swoich zaletach. Sprawić, by wyborca określonego dnia postawił krzyżyk obok jego nazwiska – by kupił ten towar, a nie inny. Jak się dobrze sprzedać? Pierwszą radę dajemy za darmo. Konsultantem marketingowych porad dla kandydatów, zamieszczonych przy ich sylwetkach, jest Tomasz Szymchel, ekspert public relations, doradca w kilku kampaniach wyborczych.
W związku z cudownym rozmnażaniem się chętnych na fotel prezydencki w tegorocznych wyścigach, warto przypomnieć losy kandydatów z dwóch poprzednich wyborów prezydenckich w III RP. Wybory te przyciągały polityków z pierwszej linii, ale także z drugiej, trzeciej czy nawet czwartej. Przyciągały ludzi, którzy w bezpłatnym telewizyjnym czasie, przysługującym kandydatom, widzieli szansę np. zareklamowania swoich przedsięwzięć biznesowych. W dotychczasowch prezydenckich zmaganiach oficjalnie zarejestrowały się 23 osoby: 6 wystartowało w 1990 r., 17 w 1995 r. (4 wycofały się już w trakcie kampanii). Gdzie są dziś i co robią kandydaci z dawnych lat?
Prezydencka kampania wyborcza coraz bardziej przypomina tuwimowską lokomotywę, która „rusza powoli, jak żółw ociężale”. Każdy pretekst jest dobry: a to, że nie ma jeszcze ordynacji, że do wyborów czasu pozostało bardzo dużo, że jeszcze nawet nie ogłoszono ich terminu. Otóż wbrew pozorom czasu nie pozostało tak wiele.
Grupa intelektualistów, głównie krakowskich, zwróciła się do liderów partii posolidarnościowych z propozycją poparcia Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich jako jedynego, który – ich zdaniem – może wygrać z Aleksandrem Kwaśniewskim. Pomysł ten spotkał się z wyjątkowo złym przyjęciem wśród przywódców różnych partii. Spora część opinii publicznej jednak nie podziela tego przekonania. Notowania Olechowskiego bywają bowiem w różnych sondażach wyższe niż tak zwanych kandydatów naturalnych, czyli na przykład Mariana Krzaklewskiego.
Wkroczyliśmy w rok wyborów prezydenckich w sytuacji, której jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie oczekiwał. Aleksander Kwaśniewski umacnia swoją pozycję i coraz wyraźniej, mimo braku oficjalnej deklaracji, prowadzi kampanię wyborczą, a partie rządzącej koalicji oraz wszystkie inne, z prawa i lewa, nie mają ani jednego poważnego kandydata; mają za to... warianty.