Jak martwe kozy na wiślańskiej wyspie stały się sprawą wagi państwowej.
PiS z rekordowym mandatem, ale wciąż odległe od absolutnej hegemonii. Opozycja nie posuwa się naprzód, choć i nie cofa. Na wielki przełom trzeba poczekać. Oto garść powyborczych danych i obserwacji.
PiS wygrał wybory do Sejmu, powiększając znacznie zarówno swój dorobek procentowy (rekord od 1991 r.), jak i liczbę wyborców (rekordowe 8 mln głosów). Zwyciężył w 14 z 16 województw, z których wiele jeszcze niedawno było twierdzami Platformy Obywatelskiej. Sukces? Bez wątpienia. Ale większość sejmowa jest niewielka (235 mandatów – tyle, ile w 2015 r.), a na dodatek – czego w wieczór wyborczy chyba nikt się nie spodziewał – PiS utracił większość w Senacie.
Pięć partii przez najbliższe cztery lata będzie dostawać z budżetu pieniądze na swoje utrzymanie. Te, które znalazły się w Sejmie, otrzymają jeszcze dotacje, czyli zwrot kosztów kampanii. To spory zastrzyk finansowy.
Wielu posłów nie wróci w tej kadencji na Wiejską. Pokonała ich arytmetyka, a w niektórych przypadkach wyborcy po prostu powiedzieli: dość.
Czekają nas prawdopodobnie kolejne cztery lata „dobrej zmiany”. Ale obywatele mogą budować państwo poza strukturami władzy politycznej.
Faszyści („paxowcy” spod znaku Bolesława Piaseckiego oraz „moczarowcy”) wielokrotnie zasiadali w Sejmie w czasach PRL i byli obecni w Sejmie wolnej Polski. Teraz będzie ich kilkunastu i po raz pierwszy znaleźli się w jednym ugrupowaniu.
Mateusz Morawiecki znów zostanie premierem, to pewne, bo tak zdecydował prezes Jarosław Kaczyński. Rzecznik rządu zapowiada, że skład nowego rządu poznamy w ciągu „dwóch, trzech tygodni”.
Małgorzata Kidawa-Błońska osiągnęła najwyższy wynik w kraju. Do Sejmu wejdą m.in. lokalni aktywiści, przedstawiciele ruchów społecznych, ale też nacjonaliści. Jest kilka dużych porażek.