Czynne wulkany zawsze przyciągały gapiów, tyle że dziś chętnych do ich oglądania z bliska – i być może przeżycia czegoś ekscytującego – są dziesiątki tysięcy. To nowe zjawisko zwane turystyką wulkaniczną.
Na początek złe wiadomości. Grupa wulkanologów, która w ostatnim dniu lutego opublikowała pracę w periodyku „Geosphere”, ostrzega, że ludzkość nie jest gotowa na wybuch superwulkanu.
Dwa wybuchy wulkanu wstrząsnęły Chile w nocy ze środy na czwartek. Mało kto wie, że wulkany odegrały olbrzymią rolę w historii dwóch ludzkich gatunków. Jeden unicestwiły, a drugiemu otworzyły drogę do podboju całego świata.
Są wulkany czynne, wygasłe i drzemiące, eksplozywne, efuzywne, gazowe i stratowulkany; stożkowe, szczelinowe, kopułowe i tarczowe. Są przewidywalne i nieprzewidywalne. Hawajska Kilauea należała, zdawałoby się, do przewidywalnych.
Vulcan, mityczny bóg podziemi, pozostawił po sobie także na dzisiejszych ziemiach polskich wiele śladów, a wśród nich skarbiec z klejnotami: agatami, ametystami, jaspisami, kryształem górskim, oliwinem, kwarcem dymnym. Czas teraz odnaleźć diamenty.
Przed rokiem chmura wulkaniczna znad Islandii sparaliżowała przestrzeń powietrzną nad Europą i spowodowała liczone w miliardach euro straty gospodarcze. Ale ze strony europejskich wulkanów możemy spodziewać się rzeczy znacznie gorszych.
Z powodu zeszłorocznej erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull linie lotnicze poniosły aż 1,7 mld dolarów strat. Jakie wyciągnięto z tego wnioski? Podobne zdarzenie znów spowodowałoby na europejskim niebie wielki chaos i ogromne straty.
Tylko jeden kraj Europy nie ucierpiał z powodu chmury pyłu. Na Islandii życie toczyło się bez większych zakłóceń. Miejscowi szykują się na wypadek wybuchu znacznie większego wulkanu.
Zakończyła się krwawa, 40-letnia wojna domowa z Tygrysami Tamilskimi w Sri Lance. Czy ta wyspa zamieniona w piekło wróci do pierwotnej rajskiej postaci?