Wojska Obrony Terytorialnej przeszły „chrzest bojowy” na granicy polsko-białoruskiej. Czy to prawdziwe wojsko, czy raczej gwardia władzy do zadań specjalnych?
Jakość nowych karabinków dla wojska stała się sprawą polityczną i wywołała erupcję złych emocji. W atmosferze podejrzeń i oskarżeń trudno poważnie rozmawiać o uzbrojeniu i polityce obronnej.
Dzień po odezwie dowódcy w jednostkach stawiło się 19,5 tys. żołnierzy ochotników. To pierwsza taka „mobilizacja” Wojsk Obrony Terytorialnej.
W Wojskach Obrony Terytorialnej służy ponad dwa razy więcej kobiet niż w innych rodzajach sił zbrojnych. I ciągle ich przybywa.
Jeśli Orlen i MON chciały szczególnie podziękować tzw. ochotnikom, mogły to zrobić na wiele sposobów. Wybrały taki, który dzieli żołnierzy na pupilów władzy i całą resztę.
WOT miał nas bronić przed Specnazem, a walczy z powodziami, huraganami i pomaga w poszukiwaniu zaginionych. I dobrze.
Dlaczego podczas ostatniej konwencji PiS pominięto sprawy polityki zagranicznej, nie mówiąc o kwestiach bezpieczeństwa? Jak to swego czasu zapytał pan premier: to dobrze czy źle?
Na Wojska Obrony Terytorialnej za kadencji PiS wydamy prawie 4 mld zł. Wydatki na żołnierza OT wyniosą w cztery lata 130 tys. zł, o ile na koniec 2019 r. będzie ich 30 tys.
WOT, które mimo że istnieją krótko, są już słynne i mają na swym koncie osiągnięcia bojowe, w które trudno uwierzyć.
Wygląda na to, że w wojsku dzieje się bardzo źle. Minister Macierewicz zapewnia, że będzie jeszcze lepiej.