Opinie biegłych, w oparciu o które sąd decyduje o pobycie w ośrodku dla osób „stwarzających zagrożenie” w Gostyninie, często nie spełniają standardów diagnozy psychologicznej, psychiatrycznej i seksuologicznej. A decydują o życiu więźniów kończących odbywanie kary.
Radosław M. rządził przemytem na wschodniej granicy. Kiedy wpadł, zaczął ujawniać kulisy procederu. Trafił do tego samego aresztu co ludzie, których obciążał swoimi zeznaniami. Niedługo potem już nie żył.
W ciągu sześciu lat działania ośrodka w Gostyninie wyszła z niego jedna osoba. Osadzonych jest 74 – na powierzchni przewidzianej początkowo dla kilkunastu. Część choruje psychicznie, choć do ośrodka mogą być kierowane tylko osoby z zaburzeniami niepsychotycznymi. Władza nie robi nic.
To, co dociera do nas zza więziennych murów, pokazuje, w jak ekspresowym tempie deprawuje się polskie więziennictwo. Bliżej mu dziś do penitencjarnych standardów Rosji niż Zachodu.
Głośne samobójstwa świadków w ważnych sprawach popełniane w więzieniach zwróciły uwagę na bezpieczeństwo więźniów. Wzbudziły niepokój, czy zakłady karne nie stają się miejscem, gdzie dochodzi do różnych przestępstw, a nawet zbrodni.
W 2017 r. Kwiecień został skazany na dziewięć lat pozbawienia wolności. Przyczyny jego śmierci na razie nie są znane.
Dzieci w więzieniach znalazły się nie tyle dla swego dobra, co dla mniejszego zła.
Żywienie polskich skazańców kosztuje 118 mln zł rocznie. W więzieniach karmią lepiej niż w szpitalach. Co nie znaczy, że smacznie.
Rozmowa z Markiem Gajosem, byłym dyrektorem więzienia, o tym, dlaczego Stefan W. zabił i czy można było temu zapobiec.