Tymczasowo aresztowany może odpowiadać z wolnej stopy, jeśli prokuratura lub sąd uznają, że nie będzie on mataczył i uciekał. Dwojakie są tego gwarancje: odpowiednia suma w formie kaucji lub też moralne świadectwo wystawione przez osoby zaufania publicznego. Instrumenty te stosuje się według niejasnych zasad. A zdaniem wielu prawników, są one z gruntu niesprawiedliwe: do pieniędzy, a zwłaszcza do osobistości z autorytetem publicznym mają dostęp ci z najwyższych pięter hierarchii społecznej.
W celi mokotowskiego więzienia odebrał sobie życie Tadeusz M., podejrzewany o zabójstwo byłego ministra sportu Jacka Dębskiego. Zrobił to w kilkanaście godzin po przedstawieniu mu przez prokuratora zarzutów. Jak mogło do tego dojść? Politycy wykorzystują okazję do wzajemnych oskarżeń. Kto tu naprawdę jest winien.
Nie ma miesiąca, żeby krajem nie wstrząsała kolejna brutalna zbrodnia. Za najbardziej makabryczną w ostatnim czasie opinia publiczna uznała morderstwo na trzech kasjerkach i pracowniku ochrony oddziału Kredyt Banku w Warszawie (dokonane 3 marca 2001 r.). Wobec trzech z pięciu oskarżonych sprawców prokurator zażądał kary dożywotniego więzienia z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie dopiero po 50 latach. To najwyższy zaproponowany wyrok od czasu zniesienia kary śmierci.
Więzienie to wolny rynek. Są towary i usługi, dłużnicy i wierzyciele. Coraz więcej trafia za kraty ludzi z pieniędzmi. Bogaci mają w więzieniu szacunek, bo uchodzą za cwaniaków.
Corocznie 50 tys. ludzi opuszcza zakłady karne z symboliczną tylko zapomogą w kieszeni (300 zł), często bez dachu nad głową i perspektywy zatrudnienia. Pracy brak także dla siedzących w więzieniach.
Do polskich więzień wraz z zatłoczeniem wraca stara zmora: znęcanie się więźniów nad więźniami. Społeczeństwo raczej się temu nie sprzeciwia. Trafił do kryminału? Niech zazna piekła. Zjawisko wymyka się też wymiarowi sprawiedliwości: na 80 tys. osadzonych ledwie 30 siedzi za znęcanie się nad sąsiadami z celi. Tymczasem w 2000 r. Służba Więzienna ujawniła 107 koszmarnych zdarzeń i 262 agresorów.
77 tys. ludzi siedzących dzisiaj za kratkami nie ma szans na amnestię. Jedynym sposobem na wcześniejsze wyjście z więzienia jest warunkowe przedterminowe zwolnienie. Instytut Wymiaru Sprawiedliwości alarmuje, że w ten sposób odbywa się cicha amnestia i na wolność wychodzą najgroźniejsi przestępcy (95 proc. zabójców!). Rezultat jest taki, że kary orzeczone nijak mają się do faktycznie wykonywanych.
Na utrzymanie 400 tys. polskich dzieci łożą nie ich rodzice, ale podatnicy poprzez fundusz alimentacyjny przy ZUS. Teoretyczne alimenty (pieniądze na wychowanie i utrzymanie członka rodziny) powinny być płacone dobrowolnie albo z wyroku sądowego: mąż może wspomagać finansowo byłą żonę, jeśli po rozwodzie została bez środków do życia, syn łożyć na utrzymanie starych rodziców, matka na dziecko mieszkające ze swoim ojcem; najczęściej płaci ojciec na dziecko, ślubne lub nie, będące pod prawną opieką matki. Jeśli mimo sądowego orzeczenia taki ktoś nie płaci alimentów, bywa że trafia do kryminału (obecnie 4,5 tys. skazanych, w tym 100 kobiet). Kiedy ktoś w Polsce idzie do więzienia za alimenty, to jakby wrzucił jałowy bieg. Odsiedzi od kilku miesięcy do dwóch lat bezczynnie, bo pracy w kryminale nie znajdzie. Przez ten czas na wolności urzędnik funduszu alimentacyjnego będzie regularnie dopisywał do jego konta kolejne długi. Bo działający w ramach ZUS fundusz płaci alimenty za tych, co sami tego nie robią, ale żąda zwrotu pożyczki z procentem – jak bank. Nic go nie obchodzi, że wierzyciel siedzi i nie zarabia. To absurd: z jednej strony bezrobocie, przepełnione więzienia i krótki budżet państwa, z drugiej podwójny rachunek wystawiony społeczeństwu – na więzienną miskę dla taty i na utrzymanie dziecka – płacony właśnie z tego budżetu. W 2000 r. z funduszu alimentacyjnego uszło ponad 1,1 mld zł. Klientów wciąż przybywa, dziura w kasie rośnie.
Trzy drogi do matury, która jest tylko kolejnym szkolnym egzaminem i dojrzałości nie wyznacza. A przecież stanowi cezurę, próg, po przejściu którego zacznie procentować to, co się na przeddorosłych drogach spotyka, otrzymane od ludzi dobro albo zło. Od jakości tych doświadczeń w znacznym stopniu zależy, jak się potoczą dalsze drogi, czy może trzeba będzie kiedyś zdawać egzamin dojrzałości na nowo.
Co tydzień przybywa w Polsce około 600 nowych osadzonych – tyle, ile miejsc liczy średniej wielkości zakład karny. Za więziennymi murami w całym kraju atmosfera zagęszcza się od wielu tygodni. Bunt nastolatków i spalenie poprawczaka w Jerzmanicach na Dolnym Śląsku, jawna próba sił w zakładzie karnym w Potulicach koło Bydgoszczy – oto niepokojące wieści „spod celi” z ostatnich dni. Bezpośrednią przyczyną jest przeludnienie więzień, a zwłaszcza aresztów. Takie są pierwsze efekty rygorystycznej polityki ścigania i karania, firmowanej od ponad pół roku przez prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego. Społeczeństwu podoba się ten kierunek; darzy ministra sprawiedliwości największym poparciem spośród członków gabinetu premiera Jerzego Buzka. Inni politycy, ci przy władzy i ci z opozycji – jak na komendę – też przestępcom nie pozostawiają złudzeń. Obiecują przykładne karanie i sadzanie za murami więzień. Na dłuższą metę są to obietnice bez pokrycia. Spoza populistycznych, rygorystycznych haseł nie wyłania się, niestety, żadna koncepcja, co zrobić z zakładami karnymi pękającymi w szwach. Już tysiące skazanych czekają na wolności, aż znajdzie się miejsce w więzieniu. Ponury paradoks.