Pożar centrum handlowego przy Marywilskiej pozbawił pracy 3 tys. ludzi. Stracili towar, wyposażenie sklepów i źródło zarobków. Akurat na początku szczytu sezonu, tuż po weekendowych dostawach. To wspólny dramat społeczności polskiej i wietnamskiej.
Wietnamczycy, po przyczółku gastronomicznym, zdobywają w Polsce kolejny – kosmetyczny.
Trochę ponad 5 tys. ludzi – i prawie tysiąc założonych przez nich spółek. Chińczycy wchodzą w Polskę od strony małych miast. Po cichu. Ich sklepy są wszędzie. Ich samych jakby nie było.
Linh śpi niecałe pięć godzin, a przynajmniej raz w tygodniu wcale. Dawniej ciągnął wózki z tekstyliami, obecnie został sprzedawcą. Jest człowiekiem z drugiej emigracyjnej fali wietnamskiej. Fala zbudowała potęgę Stadionu Dziesięciolecia, znanego jako Jarmark Europa w Warszawie.
Kilka lat temu Pomorze stało się zagłębiem mężów i żon dla przybyszów z Wietnamu. Zawierane wówczas małżeństwa były przeważnie fikcją, pomagały Wietnamczykom legalizować pobyt. Papierowi małżonkowie chcą dziś założyć prawdziwe rodziny – i tu zaczynają się schody.
Kiedy gazety napisały o psim i kocim mięsie w orientalnych barach, z dnia na dzień zaczęli wykruszać się klienci.
Starają się mieszkać blisko siebie, w jednym bloku, na jednej ulicy, skąd mają blisko do pracy. Życie wśród swoich daje większe poczucie bezpieczeństwa. Wietnamczyków w Polsce – legalnych i nielegalnych – jest już więcej niż liczy niejedna mniejszość narodowa w RP.
Cicha podrzeszowska wieś Trzebownisko jest liderem województwa w kategorii małżeństw polsko-wietnamskich. Wysypało zwłaszcza w 1998 r., od lipca do grudnia tutejszy Urząd Stanu Cywilnego udzielił dwunastu takich ślubów. Polacy obiecywali szybki ożenek, Wietnamki – rychły rozwód. I z tym drugim elementem jest teraz pewien problem.