Dwa lata temu zdarzyło mi się, że po przedstawieniu wpadałem do sklepu jeszcze w przebraniu. Teraz bym się bał – mówi jedna z węgierskich drag queen.
Z Węgier płynie ważna lekcja dla polskich słuchaczy, czytelników i widzów. Albo zwycięży solidarność dziennikarzy i odbiorców, albo media zostaną krok po kroku rozegrane.
Węgry wprowadzają zmiany w konstytucji dotyczące definicji małżeństwa i adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. To jednak tylko zasłona dymna dla brudnych interesów Viktora Orbána.
Parlament Europejski popiera nowy pakiet budżetowy, choć nie podoba mu się ugoda w sprawie praworządności. Poprosi TSUE, by rozpatrzył skargę Polski w trybie przyspieszonym.
Europejskie media szeroko piszą o wycofanym wecie Orbána i Morawieckiego. Większość komentatorów podkreśla, że to nie koniec sporu o praworządność.
Szczyt zakończył się sukcesem obywateli Unii, którzy mogą liczyć na jej fundusze i wsparcie. Rząd PiS udaje, że wychyla szampana, a w rzeczywistości musi przełknąć kilka łyżek dziegciu.
Morawiecki i Orbán musieli pogodzić się z wyraźnie zaznaczoną w UE „czerwoną linią”. W zamian dostali obietnicę, że reguła „pieniądze za praworządność” odwlecze się o dwa–trzy lata.
Na stole negocjacyjnym leży mieszanka czterech obietnic, w które zostałaby „opakowana” zasada „pieniądze za praworządność”. Polska i Węgry mają się na nią zgodzić, co byłoby ustępstwem z ich strony.
Wypowiedzenie wojny Unii w szczególnie dramatycznym czasie, gdy trzeba mobilizować wszystkie siły dla przetrwania, wygląda na publiczną dywersję dla uciechy rozmaitych szumowin.
Kaczyński tak jak Orbán boi się dziennikarzy, więc postanowił ich kupić lub zwolnić. Jeśli mu się uda, Polacy stracą suwerenność informacyjną, a przynależność do Zachodu będzie można utrzymać tylko na kroplówce.