8 sierpnia minęła rocznica wydarzeń w Usnarzu Górnym, kiedy to pierwszy raz zobaczyliśmy okrucieństwo pushbacków. Dwa dni temu znaleziono 50. oficjalną śmiertelną ofiarę polskiej polityki wobec uchodźców idących z terenu Białorusi.
Rok temu grupa z Usnarza Górnego była poligonem doświadczalnym, na którym wypróbowywano quasi-prawne procedury pozbywania się kandydatów na uchodźców i przyzwyczajano polskie społeczeństwo do akceptacji okrucieństwa i bezprawia wobec nich.
Po białoruskiej stronie obozują już nie dziesiątki, a tysiące osób. Służby Łukaszenki przy ich pomocy eskalują atak, a polskie władze nadal chcą się bronić same. Powstaje wrażenie, że Warszawa zamiast jak najszybciej zażegnać kryzys, chce zmagać się z nim nie wiadomo jak długo, ale samodzielnie. Jeśli tak jest, to desperacja, nie strategia.
Hańba graniczna jest lustrem, w którym dziś mogą się przejrzeć polscy obywatele, testem dla państwa i społeczeństwa. Witold Bereś w swojej książce pokazuje, że państwo i społeczeństwo oblało.
„Spotykamy się dziś, bo uważany działania polskich władz za nieludzkie i poniżające” – mówiła Marta Rawuszko, jedna z organizatorek marszu, który po godz. 14 wyruszył pod Sejm.
Stan wyjątkowy w Polsce trwa. Strach i spychologia rządzą, a ludzkie gesty wykonuje się w ukryciu. Mechanizmy te dobitnie pokazuje historia jednego pytania – o dzieci.
Pierwszy specjalistyczny zespół ekipy Medycy na granicy działa już przy strefie stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej. Łącznie gotowych do pracy jest 42 lekarzy, pielęgniarek i ratowników z całej Polski.
Wizyta Mikołaja Pawlaka na Podlasiu, w ośrodkach dla cudzoziemców oraz rozmowy z funkcjonariuszami SG utwierdziły go w przekonaniu, że wszystko jest OK, a dzieciom na granicy żadna krzywda się nie dzieje.
„Wykonajcie dziś, zaraz, jeden telefon do kogoś, kogo znacie, a kto może sprawić, że dzieci na granicy nie umrą. (...) Trzeba działać natychmiast” – apelują osoby z inicjatywy Rodziny bez Granic.
Trudno o coś bardziej załganego niż zamach na ludzkie odruchy sumienia w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Czyżby nie było prawdą, że te dzieci istnieją i są dręczone na granicy, choć mogłyby otrzymać pomoc?