Opinia publiczna może rościć sobie prawo do wiedzy o powodach ułaskawienia. Choćby w imię szacunku dla jej poczucia, przepraszam, prawa i sprawiedliwości.
Ani werdykt, ani trybunał, a jeszcze bzdura – tak można skwitować najnowszy akt sporu o to, czy Andrzej Duda mógł tuż na początku swojej kadencji ułaskawić swoich partyjnych kumpli.
Powiada się, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie, ale – jak widać – i w tym wypadku wszyscy są równi, ale ludzcy panowie są równiejsi.
Ułaskawienie byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, jego zastępcy Macieja Wąsika i dwóch ich podwładnych nosi znamiona niebywałego skandalu. Prezydent Andrzej Duda pokazał, na co go stać.
Policja zatrzymała Piotra Ikonowicza, by doprowadzić go do aresztu w celu wykonania prawomocnego wyroku. I bardzo dobrze. Policja musi robić to, co do niej należy. Ale bardzo niedobrze, że musiała to zrobić.
Kancelaria Prezydenta zakończyła kontrolę wewnętrzną w sprawie ułaskawienia Adama S., wspólnika Marcina Dubienieckiego. Efektem jest zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa oraz dymisje dwóch dyrektorów – dowiedział się serwis POLITYKA.PL.
Prezydencki prawnik, minister Krzysztof Łaszkiewicz mówi "Polityce" o tym, że prawdopodobnie było tylko pięć spraw, w których do Lecha Kaczyńskiego występowali o łaskę klienci Dubieneckich oraz o ogromnych zaległościach w rozpatrywaniu próśb o ułaskawienie za jego kadencji.
Decyzja prezydenta Lecha Kaczyńskiego to prezent pod choinkę dla trzech braci W. z Włodowa. Dostali akt ułaskawienia za zbrodnię, jakiej dokonali w lipcu 2005 r.
Wyrok usłyszała trzynaście lat temu – do więzienia zabrali ją dopiero teraz. Skazano młodą, niedojrzałą kobietę, a za kraty trafiła dobiegająca czterdziestki matka dwojga dzieci. Ma odsiedzieć cztery lata. Po co?