Ostatnie dni generalnie potwierdzają psychologiczne teorie dotyczące projekcji – cokolwiek posłowie PiS zarzucają rządowi, wydaje się przede wszystkim głęboko ukrytym mechanizmem obronnym.
Sondaż i kilkanaście wywiadów grupowych pokazują, że można mówić o dwóch grupach nowych wyborców. Trzeba o tym pamiętać w kontekście nadchodzących wyborów samorządowych i europejskich.
Energia się rozprasza, ludzie rozmieniają na drobne, a frontów nie ubywa. Kaczyński, nie mogąc Tuskowi wyszarpać władzy, będzie próbował zabrać mu czas.
Mamy tu spaloną ziemię – słyszę od nowej ekipy, która próbuje sprzątać przy Woronicza, na placu Powstańców i w Alei Niepodległości. Ale niektóre zmiany są wręcz komiczne.
Jeśli trzy elekcje, jakie czekają nas na przestrzeni kilkunastu miesięcy, przyniosą PiS trzy porażki, wówczas – najpewniej po wyborach prezydenckich – pisowski monolit zacznie pękać.
W skomplikowanych czasach nadzieja jest czasami aktem heroizmu, dużo łatwiej byłoby przecież pogrążyć się w mroku strachu i apatii.
Przypomnę stary dowcip o odnalezionym 40 lat po wojnie w lesie dziadku, który nie wiedział, że wojna dawno się skończyła, i nadal wysadzał pociągi.
Jeśli nowa władza nie wykorzysta tego sprzyjającego momentu do odbudowy zaufania między obywatelami a systemem politycznym, to jej sumienia obciąży grzech zaniechania, a powrót sił antydemokratycznych stanie się bardziej prawdopodobny.
Do pustych ław pisowskich zdążyłem się przyzwyczaić. Ale widok siedzących razem wicemarszałek Moniki Wielichowskiej, Agnieszki Pomaskiej oraz Małgorzaty Rozenek-Majdan wszystko wynagrodził.
Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, czy rozliczenie winnych nadużywania władzy jest koniecznością, to paradoksalnie właśnie Ziobro przypomniał nam wszystkim, że grzechy zaniechania należą do kategorii tych najcięższych.