Samorządowcy – na przykład w Gdańsku i Wrocławiu – już zrozumieli to, co do rządu dociera bardzo powoli: Polska musi się otworzyć na imigrantów.
Metropolizacja jest nieuchronna. Miasto powinno być ściśle powiązane z otaczającymi je gminami i mniejszymi miejscowościami. Do tego potrzebne są dobre regulacje prawne. A tych wciąż nie ma.
Miasta chętnie chwalą się elewacjami ocieplonych budynków, nowymi ławkami i nasadzeniami. Niestety, zachwyceni samorządowcy zbyt rzadko zadają sobie pytania o społeczne koszty zmian.
Gdy państwo, zamiast bronić wolności sztuki, zaczyna na tę wolność wpływać, oczy artystów i ludzi kultury z nadzieją kierują się w stronę samorządu.
Czy jest jakieś polskie miasto, w którym kultura ma się dobrze? A jeśli tak, to po czym można to poznać?
Czy konsekwencje zmian klimatu albo automatyzacji pracy dotkną w zbliżony sposób mieszkańców Konina, Wrocławia i Lublina? Nic bardziej mylnego. Pokazuje to foresight miejski, metoda pozwalająca tworzyć realistyczne scenariusze rozwoju dla branży, firmy czy miasta.
Co zrobić, żeby mieszkańcy miast byli bezpieczniejsi, zdrowsi i szczęśliwsi.
Pół wieku temu, w 1967 r., Henri Lefebvre ogłosił esej manifest „Prawo do miasta”. Idea francuskiego filozofa została wpisana w 2016 r. do przyjętej przez ONZ Nowej Agendy Miejskiej. Warto ją dziś przemyśleć na nowo.
Dla Polaków wybory do samorządu mają większe znaczenie niż parlamentarne lub prezydenckie. Tegoroczne głosowanie będzie jednak wyjątkowo ważne. Od jego wyników zależy stan demokracji w kraju.