Turecki prezydent rozpycha się poza własne pogranicze. Zgłosił akces do konkurencji mocarstw i w kategorii regionalnych rozrabiaków jest już na podium.
Zagadka: kraj na sześć liter, którego obywatelki protestują przeciw planom wypowiedzenia konwencji stambulskiej? Tym razem nie chodzi o Polskę.
Na wschodnim Morzu Śródziemnym dojrzewa konflikt, który ostatecznie może oderwać Turcję od Zachodu.
Wielkie wydarzenia, oglądane z bliska, robią najczęściej mniejsze wrażenie niż po specjalistycznym obrobieniu przez media. Trochę tak jest ze szturmem granicy grecko-tureckiej. Ludzka krzywda spowszedniała.
Komisja Europejska odczytuje niedawne „otwarcie granic” przez Recepa Erdoğana głównie jako apel o więcej pieniędzy. I zanosi się na to, że Unia będzie płacić.
Po decyzji prezydenta Turcji o otwarciu granic sytuacja na południu Europy stała się dramatyczna. Tysiące migrantów jest gotowych do przeprawy. Grozi im śmierć na morzu albo kule i gaz na lądzie.
Mała wojna między Turcją a syryjskimi wojskami wspieranymi przez Rosję staje się coraz większa. Turcy przeprowadzili spektakularny atak dronami i zaczynają kontrofensywę w Idlibie.
Prezydent Turcji pozwolił uchodźcom znowu szturmować granice Unii. Najpewniej chce skłonić kraje wspólnoty do wywarcia presji na Rosję i reżim w Damaszku, aby wykazały większą powściągliwość w Syrii.
Ruch samolotów transportowych po groźbach Erdoğana wywołał zaniepokojenie o przyszłość składu bomb jądrowych i instalacji antyrakietowej NATO.
Ankara zablokowała aktualizację planów obronnych sojuszu wobec Rosji, by wymusić wsparcie dla operacji przeciw Kurdom – doniosła agencja Reutera. Turcja staje się dla NATO coraz większym wyzwaniem.