Jak co roku miesiąc dumy przypomina nam nie tylko o prawach, akceptacji i równości, ale również o tym, w jaki sposób tej równości, akceptacji i praw się odmawia. A robi się to na dwa sposoby: poprzez represje i śmiech.
Rząd w Ankarze uznał, że Turcy zasługują na coś więcej niż nieustanne mylenie z indykiem w języku angielskim, a społeczność międzynarodowa dała zielone światło. Takich przypadków w przeszłości było całkiem sporo.
Recep Tayyip Erdoğan testuje, co mu wolno w nowych okolicznościach, zwłaszcza wobec wojny w Ukrainie. Sądzi, że może więcej, bo Turcja ma całkiem niezłe relacje z Moskwą. Ale to wszystko nie takie proste.
Akcesję do NATO jednoznacznie popierają główne siły polityczne w obu nordyckich krajach. Po drugiej stronie negocjacyjnego stołu takiej jedności nie ma – głównie za sprawą groźby tureckiego weta.
Turcja od kilku lat próbuje wykonać szpagat: zachować przynajmniej poprawne relacje z Rosją, a jednocześnie wzmocnić Ukrainę, żeby zapobiec rosyjskiej dominacji w basenie Morza Czarnego.
Turcja ze swoją upadającą walutą i szalejącą inflacją stoi u bram gigantycznego kryzysu. Recep Tayyip Erdoğan, który jest ojcem tureckiego sukcesu gospodarczego, może się okazać jego grabarzem.
Nikła siła dyplomatyczna kraju, a przede wszystkim brak solidarności mści się dziś na polskich możliwościach pozyskania pomocy innych w rozwiązywaniu sztucznego kryzysu migracyjnego na naszej wschodniej granicy.
Prezydenci Turcji i Rosji spotkali się, żeby omówić najpilniejsze kwestie i załagodzić napięcia między krajami. Interesy znów mogą się okazać silniejsze i ważniejsze niż wzajemne animozje.
Aby Afgańczykom udało się dotrzeć do Europy, muszą przekroczyć wiele granic. Z wyjątkiem szlaku białoruskiego, obsługiwanego przez naganiaczy Łukaszenki, będą mieli znacznie trudniej niż kilka lat temu.
Pożary napędzają dochodzące do 40 st. C temperatury i silny wiatr. Kraj ma sporo sprzętu gaśniczego. Zabrakło jednak dużych samolotów gaśniczych – Turcja nie ma ani jednego.