Panika przed utratą władzy podsuwa desperackie pomysły. Pisowscy spece od reklamy politycznej chcieli uderzyć w marsz wolności 4 czerwca.
Przygasły medialne gwiazdy Tomasza Lisa i Piotra Kraśki, a dla Jerzego Stuhra źle się skończyło wsiadanie za kółko. Także na pisowskiej orbicie sporo się działo.
Zadziwia mnie Twoja selektywna wrażliwość na los ofiary. W tej historii dostrzegasz jedynie cierpienie Tomasza Lisa.
Rafał Kalukin opisał w „Polityce” sprawę Tomasza Lisa. Gdyby „sprawa” miała oczy, toby się za cholerę w kalukinowym lustrze nie poznała. Problemy są dwojakie. Faktyczne, które można sprostować (część umieszczam w tabelce), i intelektualne (o nich jest ten tekst).
Rozstanie się Tomasza Lisa z „Newsweekiem” i koncernem RASP miało być ciche i aksamitne, a okazało się początkiem medialnej burzy. Pojawiły się zasadnicze pytania nie tylko o istotę zarzutów, ale też o sposób postępowania w takich przypadkach.
Nagłe zwolnienie Tomasza Lisa ze stanowiska redaktora naczelnego „Newsweeka” wzbudziło naturalne i powszechne zainteresowanie – chodzi o postać dziennikarskiej superligi. Sprawa reanimowała termin mobbing, obecny w polskim prawie od prawie 20 lat, lecz półżywy, jak cały Kodeks pracy.
Ostrożnie optymistycznym przesłaniem Tomasz Lis pożegnał się z widzami. Bez egzaltacji, bez czarnowidztwa, w dobrym stylu wytrawnego dziennikarza.
Obaj publicyści nie mieszczą się w koncepcji szefa telewizji publicznej.
Hanna Lis strzeliła samobójczego gola. Może tego właśnie chciała?
Ostatnio słychać narzekania na to, jak w naszych telewizjach pokazywana jest polityka, że zbyt tabloidowo, pod masowe gusta, że mało treści, a głównie emocje i przepychanki. Czy w ogromnym stopniu nie są to zarzuty do makijażysty o to, że nie potrafi albo nie chce przypudrować wszelkich felerów gości programu?