Na wyprawę w głębiny oceanu, żeby zobaczyć wrak „Titanica”, była kolejka, bilety na loty w kosmos już wyprzedane, coraz tłoczniej jest na Evereście, sporo osób chce zobaczyć wojnę w Ukrainie czy usłyszeć na własne uszy licznik Gigera w Czarnobylu – popyt na ekstrawrażenia rośnie, i to bez względu na zasobność portfela.
System detekcji rosyjskich okrętów podwodnych prawdopodobnie zarejestrował zmiażdżenie „Titana”. Północny Atlantyk był i nadal jest obszarem podwyższonej czujności, wyposażonym w szczególne urządzenia. W całym nieszczęściu, jakie spotkało załogę batyskafu, ten system zadziałał prawidłowo.
Walki gladiatorów, antyczne tragedie i nowoczesne kreacje medialne, oparte na podsycaniu zainteresowania i wyczekiwaniu, co będzie dalej, opierają się na dziwnym sojuszu zawiązanym przez widzów. Oglądanie dramatu łączy ponad podziałami. Także tymi moralnymi.
„Nasze serca są przy tych pięciu duszach i ich rodzinach w tym tragicznym czasie”, piszą w specjalnym oświadczeniu przedstawiciele firmy OceanGate, organizatora feralnej wyprawy do głębi oceanu.
Na pokładzie „Titana”, niewielkiej jednostki podwodnej, z którą kontakt urwał się w niedzielę, znajdowało się pięć osób, w tym założyciel OceanGate, firmy oferującej rejsy do wraku statku. Tlenu na pokładzie wystarczy na maksymalnie 96 godz., ale służby wciąż nie natrafiły na żaden trop.
Historia Titanica jak żadna inna obrosła w legendę. Kolejnym dowodem jest wystawa „Titanic” w krakowskim Hotelu Forum.
Ponad sto lat temu, w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, zatonął RMS Titanic. Zginęło ponad 1500 osób. Była to najsłynniejsza, ale nie największa katastrofa w dziejach żeglugi.
Na początku lat 80. XX w. archeolodzy podwodni odkryli wrak najstarszego statku antycznego i legendarnego „Titanica”.